niedziela, 27 lutego 2022

Mroczny rycerz. Rasa panów

Być człowiekiem


Recenzja powstała przy współpracy z portalem Esensja i została tam pierwotnie zamieszczona.

„Mroczny rycerz kontratakuje”, czyli kontynuacja „Powrotu mrocznego rycerza”, wydana została w 2001 roku, czyli piętnaście lat później (w świecie komiksu minęły trzy lata). Trzeci komiks cyklu, zatytułowany „Mroczny rycerz: Rasa panów”, ukazał się znowu po piętnastu latach. I jak łatwo się domyśleć, w komiksowej rzeczywistości posunęliśmy się ponownie o trzy lata. 

Najwidoczniej jest to jakaś zasada Ziemi-31, a więc wszechświata, w którym Frank Miller osadził fabułę swych opowieści o mrocznym rycerzu – czas mija tam dokładnie pięć razy wolniej niż u nas. Miller podkreślał często, że Batman jest jego ulubionym bohaterem komiksowym, więc zakończenie całej historii powinno być epickie. Tym razem zaprosił kilku kolegów do współpracy – scenariusz pisał razem z Brianem Azzarello, za rysunki do głównych dziewięciu części odpowiadali Andy Kubert i Klaus Janson a tak zwane „tie-iny”, które należy czytać pomiędzy poszczególnymi odcinkami, zilustrowali Frank Miller, John Romita Jr. oraz Eduardo Risso. Cała opowieść, wydana została w odcinkach w latach 2015-2017 – w Polsce, już w rok po ostatnim odcinku, Egmont wydał całość w jednym wydaniu zbiorczym.


Dramatyczne wydarzenia, zamykające album „Mroczny rycerz kontratakuje”, doprowadziły do odejścia wielu superbohaterów na emeryturę. Superman zaszył się w swojej samotni na Antarktydzie, Wonder Woman przebywa na swojej rajskiej Themiskirze i zajmuje się wychowywaniem nastoletniej córki Lary i malutkiego syna Jonathana (gdy ktoś nie wiedział – to również dzieci Supermana), Aquaman nie opuszcza głębin oceanów, Atom tkwi w laboratorium a Batman… tego do końca nie wiadomo. Pobity niemal na śmierć w finale poprzedniego komiksu zniknął razem ze swoją „asystentką” Carrie i słuch po nim zaginął. Przez trzy lata nikt nie widział superbohaterów. Aż wreszcie, jeden po drugim, wracają – skoro nagle się pojawili, to na pewno nie z byle jakiej przyczyny.


W poprzednim komiksie, Brainiac trzymał przy sobie kryptońskie miasto Kandor, pomniejszone i dosłownie zamknięte w butelce razem z żywymi mieszkańcami. Groził, że je zniszczy, jeśli Superman nie będzie mu posłuszny. Teraz, gdy minęły już trzy lata od zwycięskiej batalii z Brainiakiem i Luthorem, Kandor spoczywa bezpiecznie w antarktycznej samotni Supermana. Jego córka Lara, zagubiona w rzeczywistości, nie potrafiąca zdecydować, czy jest półboginią, superbohaterką czy kobietą, zabiera je z azylu i zanosi do laboratorium Atoma – Kandorczycy błagają o uwolnienie i przywrócenie naturalnych rozmiarów. Któż im pomoże, jeśli nie Atom – naukowiec, który sam może zmniejszyć się do rozmiarów molekuły! Poszło jednak najgorzej, jak tylko mogło. Pierwszy tysiąc przywróconych do życia Kryptończyków okazał się zgrają kosmicznych faszystów skupionych wokół niejakiego Quara, przerażającego i potężnego nadczłowieka. Armia Quara postanawia wziąć Ziemię w posiadanie – są wszak Bogami w stosunku jej mieszkańców, tytułową „rasą panów”, kimś komu należy się bezwarunkowe posłuszeństwo i cześć. Lara, omamiona gładkimi słowami Quara, wydaje na jego pastwę swego własnego ojca i przyłącza się do nowych „bogów”. „Świat potrzebuje Batmana” – zatem staruszek Bruce znów musi przywdziać czarno-szary kostium i wyruszyć na krucjatę.


Na pierwszy rzut oka „Rasa panów” opowiada po prostu o walce superbohaterskiej społeczności DC Comics o Ziemię. Przeciwnicy są nieludzcy, bezlitośni, niepokonani i przerażający – przypominają trochę Viltrumian „Invincible’a” Roberta Kirkmana. Trudno uciec od tych porównań – poglądy, przekonania, kosmiczne pochodzenie, sposób działania i bezwzględność są praktycznie takie same. Kandorczycy mienią się „bogami”, którym ludzie-mrówki winni są bezwarunkowe posłuszeństwo, albo zostaną rozdeptani. Bogowie-faszyści z definicji są bytami doskonałymi. Nic dziwnego więc, że Lara Kent – jedna z najważniejszych postaci w komiksie – poszukująca swej własnej definicji, ulega wizji „doskonałości”. Armia Quara okazuje się ostatecznie naprawdę uosobieniem ideału – ale jest to doskonałe zło. Kandorczycy są zabetonowani w swoich skrajnych faszystowskich poglądach, zamknięci na jakąkolwiek odmienną wizję świata, absolutnie przekonani o słuszności swojej sprawy i – co przeraża dodatkowo – świadomi zła, jakie przez to popełniają. W komiksie Millera urastają do rangi symbolu.


Jak można z walczyć z takim złem, jak można oprzeć się tej symbolice? Można iść naprzeciw z hasłami dobra, które jest silniejsze niż jakiekolwiek zło. Można nieść jasne światło, niezłomne zasady, humanistyczne wartości i nie czynić drugiemu, co tobie niemiłe. Można. Superman jest przykładem takiego właśnie paladyna w złotej zbroi – wiemy z „Nieskończonego Kryzysu”, że „doskonały świat nie potrzebuje Supermana”, a więc potrzebuje go każdy. Ale Frank Miller udowadnia, że światu potrzebny jest również Batman – superbohater, który na ultimatum Quara, grożącego, że wybije całe Gotham, jeśli Batman nie uklęknie, mówi „Idźcie do diabła”. Człowiek-nietoperz jest przeciwwagą dla Supermana. Podczas gdy Kryptończyk jest kimś, kogo w nomenklaturze „Dungeons and Dragons” określilibyśmy „praworządnym dobrym”, czyli stróżem ładu i porządku, tak Batman jest agentem chaosu, kimś kto łamie przyjęte ogólnie zasady i potrafi czynić mniejsze zło w imieniu większego dobra. Obaj są również symbolami. Umierają i zmartwychwstają na kartach komiksu niezliczoną ilość razy, tak jakby przywoływała ich z niebytu ludzka potrzeba inspiracji i otuchy. Są nieusuwalni i niezniszczalni – jak archetypy, uniwersalia i wzorce. Symbole.


Jaka jest ich rola? Po co istnieją? Nie są bogami, to oczywiste. „Jesteśmy światłem w ciemności. Osłoną przed śmiercią. Nadzieją podczas katastrofy. Jesteśmy przy nich, gdy coś im grozi. Wtedy okrzykują nas zbawcami. Później zaczynają widzieć w nas zagrożenie. I tak w kółko. Setki razy. Wiemy, że tak będzie. A mimo to wciąż ich bronimy”. Superherosów ponad ludźmi stawiają ich po prostu nieosiągalne dla człowieka umiejętności. Pojawia się imperatyw ochrony słabszych, walki o dobro, dawania nadziei. Taka jest powinność superbohatera. Lara w końcu uświadamia sobie swój błąd – jej poszukiwania samej siebie kierują ją o jeden poziom niżej. Od boga do bohatera. I wtedy dzieje się coś, o czym Frank Miller wspomina już na samym początku komiksu – ci najpotężniejsi i najmniej ludzcy wśród superbohaterów, najbardziej zazdroszczą nam człowieczeństwa. To dlatego w komiksach z uniwersum „Mrocznego rycerza” tak często dochodzi do nagłych, kilkuletnich absencji bohaterów. Ich ludzkie tożsamości cyklicznie wygrywają, dopóki symbole nie zostaną wezwane.


Czyli to człowieczeństwo jest najistotniejsze? Najbardziej interesujące? Miller wytyka ludzkie wady przez cały czas. Mieszkańcy Gotham (całego świata tak naprawdę) to bezrozumna tłuszcza, zombie sterowane smartfonami. Przeraża ich nie zagłada Moskwy i lej w miejscu Placu Czerwonego usiany milionem trupów, lecz brak zasięgu i padająca bateria. Żyją w oderwaniu od rzeczywistości, wysyłają sobie emotki i nie traktują świata poważnie. „To była akcja! W pytę! Serio, wszyscy pomyślą dwa razy zanim zaczną zaczepiać kogoś w Gotham”. Ludzie są mali, podli, samolubni, porywczy, ślepi i nieracjonalni. „Ludzie są wspaniali! Rozmyślnie niszczą się sami, aby nie zniszczył ich nikt inny!” – krzyczy Quar i przesadnie pewny siebie uskutecznia hekatombę. Ale pod koniec komiksu okazuje się, że ludzie mają jeszcze inne cechy. Takie, których nie mają bogowie, i których pożądają superherosi. Lara ostatecznie rezygnuje z kariery bohatera, schodzi kolejny stopień w dół i prosi swego ojca o jedno: „Naucz mnie być człowiekiem”. W ostatecznym rozrachunku to okazuje się najważniejsze.


„Mroczny rycerz. Rasa panów” zilustrowany został w całości przez Andy’ego Kuberta. Każdy z dziewięciu rozdziałów zakończony jest kilkustronicowym uzupełnieniem, odnogą fabularną skupioną na pojedynczym bohaterze, narysowaną przez najróżniejszych twórców – w tym Franka Millera. Niestety legenda komiksu w roku 2016 jest jeszcze bardziej niechlujna niż w 2001 – tę cechę dało się przecież zauważyć już w „Mroczny rycerz kontratakuje”. Kilka ze wspomnianych odnóg jest dość absurdalnych – nie dość, że wyglądają słabo, to w dodatku prowadzą donikąd. Ale nie zmienia to całościowej oceny dzieła Millera i Azzarello – „DK III. The Master Race” to komiks świetny, przemyślany, dobrze narysowany i udanie poszerzający świat Ziemi-31. 

W sierpniu 2016 roku, kiedy to „Rasa panów” była na półmetku, DC Comics wydało pojedynczy komiks pod tytułem „Mroczny rycerz. Ostatnia krucjata”. A cóż to takiego? Zobaczymy.



Tytuł: Mroczny rycerz. Rasa panów
Scenariusz: Frank Miller, Brian Azzarello
Rysunki: Frank Miller, Andy Kubert, John Romita Jr., Eduardo Risso, Klaus Janson
Tłumaczenie: Tomasz Sidorkiewicz
Tytuł oryginału: Dark Knight III. The Master Race
Wydawnictwo: Egmont
Wydawca oryginału: DC Comics
Data wydania: wrzesień 2018
Data wydania oryginału: styczeń 2016 – sierpień 2017
Liczba stron: 392
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Format: 170 x 260
Wydanie: I
ISBN: 9788328134454

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz