wtorek, 4 lutego 2020

Wtorek przed ekranem #33

Alejandro G. Iñárritu - Amores Perros



Tekst ukazał się pierwotnie na portalu Esensja w cyklu "Do sedna".


„Jeśli chcesz rozśmieszyć Boga, to powiedz mu, co planujesz”



Alejandro González Iñárritu jest jednym z najbardziej znanych reżyserów meksykańskich.  Na dużym ekranie zadebiutował w 2000 roku – jego „Amores perros” zdobył wielkie uznanie widzów i krytyków oraz otworzył reżyserowi drogę do wielkiej kariery. Iñárritu opowiada o ludziach, których kontrola nad własnym życiem (a dotyczy to każdego z nas) jest tylko iluzją. Bohaterowie wyczuwają ten fakt podświadomie – nie przestają jednak dążyć do szczęścia, spełnienia a przede wszystkim miłości. 



Akcja filmu toczy się w roku 1999 w Mexico City. Octavio jest niespełna dwudziestoletnim chłopakiem podkochującym się w Susanie, żonie starszego brata. Na co dzień włóczy się po metropolii i kombinuje razem z kumplem jakby tu przeżyć kolejny dzień, a w duchu marzy, aby wyrwać się ze slumsów i po prostu żyć lepiej. Susana ma małe dziecko, studia na głowie, męża bandytę i damskiego boksera oraz zapatrzonego w nią szwagra. Octavio snuje wielkie plany – zarobi na ulicznych walkach psów tyle, że starczy dla nich na ucieczkę ze stolicy Meksyku i otworzenie własnego małego biznesu. Co może stanąć na przeszkodzie? Byleby tylko Cofi, jego ukochany rottweiler, był nadal taką niepokonaną bestią, jak do tej pory.

Poznajemy też Daniela, stereotypową ofiarę kryzysu wieku średniego. Majętny, dobrze sytuowany, zostawia żonę i dwie małe córki, aby związać się z celebrytką, piękną modelką Valerią. Niestety wypadek samochodowy przykuwa Valerię do fotela i unieważnia całe jej dotychczasowe życie i osiągnięcia. Wymarzony raj Daniela i Valerii zamienia się w prawdziwe piekło rozczarowania, złości, żalu za życiem utraconym ot tak, w wyniku pechowego zbiegu okoliczności. Świadkiem większości wydarzeń w filmie – w tym tego najważniejszego, w którym samochody Valerii i Octavia zamieniają się w poskręcaną kupę złomu – jest Chivo, tajemniczy bezdomny, parający się zabójstwami na zlecenie i otaczający się sforą bezpańskich psów. Jego mroczna przeszłość, pełna błędnych wyborów i chaotycznego oddziaływania rzeczywistości, powraca do niego teraz u schyłku życia i prosi o rozliczenia. 


Obserwujemy bohaterów w różnych stadiach życia i w różnych „położeniach startowych”, z których ruszają do konfrontacji z głuchą na ich pretensje filmową rzeczywistością. Octavio jeszcze nie ma nic – jest młody, naiwny, niedoświadczony, kierujący się bardzo uproszczoną, niemal zerojedynkową, wizją świata. Daniel i Valeria mają już niby wszystko – są starsi, bardziej doświadczeni, rzekomo świadomi wszystkich konsekwencji jakie niosą ich życiowe wybory. Chivo już nie ma nic – jest stary, mocno doświadczony i naznaczony stratą. Swego rodzaju „kara za życie”, wymierzona mu przez rzeczywistość, która poważnie rozminęła się z młodzieńczymi wyobrażeniami o niej, czeka również innych bohaterów filmu. Tak po prawdzie może czekać każdego z nas, choćbyśmy byli absolutnie przekonani o absolutnej słuszności naszych decyzji.



Powodem takiego stanu rzeczy jest fakt, iż nasz oczekiwania od rzeczywistości są zawsze mocno życzeniowe, nawet jeśli staramy się patrzeć na nią trzeźwo i z dystansem. Bohaterowie swoimi postanowieniami tak naprawdę sami doprowadzają do straty, cierpienia i sami zadają sobie później pokutę. Świadomość tego faktu przychodzi zawsze za późno i cierpienia nie umniejsza. A świat? Ma nas w nosie. Wszystko to co mamy – pieniądze, zdrowie, urodę, szczęście – możemy też utracić zupełnie przypadkowo. Wystarczy chwila i nie ma już nic – chaotyczna natura rzeczywistości, ten słynny „efekt motyla” tak często analizowany przez reżysera, jawi się tu jako najpotężniejsza siła we wszechświecie. Koszmarny wypadek samochodowy, ten kluczowy moment w życiu wszystkich bohaterów filmu był przecież tylko przypadkiem, pechowym rzutem kostką – czymś co nie musiało się wcale zdarzyć, a tylko mogło. Jednak to właśnie takie wydarzenia, kaprysy niezidentyfikowanego i na siłę przez nas personifikowanego – a tak naprawdę nieistniejącego – bytu zwanego „Losem”, są najczęstsze. Wydawać by się mogło, że nasze funkcjonowanie w rzeczywistości opartej na tak surowych zasadach, z góry jest skazane na porażkę. Zakończenie „Amores perros” poddaje jednak w wątpliwość tę tezę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz