Artykuł został opublikowany pierwotnie na portalu Esensja w cyklu „Na rubieżach rzeczywistości”.
W omawianej ostatnio „Innej Ziemi” dowiedzieliśmy się, że nasz świat (a właściwie wszechświat) jest tylko jednym z wielu. Dziś dalsze lekcje na ten temat – wykładowcą będzie Philip K. Dick, który w kolejnej swojej powieści czeka na zeszły rok.
„Now Wait for Last Year” jest jedną z książek napisanych w okresie wielkiego urodzaju pierwszej połowy lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku. W powieści tej, wydanej w maju 1966 roku nakładem wydawnictwa „Doubleday”, Philip K. Dick pisał o swoich obawach związanych z faktem coraz większego zaangażowania militarnego Stanów Zjednoczonych w Wietnamie oraz coraz powszechniejszego dostępu do narkotyków. Timothy Leary i jego pomysł na „poszerzenie świadomości” to tylko jedna strona medalu – jest jeszcze horror uzależnienia, który według Dicka (nie stroniącego przecież od używek) był bagatelizowany i nie mówiło się o nim wystarczająco głośno. Przede wszystkim jednak „A teraz zaczekaj na zeszły rok” jest znowu poszukiwaniem prawdy o rzeczywistości, w której żyjemy – tym razem Dick zastanawia się nad percepcją czasu i ludzkimi definicjami przeszłości, teraźniejszości i przyszłości.
Jest rok 2055. Ziemia uwikłana została w międzygalaktyczną wojnę z „rigami” – owadopodobnymi kosmitami z okolic Proximy Centauri. Sojusznikami Ziemian są „Staryjczycy”, potężna cywilizacja z systemu Alfa Centauri – nasi prehistoryczni przodkowie, powracający do skolonizowanego przed eonami układu słonecznego. Głównym bohaterem powieści jest, pozostający w bardzo toksycznym małżeńskim związku, Eric Sweetscent – ekspert od przeszczepów sztucznych organów. Zarówno Eric jak i jego żona Kathy pracują w Tijuańskiej Korporacji Futer i Barwników, której prezesem jest Virgil Ackerman. Eric jest osobistym chirurgiem prezesa a Kathy specjalistką od wystroju i aranżacji specjalnego marsjańskiego azylu Ackermana. „Wasz-35” to replika Waszyngtonu z roku 1935, w której Ackerman może „cofnąć się w czasie” do okresu swego dzieciństwa i spotkać starych kolegów, których role odgrywają odpowiednio zaprogramowane androidy, zwane „robantami”.
Małżeństwo Erica jest jednym, wielkim koszmarem. Mężczyzna, doprowadzony na skraj załamania nerwowego przez swoją apodyktyczną i niezrównoważoną żonę, ucieka do nowej pracy – jej ofertę niespodziewanie złożył sam Gino Molinari, sekretarz ONZ i reprezentant całej ludzkości w kosmicznym konflikcie. Molinari jest niestabilnym psychicznie hipochondrykiem, którego słabość może paradoksalnie okazać się największą siłą nie tylko w starciu z „rigami” ale może też pomóc wykaraskać się z bardzo niewygodnego i niebezpiecznego sojuszu ze Staryjczykami. Co czeka Erica w nowej pracy?
Tymczasem Kathy pada ofiarą spisku. Agenci Staryjczyków podają jej najpotężniejszy narkotyk w historii świata – JJ-180. Już jego jednokrotne zażycie powoduje silne uzależnienie oraz śmierć w ciągu sześciu miesięcy. JJ-180 ma też inne, niespotykane właściwości – jest narkotykiem „tempogogicznym”, czyli zaburzającym percepcję czasu. Ludzie pod jego wpływem doznają wrażenia przeniesienia w czasie – mogą spotkać swoje „przeszłe (lub przyszłe) ja”, zobaczyć co stanie się w przyszłości lub spróbować wpłynąć na przeszłość. Nie jest jednak pewne to, czy „przeniesienie” dotyczy tej samej wersji świata, czy może jakiejś innej (równoległej) oraz czy nie jest po prostu tylko narkotycznym widem. Tajne służby Staryjczyków dają Kathy ultimatum – będą dostarczać jej regularnie narkotyk i wyleczą z uzależnienia przed upływem pół roku, jeśli poleci za swoim mężem i będzie dla nich szpiegować. Sojusznicy Ziemi ufają Molinariemu, ale nic nie stoi na przeszkodzie, aby go dodatkowo sprawdzać. Ostatecznie jednak to Eric Sweetscent, który również uzależni się od JJ-180, będzie jedyną szansą na uratowanie życia Kathy.
„A teraz zaczekaj na zeszły rok” to wzorcowy przykład powieści, która może posłużyć jako „zbiór cech twórczości Philipa K. Dicka w pigułce”. To taki „typowy Dick”, w którym znajdziemy znane i wykorzystane już motywy – inwazja z kosmosu („Tytańscy gracze”, „Trzy stygmaty Palmera Eldritcha”); alternatywne wersje Ziemi („Dr Futurity”, „Inna Ziemia”); wrażenie „przesunięcia w czasie” („Świat Jonesa”, „Marsjański poślizg w czasie”); transplantacje organów („Prawda półostateczna”, „Inna Ziemia”); znani na całym świecie ludzie pokazujący się publicznie w postaci swojego awatara („Prawda półostateczna”, „Simulakra”, „Klany księżyca Alfy”); rekonstrukcja światów jako sposób na eskapizm lub fałszowanie rzeczywistości („Czas poza czasem”, „Trzy stygmaty Palmera Eldritcha”); narkotyki jak sposób na poszerzenie percepcji („Tytańscy gracze”, „Trzy stygmaty Palmera Eldritcha”); małżeństwo z poważnymi problemami („Klany księżyca Alfy”, „Simulakra”, „Trzy stygmaty Palmera Eldritcha”) i oczywiście „dickowy” bohater, któremu wrogi świat rzuca ciągle kłody pod nogi (praktycznie każda powieść).
Philip K. Dick, poprzez literaturę, egzorcyzmował strachy obecne cały czas w jego życiu. Próbował mierzyć się z otaczającą rzeczywistością oraz z własnym życiem osobistym. Virgil Ackerman, korzystający z „Wasz-35”, (niczym marsjańscy koloniści z „Trzech stygmatów…” uciekający w światy „Perky Pat”) to sam Philip K. Dick, wspominający w ten sposób własne dzieciństwo po rozwodzie rodziców, spędzone w Waszyngtonie w czasach Wielkiego Kryzysu. Motyw sztucznego mini-miasta, przywodzący na myśl fałszywy świat z „Czasu poza czasem”, został jednak porzucony w powieści bardzo szybko, mimo wyczuwalnego potencjału fabularnego. Gino Molinari to kolejna figura mentora-szefa, tak często pojawiająca się w powieściach Dicka i będąca odbiciem tego fragmentu życia pisarza, w którym musiał pracować na etacie, aby w ogóle przeżyć. No i w końcu toksyczne małżeństwo – koszmar życia w związku z niewłaściwą osobą przyjmuje w tej powieści najbardziej drastyczny przebieg. Kathy Sweetscent to oczywiście Anne Williams Rubenstein, trzecia żona Dicka – to związek z nią był najbardziej „ekstremalny” wśród wszystkich pięciu małżeństw autora. „W małżeństwie może narodzić się największa nienawiść, do jakiej zdolni są ludzie, być może przez ciągłą bliskość, być może dlatego, że niegdyś istniała tam miłość. Bliskość pozostaje, mimo że po miłości nie zostało ani śladu. I pojawia się żądza władzy, walka o dominację”.
Eric Sweetescent, ucieka od codziennych kłótni z żoną w swoje pasje (podobnie jak Philip K. Dick, który zamykał się przed światem w swojej „szopie”). Szczególnie mocno przypadły mu do gustu telewizyjne programy niejakiego Johna Wintersa – komika, który podczas swoich występów co chwila się przebiera i zmienia osobowość. Winters jest ciągle kimś innym i nie trzyma się jednej postaci. Philip K. Dick umieścił ten wątek w książce nie bez powodu, ponieważ tożsamość i ciągłość istnienia człowieka, rozciągająca się od dnia narodzin aż do śmierci, jest głównym wątkiem „filozoficznym” powieści. Zadajmy sobie najpierw pytanie – co, wśród wszystkich bodźców, jakie rejestrują nasze zmysły, jest tak naprawdę prawdziwe? Otóż rzeczywiste jest tylko to, czego doświadczamy w teraźniejszości – tym ułamku sekundy, który trwa, gdy czytacie dokładnie to zdanie i za chwile stanie się przeszłością. O właśnie – już się stał, już nie istnieje, już nie jest rzeczywisty.
Dokładnie taką samą drogą poszedł siedem lat później nasz niedoceniony Adam Wiśniewski-Snerg w swoim „Robocie”. W bardzo złożonym wywodzie powiedział bezpośrednio to, co wcześniej Dick poprzez fabułę „A teraz zaczekaj na zeszły rok” – przeszłości już nie ma (istnieje tylko w naszych wspomnieniach), przyszłości jeszcze nie ma (istnieje tylko w naszych wyobrażeniach) a teraźniejszość praktycznie nie istnieje, przechodząc nieustannie do przeszłości. Więc co jest? Są tylko pozory. Eric Sweetescent, próbując wytłumaczyć sobie przyczyny kryzysu małżeńskiego, uznaje, że nie zdefiniował sobie wraz z żoną żadnej wspólnej przeszłości. A powinni byli ją systematycznie budować po to, aby ich wspólna teraźniejszość zachowała pozory ciągłości, a co za tym idzie pozory istnienia. Mówi o tym, używając pewnej bardzo trafnej metafory – odnosi się do czynności takiej, jak słuchanie nagranej wcześniej muzyki.
„Nie ma tam orkiestry ani pierwotnych dźwięków. Sala, w której to nagrano, pogrążona jest teraz w ciszy. Macie tylko tysiąc dwieście stóp żelaznej, oksydowanej taśmy, którą namagnetyzowano w pewien szczególny sposób… (***) Codziennie karmimy się złudzeniami. Iluzja wkroczyła w nasze życie, gdy pierwszy bard wytrajkotał pierwszą epopeję o pewnej pradawnej bitwie, Iliada jest taką samą imitacją, jak te małe robanty, które wymieniają się na ganku znaczkami. Ludzie od zawsze chcieli zatrzymać przeszłość w jakiejś przekonującej postaci, nie ma w tym nic złego. Bez tego nie istnieje ciągłość, pozostaje tylko bieżąca chwila. A pozbawiona przeszłości chwila, teraźniejszość, nie ma praktycznie żadnego znaczenia”.
Człowiek, aby móc w ogóle egzystować, musi mieć poczucie ciągłości swojego istnienia. Człowieka bowiem (podobnie jak związku dwojga ludzi) nie może konstytuować tylko chwila obecna, ale przede wszystkim przeszłość, „pożerająca” wszystkie takie chwile i układająca je w pewnym chronologicznym porządku. Przeszłość jednak, ma to do siebie, że istnieje tylko w naszej pamięci – im bardziej odległa, tym bardziej rozmazana, niepewna, wymagająca uzupełniania naszymi konfabulacjami i chciejstwem – zupełnie tak, jak miało to miejsce chociażby w „Lodzie” Jacka Dukaja i „Piątej głowie Cerbera” Gene'a Wolfe'a. Nie mamy bezpośredniego dostępu do przeszłości, wszystko co o niej wiemy to tylko pozory i sztuczne byty – jak „Wasz-35” Virgila Ackermana, którego twórca rozpaczliwie chciał powołać przeszłość do życia i „zamrozić” ją w teraźniejszości. Musimy wierzyć w to, że nasze istnienie jest ciągłe, opierając się na wspomnieniach.
I tutaj do gry wchodzi narkotyk JJ-180. Daje on bowiem właśnie to, czego nam teoretycznie trzeba – dostęp do przeszłości (do przyszłości zresztą również). Jego zażycie (podobnie jak konsumpcja „Chew-Z” w „Trzech Stygmatach Palmera Eldritcha”) jest drogą ku transcendencji, faktycznemu „poszerzeniu percepcji”, wyjściu z fizycznych i zmysłowych uwarunkowań zwykłego człowieka. Tylko, czy to, co widzimy i czego doświadczamy po jego zażyciu, nie uświadamia nam jeszcze bardziej przerażającej prawdy? Czy nie odbiera nam zbawiennych złudzeń?
Anthony Peake, autor książki „Philip K. Dick – człowiek, który pamiętał przyszłość”, napisał w niej, że Dick w swojej słynnej „Egzegezie” ukuł pojęcie „czasu ortogonalnego”. Powołał się na postać Hermanna Minkowskiego (nauczyciela samego Alberta Einsteina), niemieckiego matematyka i fizyka, który jako pierwszy uczynił z czasu czwarty wymiar, obok znanych do tej pory trzech – długości, szerokości i wysokości. Gdy zażywamy JJ-180, wchodzimy w czwarty wymiar i patrzymy na swoją egzystencję, sprowadzoną do „węża” rozciągającego się od dnia narodzin, aż do śmierci. Taki „wąż” zbudowany jest z szeregu stopklatek, miliardów „teraźniejszości” uchwyconych razem i przedstawionych w formie rzutnika pełnego slajdów. Tak właśnie – nasze istnienie jest z góry ustalone, wszystkie wydarzenie przeszłe i przyszłe już są, a my pozbawieni wpływu JJ-180 musimy przeżywać je sekwencyjnie. Według tego co pisze Peake, Dick „doszedł do przekonania, że każdy człowiek jest wcieleniem potężniejszej istoty istniejącej w czasie ortogonalnym”.
Ale co w takim razie z paradoksami podróży w czasie, z którymi Dick walczył już w powieści „Dr Futurity”? Zażywając JJ-180 przeskakujemy z naszego „slajdu-plasterka teraźniejszości” na jakiś inny, który właśnie się wysunął? Trochę bardziej w lewo albo w prawo w zależności, ile narkotyku wzięliśmy? Eric spotyka swoje inne „ja” pochodzące zarówno z przeszłości jak i z przyszłości, zatem wydawać by się mogło, że ma teraz realny wpływ na kształt „węża” symbolizującego jego życie. Otóż nic z tego. Każdy inny napotkany Eric pochodzi z alternatywnej wersji świata (z innego „węża” po prostu) – w jednej z nich wygrywamy z „rigami” w innej przegrywamy lub zrywamy sojusz ze Staryjczykami. Nie da się bowiem wygrać z determinizmem, z nieskończonym procesem przewracania się metafizycznego domina („przyczyna-skutek-przyczyna-skutek” – jak mawiał Merowing z „Matrixa Reaktywacji”). Nasz świat, nasz „wąż”, jest niezmienny – może jedynie krzyżować się z innymi, równoległymi, również istniejącymi w „czasie ortogonalnym”. „Bycie” jest zatem kalejdoskopem, który oglądamy w pełni dopiero pod wpływem JJ-180. Jakże podobne, pesymistyczne wnioski wyciągał Adam Wiśniewski-Snerg we wspomnianym już „Robocie”. Nie ma wolnej woli, nie ma możliwości realnego wpływu na swoją własną egzystencję – świetnie obrazują to wrażenia Kathy pod wpływem działania narkotyku. „Rzeczy zatracały swojskość, stopniowo stawały się zimne, odległe – i wrogie. Ciężkie i niedostępne. Rzeczy miały teraz jedną, niepodzielną, nienaruszalną powierzchnię. Nikt nie mógłby przejść przez tę nabitą masą przestrzeń, wszystkie miejsca były już wypełnione, kompletne – nic nie mogło się zmienić, bo wszystko zostało już na wieczność utrwalone”.
Doświadczenie istnienia w czasie ortogonalnym niesie jeszcze jedną straszną prawdę – determinizm i brak wolnej woli to nie wszystko. Okazuje się, że nasz świat jest tylko jednym z wielu, koegzystujących i przecinających się w jednym, wielkim multiwszechświecie. Nie ma zatem żadnych powodów, aby uznać, że nasza planeta, mieszkający na niej ludzie, ty czy ja jesteśmy ważniejsi niż jakakolwiek inna nasza wersja. Niezrozumiała jest zatem walka Erica Sweetscenta o życie Kathy tylko w swojej wersji świata – powinien pędzić na wskroś światów i ratować ją w każdej alternatywnej odnodze. O to miał żal do Philipa K. Dicka nasz Stanisław Lem, który analizował „Now Wait for Last Year” w swojej „Fantastyce i futurologii”. Ostateczna konstatacja jest taka, że bez narkotyku JJ-180 żyjemy w świecie pełnym pozorów i fałszu, nie mamy o nim pełnej wiedzy. Jest to jednak sytuacja bez porównania lepsza niż ta, w której doznajemy oświecenia – niewiedza jest naszym zbawieniem.
Mamy do czynienia z bardzo trudną w odbiorze powieścią. Chaos porównywalny jest do tego w „Simulakrze”, fabuła trzeszczy w szwach, znowu mamy pourywane wątki i wrażenie, że Dick pisał książkę „na kolanie”. Całość ratuje niebagatelny pomysł na współistniejące ze sobą światy alternatywne i zagadnienie czasu ortogonalnego. Mamy do czynienia z Dickowym „średniakiem” fabularnym, ale bardzo ważnym reprezentantem filozoficznej twórczości.
Tytuł: Teraz czekaj na zeszły rok
Tytuł oryginalny: Now Wait for Last Year
Autor: Philip K. Dick
Tłumaczenie: Jacek Spólny
Wydawca: Rebis
Data wydania: listopad 2001
Rok wydania oryginału: 1966
Liczba stron: 208
ISBN: 8371208022
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz