Phillip K. Dick napisał „Świat Jonesa” w pierwszej połowie lat pięćdziesiątych dwudziestego wieku. Nie pozostaje to bez znaczenia dla fabuły – bardzo wyraźnie czuć tutaj nie tylko zimnowojenne strachy, ale i ból nie zagojonej jeszcze światowej rany z poprzedniej dekady. Faszyzm, komunizm i jakakolwiek inna forma absolutnych rządów „w imię idei” jawi się u Dicka jako zagrożenie nie tylko dla wolności i indywidualności, ale i dla społeczeństwa jako całości. W świecie powieści Amerykanie wpadli na pewien karkołomny pomysł. Otóż wypracowali specyficzną formę rządów, opartą na pracy niejakiego Hoffy zatytułowanej „Podstawy relatywizmu”. Relatywizm staje się odpowiedzią na totalitaryzmy, jest ich owocem. Według jego zasad każdy może mieć własne zdanie, może myśleć co mu się żywnie podoba – ale nie wolno narzucać swych przekonań innym, jeśli nie jest się w stanie ich w niepodważalny sposób udowodnić. Innymi słowy – żadna ideologia, nie poparta twardymi dowodami na jej prawidłowość, nie może pod żadnym pozorem aspirować do miana Prawdy Absolutnej.
Relatywizm przyjmuje jednak znowu cechy władzy totalitarnej. Jeden z głównych bohaterów powieści, pracownik Służby Bezpieczeństwa, o nazwisku Cussick i jego przerażona coraz bardziej żona krygują się nawet w prywatnej rozmowie w zaciszu domowym, aby nieopatrznie nie uznać, że truskawki są lepsze od malin albo że sukienka Niny naprawdę wyszła już z mody. Relatywizm, to cudowne remedium na koszmary niewoli totalitaryzmu, okazuje się jeszcze większym więzieniem. I wtedy do gry wchodzi Jones.
Umysł Jonesa w jakiś niewyjaśniony sposób żyje w przyszłości oddalonej dokładnie o rok, podczas gdy jego ciało (i co za tym idzie wszystkie zmysły) funkcjonują w teraźniejszości. Zatem wszystko czego doświadcza to deja vu. Ludziom wydaje się, że Jones potrafi przewidywać przyszłość – jest to jednak nieprawda, on po prostu rejestruje fizycznie jeszcze raz to, co już przeżył. Wystarcza to aby został uznany za zagrożenie dla społeczeństwa – przecież może on wysnuć jakąkolwiek ideę i głosić ją jako Prawdę. I nic mu nie można zrobić, ponieważ z racji swojej nadnaturalnej umiejętności, potrafi udowodnić, że to właśnie Prawda.
Jones jest niczym Mesjasz, bardzo szybko zdobywa rzeszę zwolenników. Być może to swego rodzaju wyznawcy Jonesa i jego kult, widzący w nim przyszłego władcę Stanów Zjednoczonych będą odpowiedzią na nadchodzące kryzysy społeczne. Przeludnienie, niedobór pożywienia i dziwny „atak” wielkich jednokomórkowych organizmów z przestrzeni kosmicznej, które po prostu niczym gigantyczne, bezmyślne kawałki mięsa spadają na ziemię. I leżą, wysychając na słońcu. Relatywizm oczywiście zabrania jakiejkolwiek ingerencji w te zjawiska. Bo niby na jakiej podstawie mamy przedkładać swoje racje ponad racje kosmicznego gluta?
O czym tak naprawdę jest ta powieść? Oprócz tego, że zbiorem zwariowanych, nie do końca logicznych i wymagających solidnego kołka niewiary, pomysłów? Oprócz tego, że jest wprawką autora na drodze do powieści genialnych, przystankiem na drodze do literackiej nieśmiertelności? Oprócz tego, że jest świetną powieścią science fiction w oparach paranoi i psychodeli? Otóż, moim zdaniem, jest to powieść o tym, że wszelkiego rodzaju ideologie, choć tak groźne w ustach i czynach nieodpowiednich osób oraz tak łatwo się ukorzeniające w umysłach podatnych na nie odbiorców, są mimo wszystko niezbędne dla rozwoju ludzkości. Relatywizm poskutkował tylko intelektualnym marazmem, apatią społeczną, rezygnacją z dążeń do jakichkolwiek celów. Zarówno w wymiarze całego społeczeństwa i jego jednostek, ponieważ w świecie relatywizmu nic tak naprawdę się nie liczy. Nie wolno dywersyfikować żadnych wartości, one muszą być takie same – to czyni je niestety zerowymi. Nic nie ma zatem żadnej wartości i sensu a istnienie zamienia się w bezcelową wegetację.
Symbolem opozycji wobec relatywizmu, jest Jones. Jego siła nie opiera się jednak na prawdziwie niedowodliwej idei, która mogłaby wyznaczać szczytne choć niepewne cele. Nie łamie on zasad relatywizmu. On jest po prostu nadczłowiekiem, który ma tę przewagę nad resztą ludzkości, że po prostu wie więcej. Ma on zatem również przewagę nad każdym przeszłym dyktatorem wszelkich totalitaryzmów, jakie zaistniały w historii ludzkości. Nie można nie poczuć dreszczu na plecach, gdy uświadomimy sobie jak groźnym przywódcą mógłby być ktoś taki jak Jones, Jak się jednak później okazuje również i on nie jest doskonały, jego dar życia w ciągłym deja vu jest też jego przekleństwem. Żyje on bowiem życiem ściśle zdeterminowanym przez bezlitosną naturę rzeczywistości i pozbawiony jest wolnej woli. Nie da się być w ten sposób symbolem prawidłowo spełniającym swe zadanie. Potrzebna jest transcendencja i wyniesienie w świat idei niedowodliwych – tylko te prawdziwie implantują się w mózgach zwykłych ludzi. Odpowiedź na to czy mu się udało jest w książce. Odpowiedź na to, czy Dick pochwala czy gani Jonesa, również – choć już nie tak wyraźna i czytelna.
Fabuła powieści sprawia wrażenie nieco chaotycznej. Niektóre wydarzenia w niej opisane są dodane trochę na siłę i oderwane są od głównego przesłania utworu. Wątki biją trochę czytelnika luźnymi końcami i nie do końca przemyślanymi uzasadnieniami, szwankuje też zwyczajnie logika. Tylko, że wszystko to co teraz wymieniłem to tylko ględzenie tej części mojej osobowości, która zamiast cieszyć się lekturą, szuka dziury w całym. Ten lekko narkotyczny i odrealniony klimat jaki kreuje Dick w swoich powieściach (między innymi w „Świecie Jonesa” właśnie) stanowi najsilniejszy argument na potwierdzenie tezy, że Dick był geniuszem. Tezy nie do udowodnienia – jakie szczęście, że nie żyjemy w świecie relatywizmu. Byłaby to moja ostatnia recenzja. A może to w takim razie jednak pech?
Tytuł: Świat Jonesa
Tytuł oryginalny: The World Jones Made
Autor: Philip K. Dick
Tłumaczenie: Norbert Radomski
Wydawca: Rebis
Data wydania: 2013
Rok wydania oryginału: 1956
Liczba stron: 260
ISBN: 9788378184539
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz