piątek, 13 stycznia 2017

Druga podobizna w alabastrze

Pamiętasz o nas, Boże?

Marek S. Huberath należy do moich ulubionych polskich twórców fantastyki. Jego twórczość jest bardzo charakterystyczna, we wszystkich jego powieściach i opowiadaniach przewijają się podobne motywy – religia, Bóg, sztuka, cielesność, turpizm. Wracam teraz do tego autora i chcę w tym roku, poraz drugi przejść przez wszystko co napisał – zobaczymy, czy będą z tego jakieś mądre wnioski.

Druga podobizna w alabastrze to początki Huberatha. Wcześniej wydano co prawda zbiór opowiadań Ostatni, którzy wyszli z raju, ale celowo go pomijam, gdyż wszystkie te opowiadania trafiły do antologii Balsam długiego pożegnania, która już czeka w kolejce. Niniejsza książka zawiera tytułową nowelę (bardzo długie opowiadanie, mikropowieść jak kto woli) oraz trzy teksty, które również trafiły do kolejnych zbiorów. Skupmy się zatem na razie tylko na owej Drugiej podobiźnie, idą tu pierwsze koty za płoty.

Huberath przedstawia historię alternatywną, w której Chrystus się nie narodził, Cesarstwo Rzymskie, niedoświadczone religijnym chaosem, przetrwało kolejne kilkaset lat, rozrosło się i wydaje się odporne na dziejową erozję. Zmieniło się nazewnictwo większości obszarów geograficznych, ale wiemy dobrze, gdzie jesteśmy. Aldagirk, cesarski urzędnik-kontroler zostaje wysłany do pewnej północnej prowincji o nazwie Ultum, aby sprawdzić co kryje się za postępującym mocno spadkiem jej produktywności i coraz mniejszymi daninami na rzecz Cesarstwa. Prowincją zarządza tetrarcha Theodorik, który przyjmuje gościa z dystansem i nieufnością, nie ma sobie przecież nic do zarzucenia. Do Ultum przybywa też genialny rzeźbiarz Caneva, którego zadaniem jest stworzenie podobizny żony Theodorika, pięknej Irmeny. Aldagirk odkrywa prawdziwą przyczynę problemów prowincji, jest nią po prostu nieurodzaj – z północy nadciąga lodowiec (nazywany górskim szkłem), ziemia przestaje rodzić, obserwatorzy nocnego nieba zauważają, że codziennie znika z nieboskłonu kilka gwiazd a prowincja zapada w stan jakiegoś niewytłumaczalnego dekadentyzmu, życiowej apatii. Aldagirk odkrywa jednak też coś więcej – w prowincji działa tajna sekta Nowych Żydów. Trwając cały czas w oczekiwaniu na przyjście swojego mesjasza, odchodzą trochę od judaistycznych dogmatów i obrządku tworząc coś na kształt pierwocin chrześcijaństwa.


Świat wykreowany przez Huberatha nie gra mi za bardzo pod kilkoma względami. Na ulicach miasta poruszają się tzw. parochody, jakieś bliżej nieokreślone maszyny rodem ze steampunkowych powieści. Jest o nich wzmianka na jednej, może dwóch stronach a potem nic, cisza, steampunku już nie ma. Zupełnie niepotrzebny i nadmiarowy a przede wszystkim nieuzasadniony wtręt. Co to wnosi do powieści utrzymanej w zupełnie realistycznej scenerii? Poza tym nadchodzący lodowiec (nie podważam tutaj wiarygodności fizyczno-geologicznej tego procesu, bo owe lodowe parcie ma inne uzasadnienie u Huberatha, o czym później) jest zjawiskiem nieznanym dla ówczesnego świata i niemożliwym do wytłumaczenia. To nie jest dla świata po prostu lód, to jakieś dziwne coś, nazywane „górskim szkłem”. Z czego wynika ta ignorancja? Z tego, że cesarstwo odizolowało się od barbarzyńców z północy i nikt nie poznał lodu i śniegu podczas setek lat trwania imperium? Huberath nie pisze jednoznacznie, ile lat minęło od czasów naszego roku zerowego, możemy spekulować. Ale skoro są parochody, więc technika mniej więcej z okresu naszego XVIII-XIX wieku to pewnie lekko ponad tysiąc. Skoro tak, to jakim cudem nauki przyrodnicze stoją w miejscu a życie codzienne mieszkańców, opisywane przez Huberatha, to nadal sceny wzięte prosto z naszych wyobrażeń o życiu z czasów Cezara? 

Dobra, jak mówiłem - pierwsze koty za płoty. O wiele ciekawsze jest bowiem to co siedzi w ideowej warstwie Drugiej podobizny w alabastrze. Aldagirk to wykształcony filozof-amator mocno trzymający się dogmatów politeizmu. Bogowie to tak naprawdę nadludzie, stojący wyżej w hierarchii niż mieszkańcy Ziemi. Każdego z ludzi i nadludzi przepełnia po prostu boska esencja, a jej pewien krytyczny poziom stężenia oddziela śmiertelników od bogów. Teoria ta, to odpowiednik definiowania religii w sposób w pełni racjonalny, odwołujący się do zdroworozsądkowego sposobu myślenia. Dyskwalifikuje ona boga Żydów, skreśla jego omnipotencję i absolutną doskonałość – skoro stworzył świat niedoskonały, to albo nie jest wszechmocny albo nie jest doskonale dobry, bo skaził swoje dzieło celowo a ludzie cierpią. Nie jest doskonały ontologicznie, bo tworząc świat musiał stracić cząstkę siebie (bo przecież na początku był tylko on). Adwersarz Adalgirka, Recho, jeden z Nowych Żydów nie zbija jego argumentów, jest ponad to. Zgadza się tylko w jednym – Bóg, jeśli istnieje, zrezygnował ze zbawienia swoich dzieci, jest starotestamentowym, gromowładnym, groźnym bytem. Są jednak sposoby, aby pomimo tego faktu zostać ocalonym. Jednym z podstawowych założeń filozofii Recho jest sparafrazowany imperatyw moralny Kanta – „zawsze, kiedy wybierasz sposób postępowania wobec drugiego człowieka, postępuj tak jakbyś chciał, żeby wobec ciebie postąpiono” oraz głoszenie konieczności umiłowania bliźniego jak siebie samego. Nowi Żydzi zaczynają realizować Jezusowe przesłanie, pomimo faktu, że on nigdy nie nadszedł a Bóg nie jest dobrotliwym staruszkiem, który zsyła Zbawiciela. Ba, jest jeszcze mocniej – postępujący lodowiec, nieurodzaj i śmiertelna zaraza zstępujące na Ultum, zaczynają wręcz przywodzić na myśl starotestamentowe plagi, którymi Bóg chłosta ludzkość, która nie zasłużyła na Jego Syna. W takim oto Ultum ludzi prawych policzyć można na palcach operatora piły tarczowej.


Co to oznacza? Czy Huberath mówi przez to, że nawet w obliczu hiobowych sytuacji, wiara w Boga (taka najczystsza, bez racjonalnych podpórek i tłumaczeń) jest ratunkiem z każdej sytuacji? Że Boga można odnaleźć bez jego pomocy? Że to wszystko siedzi w człowieku i możemy sami wydobyć to na zewnątrz? Końcowa decyzja Theodorika i los Aldagirka zdają się to potwierdzać. A rola rzeźbiarza Canevy przestaje być tylko ozdobnikiem fabularnym. Druga podobizna w alabastrze, jako symbol dążeń ludzi do rzeczy wzniosłych i niekoniecznie podległych racjonalnemu myśleniu, katalizuje zmiany w duszy jednego z głównych bohaterów.

Umiejscowienie akcji w bezchrystusowym świecie alternatywnym pełni zatem rolę kluczową. Ta opowieść nie może dziać się w historii znanej z naszego świata, ponieważ takie jej osadzenie odebrałoby jej główną warstwę znaczeniową. Nie musimy zgadzać się z przesłaniem Huberatha (ja się nie zgadzam, bardziej wierzę w ten racjonalny pierwiastek człowieka niż pęd ku szukaniu oparcia w bóstwach) ale nie można odmówić mu tego, że już od początku pokazywał potencjał, zarówno pisarski i ideologiczny, który rośnie w kolejnych książkach.

Zbiór zawiera jeszcze trzy opowiadania: Absolutny powiernik Alfreda Dyjaka, opublikowane potem w Balsamie długiego pożegnania oraz Spokojne, słoneczne miejsce lęgowe i Maika Ivanna, które pojawiły się potem jako dodatek do Vatran Auraio. Wszystkie te trzy opowiadania sobie dziś odpuszczam, bo Balsam już niedługo na tapecie a Vatran Auraio zapewne gdzieś w drugiej połowie roku. Odpuszczam, bo nie bez przyczyny bowiem miejsce lęgowe i Maika zostały dołączone do powieści.

Tytuł: Druga podobizna w alabastrze
Autor: Marek S. Huberath
Wydawca: Zysk i S-ka
Data wydania: 1997
Liczba stron: 218
ISBN: 8371502664

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz