czwartek, 11 czerwca 2020

Lucyfer. Diabelska komedia. Tom 1

Sztuka ucieczek

Recenzja powstała przy współpracy z portalem Esensja i została tam pierwotnie zamieszczona.

I oto przyszła pora na kolejny komiks z uniwersum Sandmana – linii wydawniczej powstałej z okazji trzydziestolecia pierwszego komiksu o Śnie z Nieskończonych. Widzieliśmy już jak Królestwo Snu zmierza ku apokalipsie („Śnienie”) a uwięziona w nim bogini Erzulie rozpaczliwie walczy o życie („Dom szeptów”). Dziś poznamy historię Księcia Piekieł, który – podobnie jak bohaterowie poprzednich serii – także tkwi w więzieniu.

Zapowiedź „Lucyfera” była już w swego rodzaju zwiastunie całego nowego przedsięwzięcia DC – komiksie „Sandman Uniwersum”. To właśnie tam kruk Matthew, który ruszył na poszukiwanie Daniela, następcy Morfeusza, trafił do koszmarnego miejsca – ruin baru, który należał kiedyś do Lucyfera. Był to najbardziej niejasny i enigmatyczny fragment komiksu – dowiedzieliśmy się tylko tyle, że Książę Piekieł ma syna, któremu pragnie przedstawić matkę, czyli „kogoś kogo on sam nigdy nie miał”. Pierwszy tom „Lucyfera”, zatytułowany „Diabelska komedia”, już na samym początku pogłębia i tak już dość dużą konsternację.



Lucyfer Gwiazda Zaranna, mroczny władca, pierwszy z potępionych, inicjator największej wojny w dziejach, „której wszystkie inne stanowią tylko cienie i odbicia”, istota o nadnaturalnej mocy jest przedstawiona, jako schorowany, ślepy starzec, wspominający czasy swej świetności nad miską stygnącej owsianki. Uwięziony w ciele, uwięziony w miasteczku, z którego nie jest w stanie uciec, cierpi katusze. Nie pamięta jak się tam znalazł, nie wie, jak się wydostać a inni mieszkańcy mają go za nieszkodliwego dziwaka. Na drugim planie narracyjnym mamy Johna Deckera, policjanta, który w wypadku samochodowym stracił swą żonę – paradoksalnie i tak umierającą na złośliwego guza mózgu. Zrozpaczony mąż, w poszukiwaniu wyjaśnień hiobowej natury swego żywota, trafia do pewnego tajemniczego domu opieki. Od tej pory zaczyna mieć poważne problemy z odróżnieniem rzeczywistości od złudzeń. Choroba umysłowa? Trauma? A może wcale nie? Z czasem obydwie historie zaczynają zazębiać się fabularnie, wzajemnie komentować i objaśniać, a dodatkowo pojawia się postać Lucyfera i jego tajemniczego towarzysza dokładnie w takich formach, jakie pamiętamy ze wspomnianego wprowadzenia do „Sandman Uniwersum”. Trzeci wątek fabularny staje się z biegiem czasu tym najistotniejszym dla właściwego odczytu idei twórcy.

Autor scenariusza, Dan Watters, nie chciał wzorować się na poprzednich seriach „Lucyfera”. Chciał zrobić z tą postacią coś, czego nie próbował nikt inny. Wziął tę jedną z najpotężniejszych istot komiksowego świata i zniszczył, połamał, zbrukał, odebrał nadnaturalne przymioty i uwięził w „najstraszniejszym więzieniu jakie wymyślił Jahwe” – w ludzkim ciele. Jakże daleki jest „Lucyfer” Wattersa od „Lucyfera” Careya – tego elegancika z Los Angeles, prowadzącego modną knajpę. Jest stary, sponiewierany i cierpiący. Odwrót od estetyki Mike’a Careya był celowy – Watters chciał „wrócić do macierzy”, do źródeł postaci Lucyfera, które wybiły przed laty w „Sandmanie”. Wchodzimy do horrorowego obszaru uniwersum, zostawiamy bezpieczne, bajkowe elementy w tyle i nie oglądamy się za siebie. Szczególnie wyraźnie widać to w wątku Johna Deckera, który jest najbardziej realistyczny wizualnie i jednocześnie (trochę jakby na przekór) najbardziej nasycony grozą.


Plan fabularny, będący bezpośrednim przedłużeniem wydarzeń z „Sandman Uniwersum”, w którym uczestniczymy w długich rozmowach Lucyfera i jego pozostającego w mroku kompana, to już z kolei rasowy „Sandman”. Jest tu sporo charakterystycznej poetyki i intertekstualnych gier – typowa, komiksowa „gaimanowszczyzna”. A opowieść o starym, ślepym Lucyferze nieodparcie przywodzi na myśl, wydany w Polsce na początku roku, niesamowity „Mister Miracle”. I nie chodzi tu tylko o podobny pomysł na ontologię świata, w którym uwięziony został Lucyfer, ale i chociażby charakterystyczne kadrowanie. Na stronie mamy dziewięć kadrów, w układzie trzy na trzy, na których Lucyfer w patetyczny sposób rozprawia o czasach swojej świetności, a jego opiekunka sprowadza go na ziemię, nakazując mu jeść owsiankę, bo wystygnie. Przeurocze.

Jednak tym, co lokuje „Diabelską komedię” blisko arcydzieła Toma Kinga, jest zagadnienie egzystencjalnego więzienia. To jest ideowa podstawa obydwu komiksów. Finalnie dochodzimy do innych wniosków i interpretacji, ale podobieństw nie da się nie zauważyć. Dan Watters mówi cały czas o tym, że istnieją takie pułapki, z których wydostać się nie da. Więzienie ciała skazanego na nieodwracalne starzenie i entropię. „Jak można uciec ciału?” – pyta umierająca żona Johna Deckera. Materii uciec nie zdołasz. Jednak nie tylko ona może być tworzywem krat i ścian. Decker i Lucyfer (i wspominany Mister Miracle) są także więźniami własnych umysłów – nie mogą absolutnie wierzyć w to co widzą, doświadczają, a nawet myślą. Zostają im odebrane wszelkie egzystencjalne podpory i usunięte wszelkie układy współrzędnych, względem których mogą budować swą interpretację rzeczywistości.


Za rysunki odpowiadają dwaj bracia Argentyńczycy. Sebastian i Max Fiumara (tego drugiego znamy z serii „B.B.P.O.”) wykonali znakomitą robotę, utrzymując wszystkie trzy płaszczyzny fabularne w odrębnych charakterystykach graficznych, przy jednoczesnym zachowaniu cech wspólnych. Dan Watters zawsze podkreślał, że współpraca z braćmi układała się przez cały czas bez problemów – obaj doskonale wiedzieli, jak przedstawić świat Johna Deckera i czym charakteryzować się powinien każda z wersji Lucyfera. Lucyfer „tradycyjny” jest dokładnie taki, jakim wymyślił go Gaiman – wizualnie to po prostu David Bowie w najlepszym okresie swej kariery.

„Lucyfer. The Infernal Comedy” jest jak do tej pory najlepszym komiksem „Sandman Uniwersum”. Koronkowa robota, świetne poprowadzenie całej historii, stopniowo wprowadzające czytelnika w intrygę i trzymające w ciągłym napięciu. Watters, wzorem Gaimana, nawiązuje do dramatów Szekspira, Dantego (co oczywiste) a także do malarstwa Williama Blake’a i serii jego diabelskich wizualizacji Czerwonego Smoka. Nie zapomina także o przeszłości Lucyfera – pojawiają się postacie, które starzy wyjadacze „okultystycznego DC” doskonale znają. Cała historia staje się jasna dopiero po zamknięciu komiksu, który i tak kończy się potężnym cliffhangerem, zapowiadającym potężne emocje w drugim tomie. Komiks ten w styczniu tego roku ukazał się za oceanem i jak się łatwo można domyślić nosi tytuł „The Divine Tragedy”. Kiedy w Polsce? Oby jak najszybciej.


Tytuł: Lucyfer. Diabelska komedia. Tom 1
Scenariusz: Dan Watters
Rysunki: Max Fiumara, Sebastian Fiumara
Tłumaczenie: Paulina Braiter
Tytuł oryginału: Lucifer. The Infernal Comedy. Volume 1
Wydawnictwo: Egmont
Wydawca oryginału: DC Black Label
Data wydania: kwiecień 2020
Liczba stron: 160
Oprawa: twarda
Papier: kredowy Format: 175 x 265
Wydanie: I
ISBN: 9788328198401

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz