niedziela, 3 marca 2019

Kroniki marsjańskie. Człowiek ilustrowany. Złociste jabłka słońca.

„Koniec świata. Jakiego świata?”

- Przybywamy z Ziemi!
- To naprawdę okropny brak wychowania.

„Kroniki marsjańskie. Człowiek ilustrowany. Złociste jabłka słońca” to już drugi Magowy Artefakt Raya Bradbury’ego. Dostajemy trzy zbiory opowiadań autora „Październikowej krainy” z początku lat pięćdziesiątych dwudziestego wieku, wydane teraz po polsku w jednym wielkim tomie. Zaliczane do gatunku science fiction, zawierają również elementy fantasy i horroru. Odzwierciedlają wizję przyszłości ludzkości, wywiedzioną z obaw autora, obserwatora świata nowych perspektyw jakie oferował powojenny rozwój technologiczny i romantyczne marzenie o przekroczeniu kolejnej cywilizacyjnej granicy – eksploracji innych planet Układu Słonecznego.

Opowiadania Raya Bradbury’ego powstały krótko po wojnie, dokładnie w połowie ubiegłego wieku, w erze antykomunistycznej krucjaty Josepha McCarthy’ego i na początku zimnowojennej paranoi. Amerykanie bali się komunistów, ataku bronią jądrową, zastanawiali się jak jest na księżycu i jednocześnie cieszyli się telewizją, coraz popularniejszym medium w gospodarstwach domowych. Świat zaczął się kurczyć. Życie zaczęło pędzić bez opamiętania a jego duchowa i intelektualna sfera zanikać, wypierana tą pragmatyczną i użytkową. Trzy zbiory opowiadań Bradbury’ego to powrót posępnych przewidywań z „451 Fahrenheita” (dwa znakomite opowiadania – „Usher II” z „Kronik…” oraz „Wygnańcy” z „Człowieka…” – nawiązują bezpośrednio do idei powieści) oraz ich uogólnienie i poszerzenie o analizę kondycji moralnej i społecznej całej ówczesnej cywilizacji, zawężonej tak naprawdę do Stanów Zjednoczonych. Każdy z tych zbiorów zasługuje na osobny tekst, ale spróbujmy go omówić krótko i zwięźle w jednym.


„Kroniki marsjańskie” z 1950 roku, to z jednej strony zbiór luźno powiązanych z sobą opowiadań o historii podboju Marsa, którego początek Bradbury widział pięćdziesiąt lat w przyszłości – w 1999 roku. Z drugiej strony, ułożenie opowiadań według lat, w których dzieje się akcja i wymuszony w ten sposób rygor czytania „po kolei”, czyni ów zbiór swego rodzaju powieścią. Po trzech nieudanych wyprawach na Marsa, który u Bradbury’ego okazuje się zamieszkały przez inteligentną i rozwiniętą technologicznie rasę, czwarta ekspedycja zarzuca w końcu kotwicę na stałe i zaczyna budowanie przyczółku ludzkiej cywilizacji na czerwonej planecie. Tubylcy, przypadkowo zdziesiątkowani przez zwykłą ospę wietrzną, przywleczoną przez ziemskich konkwistadorów, stają się na poły legendarnym i efemerycznymi istotami, stanowiącymi ideowe przeciwieństwo kolonizatorów. Są Indianami Marsa, żyjącymi w zgodzie z sobą i nie ulegającymi degrengoladzie, nieusuwalnie wpisanej w rozwój ziemskiej cywilizacji. Kilkanaście opowiadań, z akcją osadzoną niemal w całości na czerwonej planecie, jest zaawansowanym, krytycznym studium nas samych, naszej tendencji do włażenia z brudnymi buciorami, wszędzie tam, gdzie jeszcze nas nie ma i do zostawiania za sobą zgliszczy – ludzie są szarańczą kosmosu.

„Ilustrowany człowiek”, wydany w rok po „Kronikach…” to kolejny zbiór opowiadań – tym razem połączonych motywem człowieka pokrytego poruszającym się tatuażem. Ten, wykorzystany dziesięć lat później w powieści „Jakiś potwór tu nadchodzi”, bohater jest przepowiadaczem przyszłości świata – każdy jego tatuaż opowiada inną z osiemnastu zawartych tu historii. Część z nich przypomina trochę zagadnienia poruszane w serialu „Black Mirror”, ale nasycone technologicznymi strachami sprzed siedemdziesięciu lat. Rozwój techniki odczłowiecza, bo, poprzez zaspokojenie wszelkich potrzeb materialnych, sprawia, że ludzie czują się zbędni. Inne opowiadania wskazują na nieistotność i kruchość człowieka zestawionego z ogromem kosmosu i skrajnie odmiennym od ziemskiego środowiskiem. Wiele z tych tekstów nawiązuje do historii ze świata „Kronik marsjańskich”, ale akcja nie jest już osadzona tylko na Marsie. Autor pisze o erozji stosunków międzyludzkich, absurdzie skrajnie zimnego i materialistycznego podejścia do tajemnic wszechświata, ucieczce od spraw ponadczasowych i prawdziwie istotnych na rzecz trywialnych i krótkotrwałych, antropomorfizacji „nieznanego”, kryzysie wiary i nieuświadamianym sobie przez ludzkość niebezpieczeństwie zbyt dużego zaufania zdobyczom cywilizacji.


„Złociste jabłka słońca” zostały wydane dwa lata później, czyli w roku wydania „451 Fahrenheita”. Mamy tu również kilkanaście opowiadań – ale krótszych, bardziej lirycznych i nie powiązanych ze sobą żadnym motywem przewodnim. Wszystkie one jednak wpisują się w dość smutną wizję autora, który patrzy z nostalgią w przeszłość i obawą w przyszłość.

„Kroniki marsjańskie. Człowiek ilustrowany. Złociste jabłka słońca” to science fiction, ale dalekie od twardej odmiany spod znaku Grega Egana, Cixina Liu czy Petera Wattsa. Bradbury stoi też gdzie indziej niż jego rówieśnik, Stanisław Lem – głównie z powodu dość luźnego podejścia do futurystycznej scenografii. O jej naukowe podłoże nie dbał zbyt mocno a służyła mu ona jako rekwizyt (może dlatego tak często Lem wbijał w „Fantastyce i futurologii” szpilę Bradbury’emu). Opowiadania Raya Bradbury’ego stawiam blisko fantastyki socjologicznej, z szczególnym wskazaniem na twórczość ojca polskiego science fiction – Jerzego Żuławskiego. W „Na srebrnym globie” fantastyka i futuryzm były tylko wygodnym narzędziem do wyartykułowania surowej, może i trochę młodopolsko przesadzonej, krytyki ludzkości. Ludzie, gdziekolwiek by się nie udali, zawsze przyniosą ze sobą krótkowzroczność, nienawiść, hipokryzję, prywatę, prostactwo, chciwość, rasizm i kłamliwą propagandę. W „Starej Ziemi” Żuławski pisze o upadku ducha i ogłupieniu społeczeństwa. U Bradbury’ego mamy dokładnie to samo.


Cywilizacja jest jak olbrzymia betoniarka, która przetwarza wszystko czego dotknie na bezkształtną, bezwartościową papkę. Odziera z człowieczeństwa, niszczy ducha, zastępuje prawdziwą egzystencję jej atrapą – wygodnictwem, mechanicznym trwaniem, smutkiem, przygnębieniem i ideową pustką. To nie globalna wojna będzie największym horrorem przyszłości, lecz wieczny pokój w cywilizacji złożonej z pustych skorup, które kiedyś nazywały się ludźmi. Zagłada może przyjść nie w postaci bomby wodorowej, lecz jako epidemia wtórnego analfabetyzmu, otłuszczenia wątroby, nadciśnienia i samobójstw niepotrzebnych nikomu ludzi. Wymiar katastrofy jest globalny, lecz jej uświadomienie i reakcja na nią, zawsze sprowadzona zostaje u Bradbury’ego do jednostki – więc jest tym bardziej wstrząsająca. Bardzo dobitnie widać to w epilogu opowiadania „Droga” z „Człowieka ilustrowanego”. Żyjący na uboczu cywilizacji rolnik, zauważa pewnej nocy całe karawany samochodów, które nagle wyległy na drogę biegnącą obok jego pola. „Wojna się zaczęła! To koniec świata!” – krzyczą wystraszeni i nie wiedzący co ze sobą zrobić ludzie. Mężczyzna podsumowuje całą sytuację krótko: „Koniec świata? Jakiego świata?”.

Styl Raya Bradbury’ego jest bardzo charakterystyczny. Jego proza jest liryczna, nastrój odrealniony i oniryczny, teksty naznaczone tęsknotą, smutkiem i bliżej nieokreślonym niepokojem. Niektóre opowiadania przypominają trochę odcinki słynnej „Strefy mroku” (ciekawostka – Bradbury napisał scenariusz do jednego odcinka pierwszej serii i do dwóch z serii drugiej), wybrzmiewają tu dokładnie te same dźwięki i budzą się te same lęki. Osobiście wolę krótkie formy autora niż powieści – omawiany właśnie potrójny zbiór ląduje na wysokiej półce, tam, gdzie stoi już „Październikowa kraina”


Tytuł: Kroniki marsjańskie. Człowiek ilustrowany. Złociste jabłka słońca
Tytuł oryginalny: The Martian Chronicles. The Illustrated Man. The Golden Apples of the Sun.
Autor: Ray Bradbury
Tłumaczenie: Paulina Braiter
Wydawca: Mag
Data wydania: listopad 2018
Rok wydania oryginału: 1950, 1951, 1953
Liczba stron: 640
ISBN: 9788366065062



4 komentarze:

  1. Dzięki Marcin za przybliżeniu treści, książka leży w biurko, po niedzieli pewnie się za nią wezmę jak "Żydów 2" Zychowicza skończę...

    Swoją drogą mam ochotę ponownie zmierzyć się z "451 stopni Farenheita" i "Nowym wspaniałym światem". Przyznam, że te powieści chyba zbyt szybko porzuciłem. Zbyt duże wrażenie na mnie zrobił (i robi) "Rok 1984" - ostatnio znów go przeczytałem, nawet już nie robiłem wzmianki na LC bo ileż to razy można jedną i tę samą książkę umieszczać, ale to jest dla mnie najważniejsza książka XX wieku...

    Wracając do Bradbury'ego. Właśnie na końcu "kronik marsjańskich.." zauważyłem że jest wznowienie farenheita...

    Co masz na myśli pisząc, że wolisz krótkie formy Bradbury'ego niż powieści?

    Grot

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Znam dwie powieści Bradbury'ego - "451 Fahrenheita" i "Jakiś potwór tu nadchodzi" oraz dwa (cztery?) zbiory opowiadań - "Październikowa kraina" i właśnie potrójne "Kroniki... Człowiek...Złociste...". Powieści są świetne, ważne ale moim zdaniem autor popada w nich czasem w przesadę, zbytnią egzaltację, niektóre wątki prowadzi zbyt naiwnie i roszczeniowo wobec rzeczywistości. Ale nie są to jakieś wielkie mankamenty - w ogólnym rozrachunku to bardzo dobre rzeczy.
      A opowiadania, czyli krótsze formy, są genialne. Jeśli podobała Ci się "Październikowa..." to "Kronikami..." też będziesz zachwycony.

      Usuń
  2. Bardzo fajnie napisany artykuł. Jestem pod wrażeniem.

    OdpowiedzUsuń