wtorek, 9 listopada 2021

Armada. Tom 1

W służbie jej kosmicznej mości


Recenzja powstała przy współpracy z portalem Esensja i została tam pierwotnie zamieszczona.

Pierwszy zbiorczy tom „Armady”, wydany właśnie przez Egmont, zbiera cztery początkowe odcinki serii, które już dwadzieścia lat temu pojawiły się na polskim rynku. Młodzieżowa, typowo rozrywkowa, space opera z dziesiątkami cudacznych miejsc i bohaterów – przed nami gargantuiczny konwój, złożony z tysięcy olbrzymich statków kosmicznych, od milleniów przemierzający galaktykę.

Armada przypomina na pierwszy rzut oka „Punkt Centralny” z „Valeriana” – niezmierzony konglomerat habitatów zamieszkały przez najróżniejsze gatunki inteligentnego życia. Jest jednak „mała” różnica – Punkt Centralny nie podróżował przez kosmos i to do niego dołączali nowi ochotnicy. Armada nieustannie porusza się po galaktyce rosnąc w trakcie – wchłania nowych „współpodróżników” bez pytania, kolonizuje planety, inicjuje przyspieszenie rozwoju niektórych cywilizacji (podróżuje tak długo, że powrót w to samo miejsce po tysiącach lat i kontrola postępów tego rozwoju to normalna sprawa) i zostawia w niektórych miejscach własnych ambasadorów-badaczy. Kosmiczna konkwista (Armada!) ma jeden cel – nowe zasoby, nowa technologia, nowe planety i nowa wiedza.


Pierwszy z czterech odcinków, „Ogień i popiół”, opowiada o tym jak statki Armady postanowiły podbić nowy glob – traf chciał, że na tej gęsto porośniętej roślinnością planecie, mieszkała młoda, mniej więcej osiemnastoletnia dziewczyna wraz z opiekującym się nią robotem. Navis (bo tak ma na imię nasza bohaterka) jest jedynym przedstawicielem swego gatunku (podobno „człowiekiem” ale to wcale nie jest pewne), który niczym Tarzan (albo Mowgli) wychowuje się sam wśród dzikiej przyrody. Jak się tam znalazła? Diabli wiedzą (przynajmniej na razie)! Dziewczyna wykazuje się nadprzeciętną inteligencją, sprawnością fizyczną, urodą (a jakże!) i – co ważne – odpornością na telepatyczne skanowanie. Czyni to z niej idealną kandydatkę na szpiega Armady – po dołączeniu do kosmicznego konwoju, to właśnie sztuka wywiadu staje się głównym środkiem utrzymania dziewczyny.

Pierwszy odcinek jest tylko wprowadzeniem. Kolejne trzy są już przygodami Navis w służbie Armady. Najpierw uporać się musi z „niezależnym konsulem”, który najwyraźniej zagiął na nią parol a potem trafia na dwie kolejne planety wstrząsane ruchami rewolucyjnymi. Pierwszą z nich jest Tri-JJ 768 w steampunkowych klimatach miksujących carską Rosję z Francją końca osiemnastego wieku – to tu dziwnie podobni do Navis (do ludzi?) mieszkańcy stawiają opór ciemiężącej ich arystokracji. A na Hurumaru trwa inna rewolucja – tym razem w średniowiecznej stylistyce „sword and sorcery”. Wszędzie tam jest Navis – a my razem z nią.


Jean David Morvan napisał komiks „young adult”, z młodą, ledwie dorosłą bohaterką, której nie da się nie kibicować, nawet gdybyśmy się starali z całych sił. Jest zaskakująco inteligentna jak na dzikuskę i potrafi błyskawicznie dostosować się do nieznanych jej realiów (niczym Laurelina z „Valeriana” – średniowieczna dziewka przeniesiona tysiąc lat w przód). Navis zaczyna dostrzegać to, co przede wszystkim chciał podkreślić autor – zło kolonizacji, nierówności społeczne, brak tolerancji, pochwałę indywidualności i konieczność stawiania oporu ciemiężcy. Ale Morvan nie przesadza z dydaktyzmem – pokazuje, że każda rewolucja ma chrapkę na własne dzieci i nic na świecie nie jest czarno-białe. No i przede wszystkim dba o to, aby potencjalni czytelnicy się nie nudzili – „Armada” jest komiksem rozrywkowym, przygodowym, może nieco wtórnym, ale mimo wszystko całkiem niezłym.

Trzeba koniecznie zaznaczyć, że jest to historia przeznaczona raczej dla młodego czytelnika – jest to komiks „grzeczny”, taki w stylu „Lanfeusta z Troy”, ale nie nastawiony w ogóle na pieprzne dowcipy, slapstickowe żarty, puszczanie bąków i obowiązkową goliznę. Navis jest oczywiście rysowana momentami dość „seksownie” i świeci od czasu do czasu tym i owym, ale nie ma to tak jednoznacznego wydźwięku jak we wspomnianym „Lanfeuście” (dla Amerykanów i to było za dużo – ich wersja jest ocenzurowana i ma czarne paski we „wrażliwych miejscach”, takich jak chociażby piersi głównej bohaterki).


Za rysunki odpowiada Philippe Buchet – znakomita robota! Jego kreska jest bardzo prosta, dynamiczna, mocno „europejska”, trochę humorystyczna i bardzo, bardzo czytelna. Ta ostatnia cecha jest nie do przecenienia w przypadku „Armady”. Buchet uwielbia szczegół – jego rysunki mają bogate scenografie, dopieszczone pod względem detali i wręcz zaskakują wyraźnym poświęceniem jakiego musiał dokonać grafik. Spójrzcie chociażby na stronę sto dziewięćdziesiątą – ręce same składają się do braw. No i musiał oczywiście wykazać się niesamowitą wyobraźnią i kreatywnością (niczym Mezeries we wspominanym – znowu! – „Valerianie”). W komiksie nie ma bowiem ludzi, lecz całe zatrzęsienie (najczęściej antropomorficznych) kosmitów najróżniejszej maści.

„Armada” jest uwielbiana we Francji – a zdobycie takiej popularności na gigantycznym rynku frankofońskim jest nie lada wyczynem. I choć nie należę tak właściwie do grupy docelowej tego komiksu to doceniam wykonanie i pomysł. Bardzo dobra rzecz.




Tytuł: Armada. Tom 1
Scenariusz: Jean David Morvan
Rysunki: Philippe Buchet
Tłumaczenie: Maria Mosiewicz
Tytuł oryginału: Sillage #1-4
Wydawnictwo: Egmont
Wydawca oryginału: Delcourt
Data wydania: wrzesień 2021
Liczba stron: 204
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Format: 175 x 265
Wydanie: I
ISBN: 9788328150232

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz