czwartek, 23 października 2025

Śniadanie mistrzów

Po co człowiek żyje?

„Śniadanie mistrzów” to zdecydowanie najbardziej zwariowana i groteskowa powieść Kurta Vonneguta jak do tej pory. Znamy już ten sposób na literaturę – mnóstwo zwięzłych, kilkuakapitowych anegdot oddzielonych trzykropkami i ułożonymi w niezbyt chronologicznej kolejności. W omawianej dziś siódmej już powieści Vonneguta z chronologią problemu nie ma. Ba, doszło mnóstwo żartobliwych rysunków autorstwa samego pisarza.

Fabuła nie ma większego znaczenia. Można za samym autorem napisać, że „jest to opowieść o spotkaniu dwóch samotnych, chudych, dość starych ludzi na szybko umierającej planecie”. Jednym z nich jest Dwayne Hoover, bogaty sprzedawca samochodów z Midland City (fikcyjnego miasta gdzieś w Michigan) w przededniu utraty zmysłów. Żona popełniła ostatnio samobójstwo, syn jest gejem i jako „Kicia” gra na fortepianie w szemranych knajpach, a on sam zaczyna doznawać poważnych zakłóceń w odbiorze rzeczywistości. Drugim bohaterem jest Kilgore Trout, autor ponad dwustu powieści science fiction (i jeszcze większej ilości opowiadań), o którym nikt na świecie nie słyszał, bo Trout pisze wszystko tylko w jednym egzemplarzu i wysyła do niszowych wydawnictw bez adresu zwrotnego. Trout rusza przez Amerykę na Festiwal Sztuki w Midland City i tym samym zapoczątkowuje absurdalny ciąg zdarzeń, kierujący go na kurs kolizyjny z Dwayne’em Hooverem. A sam Kurt Vonnegut już siedzi w swej wymyślonej knajpie, gdzie pod koniec powieści dojdzie do wydarzeń niesłuchanych.


Vonnegut podkreślał, że ma już pięćdziesiąt lat („Śniadanie mistrzów” pisał 1972 roku, kiedy to Amerykanie coraz gorzej radzili sobie w Wietnamie, a w kraju wybuchła afera Watergate) i musi pozbyć się całego śmiecia, które mu zalega w głowie. Wyrzucił to wszystko prosto na karty powieści – zgryźliwe anegdoty, dygresyjne rozważania, krótkie absurdalne (i niezbyt przyzwoite) żarty i mnóstwo prostych, rysowanych na kolanie obrazków. Poczynania Trouta i Hoovera przestają być aż tak bardzo istotne – ważne staje się to, jak bardzo sama Ameryka dostaje w kość od pisarza, którego wyhodowała na własnej piersi. Vonnegut krytykuje bezlitośnie niemal wszystko co amerykańskie – nie istniejące już niewolnictwo, segregację rasową, mocarstwowe zapędy i stawianie się w roli żandarma świata, kult broni palnej, korporacyjną chciwość, kapitalizm i wyzysk słabszych przez silniejszych, instrumentalne traktowanie społeczeństwa przez władzę, ignorancję, a nawet niszczenie środowiska naturalnego, otyłość i mało wyrafinowane słownictwo. Stany Zjednoczone w takim wydaniu jawią się jako kraj pełen absurdów i wymykający się racjonalnej analizie – Amerykanom pozostaje tylko rozpacz i szaleństwo w starciu z taką rzeczywistością. Co też przytrafia się w powieści właśnie Dwayne’owi Hooverowi.


Ale dlaczego tylko jemu? Aby odpowiedzieć na to pytanie Vonnegut znowu wraca do tak bardzo eksploatowanych przez siebie pojęć wolnej woli, determinizmu, fatum i niezmiennej przyszłości. Ludzie (nie tylko Amerykanie) nie są w ogóle odporni na powszechne ideologie – im bardziej szalone, tym chętniej przyswajane. Można im wmówić wszystko. Według Vonneguta wszelkie „poglądy” są niebezpieczne – nie ma znaczenia ich treść, ale funkcja konsolidacji społecznej „my kontra oni”. Są to znaki rozpoznawcze przyjaciół i wrogów – programy napisane przez kolektywną zbiorowość, na których działają ludzie-roboty. Tym właśnie jesteśmy według wykładni „Śniadania mistrzów” – maszynami biologicznymi, z których jedna połowa ma penisy o takich to a takich rozmiarach a druga połowa ma „bobry” (oto próbka specyficznego humoru autora). Hoover szaleje nie tylko z powodu odkrycia tej prawdy, ale i dlatego, że według jednego z opowiadań Kilgore’a Trouta jest jedynym człowiekiem obdarzonym wolną wolą. Wiemy to od samego początku i spodziewamy się, że będzie w stanie to jakoś wykorzystać – ostatecznie okazuje się być tylko eksperymentem-Hiobem w rękach naukowca-Vonneguta. Szaleństwo.


Kurt Vonnegut pojawia się w powieści osobiście nie bez powodu. Jest demiurgiem, stwórcą powieściowego świata, w którym wszyscy tańczą, jak on zagra. Nikt tam nie szuka sensu życia, nikt nie odpowiada na pytanie – po co żyje? „Bóg umieścił mnie na Ziemi, bo chciał się przekonać, ile człowiek może wytrzymać, zanim się rozsypie” – jak możemy przeczytać u Vonneguta. „Śniadanie mistrzów” jest jednocześnie przezabawne i pełne gorzkiego, skrajnego nihilizmu rozjaśnionego tylko na chwilę w scenie analizy pewnego obrazu sztuki nowoczesnej w drugiej połowie książki. Pytanie o sens życia znów pada w powieści, ale nie ma ono jednoznacznej, wspólnej dla wszystkich i zadowalającej odpowiedzi.



W 1999 roku na ekrany kin wchodzi ekranizacja w reżyserii Alana Rudolpha, z Bruce’em Willisem w roli Hoovera i Albertem Finneyem w roli Trouta. Moim zdaniem nie powinno się ekranizować tej powieści – jej siła tkwi, jak już wspomniałem nie w fabule, tylko we wszystkim poza nią. Film jest średni, pełen slapsticku (Uwaga – kolejna powieść Vonneguta, którą się zajmiemy ma z tym coś wspólnego!), nieśmiesznych gagów i dla osoby nieznającej powieści może wydawać się zupełnie nielogiczna. Tak jest – film Rudolpha nie stoi na własnych nogach, a tak przecież być powinno. Podsumowując – można zobaczyć, jeśli ma się zbyt dużo czasu.


Tytuł: Śniadanie mistrzów
Autor: Kurt Vonnegut
Tłumaczenie: Lech Jęczmyk
Tytuł oryginału: Breakfast of Champions
Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Wydawca oryginału: Delacorte Press
Rok wydania: 2019
Rok wydania oryginału: 1973
Liczba stron: 336
Wydanie: I
ISBN: 9788381165815

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz