środa, 2 stycznia 2019

Jakiś potwór tu nadchodzi

Niewesołe miasteczko

W „Artefaktach” wydawnictwa Mag pojawiła się kolejna książka Ray’a Bradbury’ego„Kroniki marsjańskie. Człowiek ilustrowany. Złote jabłka słońca”. Zajmiemy się nią za jakiś czas – dzisiaj, będąc jeszcze po lekkim wpływem „Letniej nocy” Dana Simmonsa, czytamy inną króciutką powieść autora – „Jakiś potwór tu nadchodzi”. Jest to druga część nieformalnej trylogii, której akcja dzieje się w małym, spokojnym, amerykańskim miasteczku Green Town, gdzieś mniej więcej w połowie dwudziestego wieku. Bohaterami są chłopcy walczący z nadnaturalnym złem wpełzającym niepostrzeżenie do miasta i stanowiącym śmiertelne zagrożenie. Brzmi znajomo? 

Ray Bradbury wyprzedził Stephena Kinga o ćwierćwiecze a Dana Simmonsa o trzydzieści lat. W jego opowieści o latach dzieciństwa, wytrawionych we wspomnieniach w bardzo niejednoznaczny i fantastyczny sposób, wybrzmiewają nieco poważniejsze nuty o bardziej uniwersalnym wydźwięku. Akcja powieści toczy się w ostatnich dniach października (Bradbury najwyraźniej uwielbiał ten miesiąc) tuż przed czternastymi urodzinami dwóch głównych bohaterów. Will Halloway i Jim Nightshade, dwaj przyjaciele mieszkający po sąsiedzku, urodzili się tej samej nocy w odstępie dwóch minut. Jim jest niecierpliwy, podatny na wpływy, emocjonalny, porywczy, kierujący się sercem. Will jest spokojny, asertywny, chłodny, przezorny, kierujący się umysłem.

Na tydzień przed ich urodzinami, w środku nocy, o godzinie trzeciej (nazywanej godziną rozpaczy), kiedy to najgęstszy mrok spowija śpiących ludzi, przy wtórze dziwnej, niepokojącej melodii, pod niebem zasnuwającym się coraz ciemniejszymi chmurami, do miasteczka przybywa wędrowny lunapark. Gęsto ustawione, wielkie namioty, budząca bliżej nieokreślony niepokój trupa dziwolągów, magnetyzujący labirynt luster i podejrzana karuzela budzą w chłopcach zarówno fascynację i odrazę. Dopiero gdy poznają dwójkę przerażających indywiduów, kierujących wesołym miasteczkiem, sprawa staje się jasna. Przerażający, płomiennowłosy pan Cooger i pokryty w całości poruszającym się tatuażem pan Dark, nazywany „ilustrowanym człowiekiem” (tak, to ten typ ze zbioru o tej samej nazwie, będącego środkową częścią wspomnianego wyżej Artefaktu) to diabły, demony, mroczne byty, inkarnacje zła mające na celu opanowanie umysłów mieszkańców Green Town i pasożytowanie na ich strachu, bólu i cierpieniu. I jak to zwykle bywa – jedynym ratunkiem okazują się dwaj chłopcy, którzy po prostu widzą więcej niż dorośli ludzie. No, w sumie nie jedynym, ponieważ ramię w ramię z nimi złu stawia opór ojciec jednego z nich (Willa) – starzejący się i cierpiący na nieustanny żal po utraconej młodości, pan Charles Halloway.

Kadr z filmu "Something Wicked this Way Comes", reż. Jack Clayton, USA, 1983

„Słoneczne wino”, pierwsza część „Green Town”, która w Polsce stała się już białym krukiem, jest sielankowe i melancholijne. To po prostu jasne, ciepłe lato zamknięte w butelce, dzieciństwo sprzed okresu dojrzewania. „Jakiś potwór tu nadchodzi” to przekroczenie pewnej granicy, nadchodzący wielkimi krokami koniec dzieciństwa, za którym podąża początek dorosłości. A wraz z nimi przychodzi prawda o świecie, gdzie istnieje zło, dorosłe problemy, strach i spalone mosty do okresu dzieciństwa, po zgliszczach których przedostają się tylko podkoloryzowane wspomnienia. A potem przychodzi śmierć.

Powieść Bradbury’ego jest pełna symboli. Autor pisze o dzieciństwie, młodości, dorosłości oraz starości i poprzez losy bohaterów wskazuje na jedno ze źródeł naszej zgryzoty – zazwyczaj nie akceptujemy tego kim jesteśmy. Ludzie starzy, nauczeni doświadczeniem, chcą wrócić do czasów młodości, aby wykorzystać zaprzepaszczone szanse, naprawić popełnione błędy i odczynić popełnione zło. Ludzie młodzi, nie skażeni doświadczeniem, chcą być starsi, samodzielni, niezależni. Wszystkich kusi labirynt luster, w którym można obejrzeć swoje wersje w różnych etapach życia oraz karuzela, która, w zależności od kierunku obrotu, dodaje lub odejmuje lat. Nikt nie toleruje w pełni tego, kim jest i „kiedy” jest.

Wtedy najczęściej pojawia się w życiu zło, symbolizowane w powieści przez wędrowne wesołe miasteczko. Ludzie omamieni obietnicą spełnienia marzeń i uczynienia naszego życia takim jakbyśmy chcieli, dają się opanować ciemności i stają się pożywką dla zła. Zła nie istniejącego w sposób uniwersalny, gdzieś poza człowiekiem, lecz mającego swoje źródło w człowieku właśnie. Bradbury tak uzasadnia istnienie zła i dobra – to dwie strony tego samego medalu, dwa skraje jednego z najważniejszych spektrów, po których przemieszczamy się przez całe życie. Zło jest tylko tak wielkie, jak mu na to pozwolimy. Rodzi się z naszych decyzji, wyników wewnętrznych walk, z faktu, że dobro jest o wiele bardziej niewdzięczne i wymagające duchowej dyscypliny. Oferta Ilustrowanego Człowieka, to oszustwo – Bradbury twierdzi, że tylko akceptacja swego życia, jako konsekwencji podjętych wyborów, jest drogą ku szczęściu. Akceptacja faktu, że zła nie unikniemy i uświadomienie sobie tego, że możemy znaleźć wewnątrz siebie siłę, aby je odeprzeć.


Trzeba zatem pić słoneczne wino przez całe życie, w końcu żyjemy tylko raz. Akceptacja życia takim jakie jest, pociąga też za sobą jego afirmację – nawet jeśli w obliczu śmierci okazuje się, że byliśmy tylko zbiorem planów, pomysłów, zamiarów, obietnic, które nigdy nie zostały zrealizowane i dotrzymane. Bradbury to anty-Ligotti, przeciwny biegun życiowej filozofii, a jedyne co ich łączy to trochę rozgorączkowany sposób jej forsowania.

Narracja Bradbury’ego jest dokładnie taka sama, jaką znamy z „Październikowej krainy”. Magia, groza czająca się za plecami, oniryzm, niejednoznaczność, mroczne fantasy. Wszechobecne są złożone i niejednoznaczne opisy, metafory i dygresje. Znajdziemy tu kilka elementów, które znamy już ze wspomnianego zbioru opowiadań od wydawnictwa C&T – labirynt luster i karła, podejrzany lunapark i dziecięce strachy. O ile „Letnia noc” Simmonsa przypomina „To!” Stephena Kinga, to „Jakiś potwór tu nadchodzi” kojarzyć się może z odrealnioną i fantasmagoryczną narracją Neila Gaimana, choć należy pamiętać o kierunku potencjalnej inspiracji – w roku wydania tej powieści, Gaiman był niemowlakiem.

Kto jest ostatecznie adresatem powieści Bradbury’ego? Dorosłego czytelnika książka może trochę razić naiwnością i pewnymi uproszczeniami. Dla dzieci jest zbyt skomplikowana, to pewne. Więc może jest dla starszych, którzy chcą być młodsi i dla młodszych, którzy chcą być starsi? Czyli dokładnie dla takich czytelników, których odpowiedniki mieszkają w Green Town? Takich, którzy z lękiem, ale i z ciekawością skradają się właśnie w kierunku namiotów wesołego miasteczka?



Tytuł: Jakiś potwór tu nadchodzi
Tytuł oryginalny: Something Wicked this Way Comes
Autor: Ray Bradbury
Tłumaczenie: Paulina Braiter
Wydawca: vis-a-vis/Etiuda
Data wydania: 2009
Rok wydania oryginału: 1961
Liczba stron: 272
ISBN: 9788361516286

3 komentarze:

  1. Brzmi zachęcająco, już dawno miałem przeczytać, ale jakoś schodziło,,,

    Grot

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zdecydowanie warto. Ale najpierw, jak masz możliwość, przeczytaj "Październikową krainę". Fajnie potem widać powiązania tematyczne. No i 'Październikowa..." jest nieco lepsza. Nieco.

      Usuń
  2. Październikową to już dawno czytałem... Kurde remament w księgarni i zamówienia jeszcze nie odebrałem a liczyłem że będzie tydzień temu - a pisze nie bez powodu bo właśnie kilka tomików zaległych z BG tam jest no i ten Grabiński z Vespera.. no ale cóż siła wyższa i trzeba się wstrzymać. Przyznam, że zwlekałem z tym Grabińskim bo "Demon Ruchu" z Zyska ma masę opowiadań a to pewnie takie głównie powtórzenie będzie, ale uwielbiam te vesperowskie wydania klasyki grozy więc w końcu się skusiłem i zamówiłem... "Dracula" i "Frankenstein", a także "Golem" to prawdziwie po mistrzowsku wydane książki z Vespera... Dla samych tych ilustracji warto było - po prostu klasa światowa...

    Grot

    OdpowiedzUsuń