W drugiej części Trylogii Księżycowej Jerzego Żuławskiego dwóch członków Bractwa Prawdy nieopatrznie uruchomiło statek kosmiczny Marka Zwycięzcy i ku własnemu przerażeniu wystartowało na Ziemię. Statek ląduje w gdzieś na terenie dzisiejszego Egiptu – Roda i Mataret przekonują się na własne oczy, że ich teoria o bezludnej Ziemi jest fałszywa. Po kilku karkołomnych przygodach trafiają w końcu do Jacka, jednego z najznamienitszych ziemskich naukowców. Ten właśnie Jacek, który okazuje się konstruktorem statku kosmicznego Zwycięzcy i dobrym przyjacielem księżycowego „Mesjasza”, jest głównym bohaterem trzeciej części trylogii, pod tytułem Stara Ziemia.
Żuławski przeniósł akcję ostatniej powieści cyklu, całkowicie na naszą planetę. Fabuła powieści koncentruje się wokół Jacka i kilku ważnych dla całościowego odbioru postaci. Oprócz dwóch pechowych przybyszy z księżyca poznajemy Azę, śpiewaczkę i bożyszcze tłumów; Grabca, zadufanego i egocentrycznego hiperintelektualistę; Łachcia, oderwanego od rzeczywistości kompozytora-samouka; Sir Tedwena, naukowca, który doszedł do granicy ludzkiego poznania oraz Nyanatilokę, buddystę, który wie, jak poradzić sobie z tą granicą.
Jerzy Żuławski przedstawia świat odległy od jego czasów o tysiąc lat. Jednak scenograficznie jest to tak naprawdę nadal dziewiętnasty wiek. Mamy co prawda statek kosmiczny i czytamy o jakimś bliżej nieokreślonym wynalazku Jacka, który może okazać się bronią zdolną do zniszczenia całej planety, ale tak naprawdę nie czuć tutaj science fiction. Nie o to Żuławskiemu chodziło. Chciał on przede wszystkim pokazać swoją smutną wizję przyszłości ludzkiej cywilizacji, wywiedzioną z trendów społecznych, artystycznych i ekonomicznych, które obserwował w świecie mu współczesnym. A wszystko to przyprawił młodopolskimi lękami i namiętnościami, wschodnimi drogowskazami do Nirwany i bergsonowskim intuicjonizmem. O Bergsonie wspominałem już przy okazji Stefana Grabińskiego, również Jerzy Żuławski nie oparł się wpływowi francuskiego filozofa.
Jak wygląda świat przyszłości naszej planety opisany w Starej Ziemi? Żuławski pisze o tym, że dawniej społeczeństwo rozwarstwiane było przede wszystkim przez różnice majątkowe, przy zbliżonym jednocześnie poziomie wiedzy i wrażliwości na sztukę. Król posiadał majątek bez porównania większy niż chłop, ale tak na dobrą sprawę o filozofii, geografii czy sztuce wiedział niewiele więcej. Autor, pisząc Starą Ziemię w przededniu wydarzeń w Rosji roku 1917, przeczuwał jakie skutki mogą przynieść socjalistyczne zmiany. W świecie przyszłości, zarówno nauka i sztuka przestała pełnić rolę taką jak na początku XX wieku. Ich podstawowym zadaniem stało się zaspokojenie potrzeb społeczeństwa przyszłości otumanionego pełnym talerzem i (trochę jak u Huxleya) potrzebami skrojonymi tak, aby ten talerz wystarczył. Różnice majątkowe są nieznaczne, powstała za to gigantyczna dysproporcja w wiedzy i wrażliwości na sztukę.
Zatem znowu mamy podziały w społeczeństwie, znowu tarcia między klasami. Tylko, że tym razem niepokoje pojawiają się u góry drabinki społecznej (światli naukowcy i genialni artyści), czyli tam, gdzie pozostała świadomość tego, że coś złego stało się ze światem. Pojawia się ucisk społeczny, lecz nie mamy do czynienia z uciskiem ciała tylko z uciskiem umysłu. Świat stał się pospolity, upodlony intelektualnie, rozjechany walcem napędzanym utylitarnością tych dziedzin, które powinny sycić ludzkiego ducha i odpowiadać na fundamentalne pytania o byt i naszą egzystencję. Wydaje się, że duch zanika, karleje na oczach przerażonej artystycznej i naukowej wierchuszki, a na pytania ostateczne nikt nie odpowiada, ponieważ nauka ma już inne zadania.
Sir Robert Tedwen, największy naukowiec swoich czasów jest załamany. Zagadkę świata rozpisano już na algebraiczne wzory, tajemnice bytu zostały sprowadzone do całkowych równań. Ale jak mówi Tedwen, wzory te zawierają nierozwiązywalny element, pewną stochastyczną zmienną, która opiera się wszystkim dostępnym naukowym narzędziom poznawczym. Nastąpił kres nauki, mędrcy nie wiedzą co robić, a przyczyną tego wszystkiego jest to, że odebrano nauce jej podstawową właściwość. Nauka bowiem nie może służyć tylko i wyłącznie do napełniania brzuchów i nie może podlegać rynkowej grze popytu i podaży. Wygląda na to, że musi działać również dla ducha, musi robić coś też dla samej siebie, dla nauki jako takiej.
