Zimna kawa
Recenzja powstała przy współpracy z portalem Esensja i została tam pierwotnie zamieszczona.
Bieguny i ich okolice były jednymi z tych miejsc na Ziemi, które najdłużej czekały na swych zdobywców. Nic dziwnego, że od zawsze rozpalały wyobraźnię twórców popkultury. Egmont wydał właśnie „Otchłań zmartwychwstań” – komiks podążający szlakami przetartymi już niejednokrotnie. Ponowna rekonfiguracja znanych motywów nie jest błędem, lecz niezwykle trudnym zadaniem. Trzeba bowiem robić to tak, aby wyszło coś świeżego. W przeciwnym razie – po co?
Scenariusz wydanego rok temu we Francji „Le Gouffre des résurrections” napisał twórca ukrywający się pod pseudonimem HiroDjee – nieznany do tej pory w Polsce. Akcja komiksu toczy się w latach czterdziestych dziewiętnastego wieku – najpierw w Anglii, a potem na dalekich, mroźnych rubieżach Kanady. Haven, dziedzic fortuny Greenwoodów, włóczy się gdzieś po dalekich krajach, szukając przygód i nie przejmując się rodowym majątkiem. Wielce podejrzany osobnik, niejaki doktor Mattock namawia go na kolejną wyprawę, tym razem za północne koło podbiegunowe. „HMS Acheron” wypływa na Morze Północne dwa lata później i ślad się po nim urywa. Druga żona Havena (pierwsza zmarła po ciężkiej chorobie, podczas jego wojaży) zbiera załogę i rusza na poszukiwania męża. Ślad wiedzie do odległych, skutych lodem wysp kanadyjskich. Nie przyroda będzie jednak największym zagrożeniem dla ekipy ratunkowej. W Arktyce doszło do manifestacji tytułowej otchłani zmartwychwstań, anomalii rzeczywistości, której natura dobrze odpowiada jej nazwie.