czwartek, 3 listopada 2022

Ocaleni. Anomalie kwantowe

Leo constans


Recenzja powstała przy współpracy z portalem Esensja i została tam pierwotnie zamieszczona.

Luiz Eduardo de Oliveira, brazylijski twórca komiksowy, znany lepiej jako „Leo”, znowu w akcji! Wyciąga ołówki oraz arkusze papieru i pisze/rysuje nowy komiks. Niby nowy, a jednak stary – Leo od pierwszych stron, już nawet nie sugeruje, lecz mówi otwarcie, że przeczytamy komiks, który już czytaliśmy i to przynajmniej kilkakrotnie. No tak, typowy Leo.

Najpierw był „Aldebaran”, potem „Betelgeza” i na końcu „Antares”. Przygody nieziemsko seksownej, odważnej i zdecydowanej Kim Keller, pisane niemal jak od sztancy, przenosiły nas w odległe systemy gwiezdne, gdzie lądowaliśmy w dzikiej dżungli na obcej planecie (choć tak właściwie to była brazylijska Amazonia jak z obrazka). Tam walczyliśmy o przetrwanie, gapiliśmy się na roznegliżowane ciała kobiecych bohaterek (głównie Kim) i spotykaliśmy dziwne, przeczące zdrowemu rozsądkowi okazy fauny i flory. Teraz ruszamy na bezimienną planetę – jeśli ktoś się łudził, że Leo wymyśli cokolwiek innego niż wcześniej to grubo się pomylił. Ale w sumie, jeśli czytał poprzednie trzy komiksy, to łudzić się nie mógł – Leo to Leo.


„Ocaleni. Anomalie kwantowe” to pięcioczęściowa opowieść o rozbitkach, którzy przetrwali katastrofę statku „Tycho Brahe” wiozącego dwa i pół tysiąca kolonistów na Aldebarana. Leo wpadł na nowy (no proszę!) pomysł – w niektórych obszarach kosmosu występuje coś, co naukowcy nazywają „anomaliami kwantowymi”. Gdy statek lecący z prędkością nadświetlną znajdzie się z zasięgu anomalii może dojść do katastrofy. Dwanaścioro młodych ludzi w szczelnie zamkniętym lądowniku, budzi się już po katastrofie na powierzchni planety porośniętej gęstą i wilgotną dżunglą. W kosmosie Leo, każdy obcy glob to Amazonia – tak po prostu jest, pogódź się z tym czytelniku i nie marudź. Narrator Alex Muniz i garstka jego przyjaciół zaczynają walczyć o przetrwanie na obcej planecie. Żyje tu kilka innych gatunków rozumnych istot – na szczególną uwagę zasługują Holoranie, humanoidy przypominające ziemskie kotowate. A więc ruszamy na przygodę, na której już byliśmy nie raz – niby science fiction, a tak naprawdę nieco infantylna przygodówka, której akcja mogłaby się toczyć na północno wschodnim wybrzeżu Ameryki Południowej.


Omawiany dziś komiks zawiera wszystkie cechy twórczości Leo – nie ma tu nic więcej ani mniej. Obok Alexa Muniza na główną bohaterkę komiksu wyrasta Manon Servoz, jedyna osoba w grupie, która potrafi strzelać. Reszta bohaterów, w tym narrator, to dziecinna zgraja (dosłownie i w przenośni, co czego jeszcze dojdziemy), kłócąca się bez przerwy i podejmująca idiotyczne decyzje. Niekonsekwentni, niezdarni, zachowujący się jak na planie filmowym a nie w obliczu prawdziwego zagrożenia – ich reakcje są nadmiernie histeryczne i paradoksalnie (a może i nie) całkowicie niewiarygodne. Już od samego początku Leo wciska mocno wątki seksualne i erotyczne – nie byłby sobą, gdyby tego nie zrobił. Ledwo doszliśmy do szóstej strony a tu Alex ma już wielką chętkę na „ładniutką” Manon, ale „trzyma się ona z Maxem, więc nie ma szczęścia”. Pal licho nieznana planeta, niepewność co do tego, czy da się oddychać po wyjściu z lądownika – „Ach, Manon… Nawet tak zestresowany i wystraszony nie mogłem odmówić sobie fantazjowania o krągłościach jej ciała, ani podziwiania spokojnej urody jej twarzy”. Ech…


W niemal każdej recenzji komiksu Leo chwalę jego umiejętność rysunku przyrody, fauny, flory, krajobrazu – nawet zupełnie odrealnionego i dziwacznego. Kadry są dopracowane, pełne szczegółów, rewelacyjne – pierwsza klasa. Ale Leo nigdy nie umiał i nie nauczy się już rysować ludzi – i o tym też przy okazji jego komiksów wspominam. I to jest niestety irytujące, na to już przymykać oka się nie da. Wszyscy wyglądają jak bliźniacy z różnymi perukami na głowie i w dodatku z dziwnym paraliżem mięśniowym, bo mają bardzo ograniczoną mimikę i zestaw ruchów. I tak, jak jestem już zupełnie przyzwyczajony do pewnych fabularnych „standardów” Leo i jego skrajnie infantylnego podejścia do większości chyba zagadnień damsko-męskich, tak jego rysowania ludzi przeboleć nie potrafię. Tutaj negatywnie zaskoczyła mnie jeszcze jedna rzecz – przez cały pierwszy odcinek mamy wrażenie, że cała ta zgraja rozbitków ma (z małymi wyjątkami) po dwadzieścia kilka, może nawet trzydzieści, lat. No tak wyglądają. A tu nagle, w trakcie lektury okazuje się, że to nastolatki – dobijające co prawda powoli do dwudziestki, ale jednak. A dwoje czy troje dwunastolatków wygląda w sumie tak samo jak reszta, tylko, że są niżsi – niczym innym się nie różnią. Ech…

Może się wydawać, że tylko narzekam i narzekam. Nie, raczej ostrzegam. Wiedziałem doskonale z czym będę miał do czynienia siadając do lektury – ja od Leo już niczego nie wymagam. I wbrew pozorom czytało mi się to zupełnie dobrze – Leo jest constans, jest jak jest i tak już będzie zawsze. Ale brak wiedzy o tym fakcie i nieznajomość wcześniejszych komiksów wpędzić może w konsternację. Dlatego czasem warto czytać recenzje – nawet po to, aby po lekturze komiksu, powiedzieć recenzentowi, że głupoty pisze. Może tak jest, kto wie?



Tytuł: Ocaleni. Anomalie kwantowe
Scenariusz: Leo
Rysunki: Leo
Tłumaczenie: Wojciech Birek
Tytuł oryginału: Survivants. Anomalies Quantiques
Wydawnictwo: Egmont
Wydawca oryginału: Dargaud
Data wydania: wrzesień 2022
Liczba stron: 252
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Format: 216 x 285
Wydanie: I
ISBN: 9788328155244

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz