poniedziałek, 16 września 2019

Aldebaran

Typowy Leo

Recenzja powstała przy współpracy z portalem Esensja i została tam pierwotnie zamieszczona.

Wydawnictwo Egmont wznawia co jakiś czas starsze, trudno dostępne komiksy, które przed laty zostały wydane w mniejszym, mniej atrakcyjnym formacie lub zwyczajnie skończył się już nakład. Po „Kenii” i „Namibii” przyszedł czas na kolejny komiks Luiza Eduarda de Oliveiry – wydanego już przed dziesięciu laty „Aldebarana”. Twórca, znany jako „Leo”, odpowiada zarówno za scenariusz jak i rysunki – czytelnicy poprzednich jego komiksów wiedzą bardzo dobrze, czego można się spodziewać.

„Aldebaran 4” jest globem wielkości Ziemi, krążącym wokół gwiezdnego olbrzyma – Aldebarana rzecz jasna. Jego powierzchnia pokryta jest w dziewięćdziesięciu procentach oceanami. Planeta ma też klimat i warunki do życia podobne do ziemskich, ale znaleźć można na niej dziwaczne, wprost niewyobrażalne okazy flory i fauny – głównie oceaniczne. W połowie dwudziestego pierwszego wieku wyruszyła na nią ekspedycja ziemskich kolonistów, z którą kontakt urwał się niestety krótko po wylądowaniu na miejscu. Mija sto lat, a my zaglądamy na Aldebarana.



Cywilizacja kolonistów pod pewnymi względami ma się zaskakująco dobrze – ludzie żyją w wielkiej, wysoko rozwiniętej stolicy lub w małych osadach ulokowanych zazwyczaj na wybrzeżach. Niestety całą planetą rządzi religijno-wojskowy reżim, którego reprezentantami są między innymi księża i ich brutalne bojówki. W jednej z nadmorskich wiosek żyje dwójka młodych bohaterów – siedemnastoletni Marc i trzynastoletnia Kim. Pewnego dnia spotykają tajemniczego mężczyznę, ostrzegającego mieszkańców osady przed wielkim zagrożeniem z oceanu oraz dziennikarkę, która najwyraźniej chce opisać historię anonimowego przybysza. Dowiadujemy się też, że sam rząd żywo interesuje się nieznajomym, który rzekomo dokonał w oceanie odkryć wywracających naukę do góry nogami. Marc i Kim wplątują się w awanturniczą przygodę, podczas której przemierzą niemal całą planetę, wpadną w niejedne tarapaty, poznają nowych przyjaciół a może nawet nieco dojrzeją.

„Typowy Leo” – chciałoby się powiedzieć po zamknięciu komiksu. Mamy to samo co w „Kenii” i „Namibii” – jest to prosta, wybitnie rozrywkowa przygodówka pełna gonitw, ucieczek, intryg i nieustannych zwrotów akcji. Mamy też dziwne stwory i trochę mniej dziwnych bohaterów, którzy biegają z punktu A do B i dość często świecą golizną. Nagie tyłki i piersi (przede wszystkim) pojawiają się w zupełnie nieoczekiwanych momentach i sprawiają wrażenie wciśniętych na siłę – tak, jakby autor musiał wyrobić jakąś zakontraktowaną wcześniej normę. Leo jest zupełnie przeciętnym rysownikiem, jeśli chodzi o kreację ludzkich twarzy i sylwetek, ale jeden element ćwiczył chyba całymi dniami. Piersi rysuje często i zawsze idealne u każdej bohaterki – zdecydowanie zasłużył na miano Huberatha komiksu.


Fabuła jest ekstremalnie liniowa, wyjaśniana dodatkowo całymi blokami tekstu – tak, aby żaden czytelnik się w niej nie pogubił. Widzimy na obrazku jak Marc wychodzi ze swą towarzyszką z lasu na drogę i mówi „wyszliśmy na drogę”. W pewnym momencie na serii kadrów formuje się dziwna wodna struktura na oceanie, a bohaterowie, obserwujący z nami to wydarzenie, szczegółowo opisują dokładnie to, co jest narysowane. Moebius nie napisałby ani słowa, Leo umieszcza w komiksie chyba większość swojego scenopisu. Fabuła „Aldebarana” wymaga częstego zawieszania niewiary oraz przymykania oczu na pewne uproszczenia i umowności – zbyt dużo bogów w maszynach i podejrzanych przypadków. W pewnym momencie mamy wrażenie, że zupełnie nic nie zależy od działań bohaterów, którzy równie dobrze mogliby przeleżeć cały ten czas na brazylijskich (przepraszam: aldebarańskich) plażach.

No właśnie. Ludzkie kolonie na Aldebaranie nie różnią się niczym od tych w Brazylii z końca dwudziestego wieku (w samym komiksie jest wręcz bezpośrednie porównanie Aldebarana do ojczyzny Leo). Koloniści są zbyt dobrze rozwinięci i jest ich zbyt dużo – sto lat po lądowaniu na dziewiczej planecie to zdecydowanie za mało. Gdyby nie zadziwiająca fauna (w szczególności jeden okaz, nazywany „mantrissą”) nie zauważylibyśmy, że akcja dzieje się na obcej planecie. Dzierżąca władzę dyktatura jest przerysowana i jakby wprost przeniesiona z najgorszych koszmarów autora – nie bez znaczenia jest na pewno fakt, że Leo musiał emigrować z Brazylii opanowanej w połowie lat sześćdziesiątych przez wojskową juntę.

Bohaterowie są całkowicie płascy i czarno-biali, istnieją w sumie po to, aby akcja szła do przodu. Dawno nie znalazłem w komiksach tak irytującej postaci jak główny bohater, Marc. Jest antypatyczny, impulsywny, zapatrzony w czubek własnego nosa, nieprzyjmujący krytyki, rozwydrzony, nachalny i samolubny. O wiele lepiej prezentuje się rezolutna, bystra i pyskata Kim. Leo próbował stworzyć coś w rodzaju „bildungsroman” – między wydarzeniami z pierwszej i ostatniej strony komiksu mija pięć lat. I mimo tego, iż faktycznie widać pewną zmianę w zachowaniu Marca i jego podejściu do życia to jednak nie udało mu się spłacić kredytu zaciągniętego na początku historii.


A niewątpliwym plusem jest kreacja samej planety i jej fauny. Wszystkie „rośliny” i „zwierzęta” są świetnie wymyślone i narysowane – ustępują jednak jednemu, charakterystycznemu tworowi. Wielka, nieogarniana rozumem „mantrissa” (która budzi pewne skojarzenia nie tylko z oceanem „Solarisu” Stanisława Lema, ale i z monumentem z „Odysei kosmicznej 2001”) jest naprawdę fascynująca. Jej skrajna obcość i wyższość ewolucyjna są bezdyskusyjne, co podkreśla wyraźnie tezę autora o „wadliwości” ludzkiego gatunku. Była ich tu tylko garstka (piętnaście setek) a błyskawicznie zbudowali koszmarną dystopię – zupełnie jak rozbitkowie z „Całej prawdy o planecie Ksi” Janusza A. Zajdla.

Koniec „Aldebarana” zapowiada dalszy ciąg tej historii. Następnym razem wybierzemy się do systemu Betelgezy. Mimo wszystkich wad komiksu jestem ciekaw co będzie dalej – może ten fakt jest dowodem na to, że „Aldebaran” sprawdza się całkiem dobrze w swojej roli. Może nie zostanę „wyznawcą” Leo, jak sugeruje Moebius w przedmowie, ale na Betelgezę polecę.



Tytuł: Aldebaran
Scenariusz: Leo
Rysunki: Leo
Tłumaczenie: Maja Kostecka
Tytuł oryginału: Aldebaran
Wydawnictwo: Egmont
Wydawca oryginału: Dargaud
Data wydania: lipiec 2019
Liczba stron: 256
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Format: 216 x 285
Wydanie: I
ISBN: 9788328142718

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz