Koniec koszmaru?
Recenzja powstała przy współpracy z portalem Szortal i została tam pierwotnie zamieszczona.
„Gideon Falls” Jeffa Lemire’a i Andrei Sorrentino dobiegł końca. Dwadzieścia siedem odcinków wydanych między marcem 2018 a grudniem 2020 i zebranych następnie w sześciu albumach zbiorczych – oto jedna z najlepszych horrorowych serii komiksowych ostatnich lat. Czytamy szósty tom – znajdziemy w nim tylko jeden, finałowy, dwudziesty siódmy odcinek o powiększonej objętości i całkiem sporo materiałów dodatkowych.
Czarna Stodoła została zniszczona. Wszystkie koszmarne, równoległe rzeczywistości, powstałe w wyniku przerażającego eksperymentu niejakiego Nortona Sinclaira, zaczynają się „zapadać do wspólnego środka”. Jest nim miasto-idea, miasto-potwór, miejsce surrealistyczne i realistyczne jednocześnie – tytułowe Gideon Falls. Rzeczywistość zaczyna dosłownie wymykać się z rąk bohaterów, a z „szczelin między światami” nadciąga Uśmiechnięty Człowiek, ucieleśnienie zła absolutnego.
Wydarzenia tomu szóstego są bezpośrednią kontynuacją tych, których świadkami byliśmy w tomie wcześniejszym. Każdy kolejny album był „dziwniejszy” od poprzedniego, a poziom psychodeli, surrealizmu i grozy konsekwentnie rósł – wszystko to obłędnie ilustrował grafik-wirtuoz, Andrea Sorrentino. Omawiany dziś tom trzyma się dokładnie tych zasad – Jeff Lemire konfrontuje swoich bohaterów z największym horrorem, jaki możemy sobie wyobrazić. Wszystkie postacie, poznane w trakcie całej opowieści, mają do wykonania konkretne, ekstremalnie trudne zadanie, a ich oponent przestał chować się w cieniu i już jawnie deklaruje swoje zamiary – zniszczenie wszystkich rzeczywistości wraz z ich rezydentami.
Nie ma sensu pisać nic więcej na temat fabuły. Zakładam, że skoro czytacie recenzję ostatniego tomu, to doskonale wiecie, czego się spodziewać. Jeff Lemire kumuluje tu dokładnie to, co serwował po trochu w trakcie rozwoju wydarzeń – są tu wszyscy, nawet pominięty ostatnio Norton (choć wiadomo, że nie Norton). Oto western, steampunk, dystopia, science fiction w odjechanych, psychodelicznych klimatach. W szóstym tomie mamy do czynienia ze skrajnie eksperymentalną formą – ale nie mogła być inna, skoro rozpadają się całe uniwersa.
Andrea Sorrentino jest geniuszem – ustalmy to na samym początku. Każdy kolejny tom komiksu tylko utwierdzał mnie w tym przekonaniu. Włoski grafik stworzył horror surrealistyczny, znakomicie odzwierciedlił rozpad nie tylko rzeczywistości, ale i umysłów głównych bohaterów. W multiświecie „Gideon Falls” to rozróżnienie i tak zresztą nie ma wielkiego znaczenia – na kolejnych stronach widzimy subiektywne postrzeganie rzeczy niemożliwej do wyobrażenia i opisania. Kadry nachodzą na siebie, zmieniają kształty, wyginają się, kruszą, agresywnie atakują odbiorcę i zdają się mieć własne życie. Sorrentino maksymalnie angażuje wszelkie środki wyrazu, jakie oferuje medium komiksowe, narracja obrazkowa zdecydowanie dominuje nad tekstową. Każda kolejna strona jest wyzwaniem dla wrażliwości duszy odbiorcy i testem interpretacyjnym. W zamieszczonym pod koniec tomu dodatku Lemire wyjaśnia ontologię światów „Gideon Falls” – wzmaga to tylko chęć przeczytania wszystkiego od początku.
To zakończenie godne serii. Uważam jednak, że rozdrobnienie „Gideon Falls” na sześć ponad stustronicowych tomów nie przysłużyło się tytułowi. Wolałbym trzy tomy o dwukrotnie większej objętości. Zresztą – to jest taki komiks, który największe wrażenie robi „czytany” w skupieniu, jednym ciągiem od początku do końca. A tytuł recenzji jest pytaniem, a nie stwierdzeniem nie bez przyczyny – w trakcie lektury nasuwa się ono nieodparcie.
Tytuł: Gideon Falls. Tom 6
Scenariusz: Jeff Lemire
Rysunki: Andrea Sorrentino
Tłumaczenie: Jacek Drewnowski
Tytuł oryginału: Gideon Falls. Vol. 6
Wydawnictwo: Mucha Comics
Wydawca oryginału: Image Comics
Data wydania: październik 2021
Rok wydania oryginału: kwiecień 2021
Liczba stron: 128
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Format: 216 x 285
Wydanie: I
ISBN: 9788366589520
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz