niedziela, 23 czerwca 2019

Piotruś Pan

Wystarczy uwierzyć

Recenzja powstała przy współpracy z portalem Esensja i została tam pierwotnie zamieszczona.

Teoretycznie wszyscy wiedzą, kim jest Piotruś Pan. Wieczny chłopiec, zamieszkujący wraz ze swoimi kompanami Nibylandię – fantastyczną krainę nieustającej zabawy i przyjemności. Ta, powstała już sto kilkanaście lat temu, historia okazała się bardzo atrakcyjna popkulturowo: stworzono wiele filmowych adaptacji (głównie animowanych), luźno nawiązujących do oryginału sequeli (jak chociażby rewelacyjny „Hook” Stevena Spielberga z 1991 roku), a także książkową kontynuację przygód Piotrusia i Wendy („Peter Pan w czerwieni” autorstwa Geraldine McCaughrean). A czy były jakieś prequele?

Tak, były dwa. Dwuodcinkowy angielski miniserial z 2011 roku i sześcioodcinkowa seria komiksowa ze scenariuszem i rysunkami Regisa Loisela – francuskiego twórcy, znanego również z świetnego „W poszukiwaniu Ptaka Czasu”. Serial i komiks, które w całkowicie odmienny sposób prowadzą do początku powieści, łączy tylko jedno – akcja dzieje się pod koniec dziewiętnastego wieku, w Londynie u schyłku epoki wiktoriańskiej, którą symbolicznie zakończyła przerażająca sprawa Kuby Rozpruwacza (w niesamowity sposób uzasadnił to Alan Moore w „Prosto z piekła”). Okres jak najbardziej uzasadniony – Sir James Matthew Barrie stworzył „Piotrusia Pana” w pierwszych czterech latach dwudziestego wieku.


Popkultura interpretowała „Piotrusia Pana” zazwyczaj w bardzo prosty sposób. Dzieci nie chcą dorastać, ponieważ dojrzewanie kojarzy się im z problemami, koniecznością rezygnacji z beztroskiego życia i nieuniknionym zderzeniem z „dorosłym światem”. Piotruś Pan był symbolicznym przewodnikiem do krainy zapomnienia, wiecznej szczęśliwości i negacji zła – Nibylandia jest rajem. A przecież tak naprawdę sztuka J.M. Barriego z 1904 roku, przedstawiona potem w zbeletryzowanej, książkowej formie, to bardzo smutna, poważna i niepokojąca opowieść. Odbija się w niej całe życie autora: tragiczna śmierć starszego brata, który dla ich matki został już na zawsze „wiecznym chłopcem”; marzenia o karierze pisarza tłamszone przez pragmatycznych rodziców; znajomość z Sylvią Llevelyn Davies i piątką jej synów. Jeden z nich, o imieniu Peter, był - obok zachowanego we wspomnieniach brata - oczywistym pierwowzorem słynnej książkowej postaci. W sposób nie do końca zgodny z historycznymi faktami (choć akceptowalny) wzruszającą historię powstania „Piotrusia Pana” przedstawił Marc Forster w filmie „Marzyciel” z 2004 roku – dokładnie sto lat po premierze sztuki Barriego.

„Piotruś Pan” stoi na fundamentach zbudowanych z fałszu. Za wiecznie uśmiechniętą twarzą Piotrusia kryje się nieprawdziwa, infantylna i wyjątkowo groźna wizja świata. Bo przecież zło, istniejące poza Nibylandią, funkcjonuje również w niej samej. Piotruś jest okrutny dla swoich ziomków, porywczy, zadufany w sobie, egoistyczny, zdolny do złych uczynków – przecież może taki być, Nibylandia jest krainą zapomnienia, jutro nikt nie będzie o tym pamiętał. Życie w Nibylandii to ciągłe udawanie, nieustanne „na-niby”, odwracanie wzroku od zła, smutków i tragedii – a co za tym idzie nieumiejętność definicji tego co dobre, właściwe, pożądane. Scena z punktu kulminacyjnego nowelki, w której Piotruś Pan twierdzi, że „śmierć jest także wielką przygodą”, wyraźnie akcentuje niedojrzałość i niedorzeczność „filozofii” chłopca. Dzieciństwo jest prawdziwe tylko wtedy, gdy przemija i gdy widzimy je z perspektywy czasu – gdy trwa wiecznie, nie ma sensu. I to Wendy, wybierająca ostatecznie dorosłość, odbiera właściwą lekcję z tej historii. Steven Spielberg to zrozumiał – jego Piotruś, w którego wcielił się Robin Williams, nie jest już dzieckiem. Dorósł, dopełniając kreację Barriego.


Zrozumiał to również Regis Loisel, który przedstawił swoją wersję wydarzeń poprzedzających pierwszą wizytę Piotrusia Pana w rezydencji państwa Darling. Loisel chciał pokazać to, od czego popkultura uciekła, co wyparła i zapomniała – jej konsumenci, niczym przybysze do Nibylandii, też przecież często szukają eskapizmu. Miało to być pójście w zupełnie innym kierunku niż ten obrany przez disneyowską produkcję z 1953 roku, którą Loisel poznał zanim nawet usłyszał o utworze J.M. Barriego. Dzieciństwo to nie tylko kolorowe wspomnienia i nostalgiczne obrazki prezentów pod choinką – to także, w wielu przypadkach, niewyobrażalne cierpienie, ból i piekielne traumy. A winni są zawsze, ale to zawsze, dorośli.

Akcja komiksu rozpoczyna się w Londynie – jest zima poprzedzająca horror roku 1888. Znana ze wspomnianego już „Prosto z piekła” Alana Moore’a dzielnica Whitechapel to Sodoma i Gomora, pełna biednych, porzuconych sierot i ohydnych dorosłych: prostytutek, gwałcicieli, pijaków, bandytów, złodziei, oszustów i innych zwyrodnialców. Mały Piotruś opowiada grupie sierot niestworzone historie o swojej mamusi, która zawsze tuli go do snu i kocha ponad życie. Bzdury, które opowiada Piotruś są jedyną namiastką wyimaginowanego szczęścia – zarówno dla niego jak i pozostałych chłopców. Oni pochodzą z sierocińca, on mieszka z zapijaczoną matką, która go nie kocha, stosuje wobec niego przemoc i regularnie wypędza z domu po kolejną butelkę. Jedynym przyjacielem chłopca jest pan Kundal – starszy człowiek, opowiadający mu o jego dawno zaginionym ojcu, który nie wytrzymał i uciekł od żony i synka w siną dal. Piotruś nienawidzi wszystkich dorosłych ze swoją przerażającą matką na czele – gdy nie szuka resztek jedzenia i alkoholu ucieka w świat fantazji, gdzie może być wiecznie szczęśliwym dzieckiem, które nigdy (NIGDY!) nie dorośnie.


Traf chciał, że chłopca, zrozpaczonego po kolejnej scysji z matką, odnajduje mała, latająca wróżka, nazwana potem Blaszanym Dzwoneczkiem. Zabiera ona Piotrusia do Nibylandii – czarodziejskiej krainy zamieszkałej przez wróżki, centaury, syreny, krasnoludki, gnomy, elfy i chochliki. Jest tam też chłopiec-kozioł imieniem Pan, który wyjaśnia Piotrusiowi, że został sprowadzony tej krainie na ratunek – jej mieszkańcy, stworzeni przez setki legend powstałych w nieskończonych pokładach ludzkiej wyobraźni, są zagrożeni. Zło, pycha, marzenia o potędze, władzy, pieniądzach wkrótce zawładną ludźmi i zabraknie miejsca dla magicznych symboli, archetypów i marzeń. Podobne tematy poruszał już kilka lat wcześniej John Crowley we wspaniałej powieści „Małe, Duże” oraz Neil Gaiman w znakomitym „Sandmanie” – w obydwu przypadkach starcie z nowoczesnością i pragmatyzmem (bo to one niosły z sobą zagładę) kończyła się niewesoło dla czarodziejskiego ludu. U Loisela jest wręcz odwrotnie, wbrew temu co mówi grecki satyr – horror realnego świata, z którego pochodzi Piotruś, jest bezpośrednią przyczyną kreacji Nibylandii i jej mieszkańców. Kolorowej krainie zagrażają piraci dowodzeni przez bezimiennego kapitana, który ma jeszcze obie ręce sprawne i którego największym marzeniem jest zdobycie głęboko ukrytego skarbu bajkowej społeczności. To bliżej niezidentyfikowane bogactwo strzeżone jest przez gigantycznego krokodyla, który nie włączył jeszcze tykającego budzika do swojej diety.


„Nibylandia”, polskie tłumaczenie oryginalnego „Neverland”, akcentuje fikcyjność krainy wróżek a nie właściwą genezę jej powstania – rozpaczliwy eskapizm. „Nigdylandia” – tak to powinno wyglądać, zwłaszcza u Loisela. Piotruś Barriego nie chce dorosnąć, aby nie utracić dzieciństwa. To marzenie małego chłopca – miejsce, które NIGDY nie zaistnieje naprawdę a wiara w to, że jest ono w ogóle możliwe, jest konsekwencją niedojrzałości. Piotruś Loisela z kolei nie chce dorosnąć, aby nie stać się potworem, takim jak jego matka i inni w Whitechapel. I tu powoli dochodzimy do sedna opowieści. W bardzo istotnej dla zrozumienia sensu „Piotrusia Pana” scenie doktor Kundal daje chłopcu „Mitologię grecką” i ostrzega go przed „wielkim żarłokiem”, czyli czasem, który pożre wszystko i niczego nie zostawi. Piotruś musi zachować swoje dzieciństwo w głębi serca, zawinąć w papierek jak cukierek i chronić przed upływem czasu – bronią ma być głęboka wiara w moc wyobraźni. „Wystarczy uwierzyć!” – to kluczowe zdanie przewija się potem przez całą opowieść. Ów cukierek urasta potem do rangi wspomnianego potem skarbu magicznego ludu – jeśli dostanie się w pirackie ręce, cała kraina przestanie istnieć. Trzeba go chronić mocą niewinności i wyobraźni – tylko, że jak się okazuje, wiara to za mało. Nie ma ucieczki przed niszczycielskim wpływem traumy.

Ci, którzy znają filmy Davida Lyncha (przede wszystkim „Zagubioną autostradę” i „Mulholland Drive”) i doświadczyli jednego z najlepszych fabularnych twistów w historii kina (Kevin Spacey w „Podejrzanych”), szybko się domyślą jak zbudowany jest świat „Piotrusia Pana” Regisa Loisela. Mały Piotruś, psychopata pokroju Keysera Söze, różni się jednak od niego tym, że nie jest w pełni świadomy swojej „przypadłości”. Piotruś nie patrzy na żadną tablicę w pokoju przesłuchań – ma jednak swoją „Grecką mitologię”, legendę o ojcu-żeglarzu, matkę-potwora, jednorękiego pedofila „Kikuta”, „magiczny cukierek”, „wielkiego żarłoka” pokrytego zieloną łuską (tik-tak, tik-tak), neseser z narzędziami chirurgicznymi i wiarę. „Wszystkie opowieści są prawdziwe, a najprawdziwsze te, które żyją w twojej wyobraźni. Wystarczy uwierzyć” – jak mówi doktor Kundal.


Nienawiść Piotrusia jest jednak silniejsza niż wiara. Widać to we wstrząsającej wizji w „Opikanobie” – spowitej mgłą, mrocznej części Nibylandii, gdzie materializują się największe traumy i lęki. Można uciekać od krzywd w krainę wyobraźni, ale realny świat zawsze da znać o sobie. Degrengolada przyspiesza gwałtownie od momentu, gdy Piotruś stał się Piotrusiem Panem (świetne uzasadnienie genezy i charakteru postaci wymyślonej przez Barriego) – nad Niby(NIGDY)landią zaczynają gromadzić się coraz czarniejsze chmury, a teoretycznie zamknięte drzwi do piekła Whitechapel otwierają się na nowo. Nieuświadamiana (bo wypierana wiarą w fantazmaty) nienawiść musi w końcu znaleźć ujście. W przeciwieństwie do bohaterów wspomnianych filmów Davida Lyncha, Piotruś pozostaje w wyimaginowanej krainie na zawsze. Zostają po nim tylko dwie puste, ludzkie skorupy – jedna oszalała, bo wyparła wszystko i nie może sobie przypomnieć, druga oszalała, bo nie potrafi tego wyprzeć i zapomnieć. Nie wystarczy uwierzyć.

„Piotruś Pan” sir J. M. Barriego często jest nazywany uroczym, niewinnym utworem dla dzieci. Ale tak przecież nie jest – to trawestacje oryginału są takie, disnejowskie z ducha. Regis Loisel ciągnie w drugą stronę, mocno i brutalnie, ale chyba koniecznie – dla równowagi. Jego komiks ma więcej wspólnego z oryginałem niż wszystkie inne cukierkowe adaptacje.


Tytuł: Piotruś Pan
Scenariusz: Regis Loisel
Rysunki: Regis Loisel
Tłumaczenie: Maria Mosiewicz Tytuł oryginału: Peter Pan
Wydawnictwo: Egmont
Wydawca oryginału: Vents d'Ouest
Data wydania w Polsce: październik 2014
Data wydania oryginału: 6 tomów (1990, 1992, 1994, 1996, 2002, 2004)
Liczba stron: 336
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Format: 215 x 290
Wydanie: I
ISBN: 9788328102781

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz