Groteska wśród neonów
Recenzja powstała przy współpracy z portalem Esensja i została tam pierwotnie zamieszczona.
Dystopie nie muszą być zawsze poważne. Nie muszą skrywać drugiego dna ani komentować współczesności. „Dystopolis” holenderskiego twórcy Miela Vandepitte’a dokładnie takie jest, mimo iż tytuł jasno sugeruje, z jakim światem przedstawionym będziemy mieli do czynienia.
Dystopolis jest gigantycznym, cyberpunkowym, futurystycznym miastem przyszłości, jakich w popkulturze było wiele. Miel Vandepitte oddaje hołd głównie Moebiusowi – „ojcu” graficznej estetyki molochów znanych chociażby z „Blade Runnera” czy „Piątego elementu”. Miasto przeludnione, przepełnione latającymi pojazdami, wielopoziomowymi estakadami i gigantycznymi budowlami. Jest niebywale eklektyczne – obok fantastycznych wieżowców przyszłości stoją stare gotyckie katedry i wieże albo nawet starożytne posągi wielkości budynków. Dystopolis jest jednym wielkim galimatiasem i koszmarem urbanisty – zaprojektowane w ten sposób celowo, aby Vandepitte miał pole do graficznych popisów.
Pisałem, że metropolia jest przeludniona, prawda? Tak, ale raz na pięć lat, zawsze pod koniec marca miasto nawiedza „Kanibal”, potwór bezlitośnie mordujący mieszkańców i wymykający się organom ścigania. Dystopolis przyzwyczaiło się do tego stanu rzeczy, mieszkańcy po prostu zamykają się w domach i na dwa, może trzy tygodnie ulice miasta pustoszeją. Dopiero przybycie młodego policjanta imieniem Abdulla, który rozpoczyna staż na posterunku pod okiem doświadczonego Billy’ego, może przynieść odmianę. Postać Abdulli zmienia status quo – coś takiego jak Kanibal nie może być przecież traktowane jako zwyczajna sytuacja.
Vandepitte przetwarza na nowo znany motyw dwóch kumpli policjantów – jeden starszy, drugi młodszy – ruszających w pogoń za nieuchwytnym przestępcą. W tle scenki rodzajowe z życia policji, pościgi za przedstawicielami najróżniejszych gatunków zamieszkujących Dystopolis. Tak jakby Mel Gibson i Danny Glover wylądowali w świecie „Valeriana” i zafundowali nam spin-off głównej serii. Akcja pędzi na łeb, na szyję – prosto w otchłanie groteski, świadomej karykatury i kreskówkowości. Bo „Dystopolis” nie sili się na realizm. Widzimy okrucieństwa Kanibala i jego przybocznych, ale przez specjalny filtr – dokładnie taki sam, jak w przypadku „Toma i Jerry’ego” lub „Happy Tree Friends”.
Pisałem o popisach graficznych Vandepitte’a, prawda? Holender poświęcił chyba długie miesiące na rysowanie miasta i wszystkich scenografii – wszystko jest tak dopracowane, szczegółowo zaprojektowane, że nie mogło po prostu być inaczej. Ileż tu jest całostronicowych albo dwustronicowych plansz – wyhamowują trochę lekturę, bo każą się oglądać, ale przecież i o wrażenia wizualne chodzi w komiksie. Ba, jest nawet specjalna rozkładówka, pełna postaci strojących groźne miny na tle miasta, na granicy eksplozji scenograficznej.
Nie dorabiałbym wielkiej dystopijnej ideologii do nomen omen „Dystopolis”. Nie chcę widzieć w tym komiksie więcej niż Miel Vandepitte, to samo proponuję Wam, Czytelnicy. Potraktujmy omawiany dziś komiks jako kawałek niezłej rozrywki, bogatej w wizualne niespodzianki. Na takim podejściu wyjdziemy chyba najlepiej.
Tytuł: Dystopolis
Scenariusz: Miel Vandepitte
Rysunki: Miel Vandepitte
Tłumaczenie: Olga Niziołek
Tytuł oryginału: Dystopolis
Wydawnictwo: Lost in Time
Wydawca oryginału: Scratch
Data wydania: lipiec 2025
Liczba stron: 152
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Format: 210 x 280
Wydanie: I
ISBN: 9788368346305




Brak komentarzy:
Prześlij komentarz