Grabiec, największy artysta swoich czasów jest przerażony. Sztuka wysoka upada, bo motłoch jej nie rozumie. Skarlałe umysły, widzą piękną Azę, słuchają jej śpiewu, ale to nie górnolotne treści i skomplikowana muzyka do nich dociera. Pragną widzieć Azę, bo cyckami błyska! Nieważne co zaśpiewa, nieważne jak zaśpiewa, ważne, że jest znana z tego, że jest znana! Nastąpił kres sztuki, przestała ona spełniać swoje zadanie jakim był rozwój ludzkiego ducha. Wygląda na to, że sztuka musi jednak istnieć czasem „dla sztuki”, tak zupełnie po młodopolsku, w obszarze niedostępnym dla filistrów i zmerkantylizowanego świata.
Wrażliwi artyści, tacy jak Łacheć, nie widzą sensu życia, pokiereszowani zderzeniem z twardą, bezlitosną dla nich rzeczywistością. Wkurzeni artyści, tacy jak Grabiec, chcą od pospolitości zbawić świat, powstrzymać zanik ducha. Chcą wrzucić kamień do jeziora, wynieść się na wzburzonej fali ponad bezmyślną tłuszczę, chcą czynu, czynu, czynu! Chcą, aby to sztuka formowała ludzi a nie była przez nich formowana! Chcą rządzić maluczkimi, być prawdziwymi władcami świata. Rusza rewolucja, jakże inna od tej czerwonej, której nadejście przeczuwał Żuławski i jemu współcześni. Czy możemy jednak uznać, że autor Starej Ziemi pochwala taki sposób na powstrzymanie katastrofy cywilizacyjnej?
Nie. Jerzy Żuławski wprowadził bowiem do powieści, pewną bardzo charakterystyczną postać, której działania, wypowiedzi i zachowanie wskazują na to, że autor widzi inną drogę. Buddysta Nyanatiloka, niczym współczesny Żuławskiemu Henri Bergson ze swoim intuicjonizmem wymieszanym z filozofią wschodu, mówi, że duch wcale nie zanika. Ludzie po prostu o nim zapomnieli, przestali go używać stłamszeni brakiem woli. Ostatnia niewiadoma nierozwiązywalnego równania Sir Tedwena i jego naukowców nie może być rozwiązana inaczej, niż intuicyjnie. Należy przestać szukać odpowiedzi na kartce papieru i znaleźć ją, właśnie dzięki aktowi woli, w ludzkiej duszy. Przestać uporczywie dążyć do zamalowania każdej białej karty, uciec od obezwładniającego horror vacui, tak charakterystycznego dla oderwanych od ducha środowisk akademickich. Wola jest wszystkim. Z drugiej strony artyści, tak bardzo oderwani od rzeczywistości i dbający tylko i wyłącznie o swoje wzniosłe racje, są śmieszni, gadają językiem zrozumiałym tylko dla nich. Powtarzają błędy wszystkich totalitarnych przewrotów i buntów przeszłości. A wystarczy uwierzyć w to, że duch jednak nie zanika, wystarczy akt woli. Wola jest wszystkim. Pozwala ona pogodzić niby nieprzystające do siebie elementy świata przyszłości i rozwiązuje jego dylematy. I może tylko pozornie jawi się ona jako obszar cudów.
Tak mówi Żuławski, pozostając jednak pesymistą do samego końca. Stara Ziemia to powieść napisana językiem emocjonalnym i miejscami nadmiernie egzaltowanym. Trzeba to wiedzieć siadając do lektury, aby nie okazało się potem, że odbijamy się od barokowo ozdobionej, młodopolskiej ściany. Powieść ta jest najukochańszym dzieckiem swej epoki, wśród potomków autora, dziedziczącym po niej wszystkie cechy charakterystyczne. A znać Starą Ziemię warto, nawet jeśli czasem trąci myszką lub razi naiwnością. Nie musimy zgadzać się z Żuławskim, zatrzymajmy się jednak przy nim, pomyślmy. Doświadczmy czegoś więcej ponad pędzącą akcję i świetlne miecze. Stara Ziemia to część elementarza każdego fana fantastyki, choć wymagająca wysiłku i skupienia. Bardzo mało jest o niej tekstów w sieci, zdecydowanie więcej pisze się o dwóch pierwszych częściach trylogii. Tym bardziej zachęcam do czytania Żuławskiego, nie zapominajmy o ojcach polskiej fantastyki.
Tytuł: Stara Ziemia
Autor: Jerzy Żuławski
Wydawca: Solaris
Data wydania: styczeń 2014
Rok wydania oryginału: 1911
Liczba stron: 304
ISBN: 9788375901115
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz