wtorek, 22 listopada 2016

Celuloidowa hipnoza


Część III - Widok z góry

Po bardzo osobiście odebranej porażce Twin Peaks: Fire Walk With Me, David Lynch skoncentrował się na produkcji telewizyjnej. Nie były to jednak rzeczy, które mogły mu przynieść sukces. Seriale On the Air oraz Hotel Room bez żalu, zarówno ze strony telewizji, telewidzów jak i samego Davida Lyncha, zostały skasowane i praktycznie zapomniane. Reżyser jednak intensywnie pracował dalej, nie zrezygnował ze swojej autorskiej, artystycznej wizji. Ważnym czynnikiem wpływającym na jego twórczości w latach 1992-1997 była wcześniejsza znajomość zawarta z Barry’m Giffordem, autorem powieści „Dzikość Serca”. To dzięki tej znajomości i współpracy powstał, w moim subiektywnym odczuciu, najlepszy film Davida Lyncha. Genialna Zagubiona Autostrada.


I like to remember things my own way.

Zagubiona Autostrada to pierwsza część nieformalnego tryptyku Davida Lyncha, który jest naturalną konsekwencją całej jego poprzedniej twórczości. Trylogia ta nie tylko puentuje lynchowski dualizm „jasnej” i „ciemnej” strony, które pozostają między sobą w ciągle ewoluującej zależności, ale również jest pewnym metakonstruktem wychodzącym nieco z roli filmu jako takiego. Jest ona szerszym spojrzeniem na maszynerię filmową w ogóle, w szczególności na tę spod znaku Hollywood.

Pierwszy film to fabularna wstęga Moebiusa z wyróżnionym punktem. Słowa „Dick Laurent nie żyje” wypowiedziane do domofonu w pierwszej scenie filmu przez usta anonimowej jeszcze osoby, to cytat znany wśród fanów tak samo dobrze jak „Sowy nie są tym, czym się wydają” czy „To taki dziwny, dziwny świat”.  Punkt ten jest wyróżniony na wstędze nie bez powodu. Każdy inny, który posłużyłby za start w podróży po niej, mimo iż nie przekreślałby możliwości poprawnego odbioru filmu, osłabiłby pewien akcent położony na bardzo ważny element dzieła. A mianowicie postać głównego bohatera. Chciałoby się wręcz napisać GŁÓWNEGO, bo saksofonista Fred Madison otrzymał najsilniejszą pozycję światotwórczą spośród wszystkich postaci wykreowanych przez Lyncha, z wyjątkiem tej z Inland Empire.

Fred, bogaty i uznany muzyk (Bill Pullman), nie spełnia się na małżeńskim polu. Żona (Patricia Arquette) go już nie pożąda, znudzona i niezaspokojona szuka mocnych wrażeń poza domem a on sam cierpi na impotencję i chorobliwą zazdrość. Frustracja i ogarniające Freda szaleństwo, spotęgowane zostaje też przez dziwne wydarzenia, wskazujące na to, że małżeństwo ma swojego prześladowcę, który jako nieznana, złowroga siła penetruje zacisze ich domowego ogniska. 



Od momentu, gdy na przyjęciu Fred poznaje złowieszczego człowieka z białym makijażem, czyli Mystery Mana, który stał się z czasem jednym z najbardziej rozpoznawanych symboli kina Davida Lyncha, wydarzenia gwałtownie przyspieszają. Fred zabija żonę, zostaje skazany na krzesło elektryczne i ląduje w izolatce. I wtedy dopiero zaczyna się prawdziwie szaleńcza jazda zagubioną autostradą.

Fred jest głównym bohaterem i kreatorem prawie całej filmowej rzeczywistości. W żadnym dotychczasowym filmie Lynch nie ustanowił jednej osoby tak silnym demiurgiem. To najmocniejszy przykład kreacji świata przez stany wewnętrzne bohatera. Niemal wszystko, co widzimy na ekranie, to projekcja psychiki Freda, który mówi detektywom: "Przypominam sobie rzeczy na swój własny sposób. Przypominam sobie je, niekoniecznie tak jak się stało". Nie tylko kreuje cały kompletny, alternatywny świat, w którym występuje jako swoje przeciwieństwo i ideał, którym chciałby być, ale również poprzez własne wewnętrzne stany psychiczne przekształca świat, w którym występuje on sam. Fred odrzuca niewygodne fakty, neguje rzeczywistość, w której dominuje nieudany seks, toksyczne kłamstwa i tajemnicze kasety wideo. Mystery Man, wampiryczny archetyp, symbol zła i mroku zagnieżdżonego gdzieś głęboko w psychice bohatera, zostaje zaproszony do domostwa Madisonów. Fred zostaje złamany, zło zwycięża, a on sam realizując wyparcie ostateczne, tworzy równoległy świat, który jest odbiciem świata rzeczywistego i miejscem, do którego ucieka jego zmaltretowana psychika. Postaci realnego świata mają tu swoje alter-ego, skrojone pod potrzeby wizji Freda, a on sam jest przystojnym, jurnym i młodym chłopakiem, który „widział więcej cipek niż niejedna deska klozetowa”. Fred ucieka pod postacią Pete’a od koszmarnej rzeczywistości, zapadając w piękny świat mający z założenia neutralizować mrok, odkupić winy, dać wytchnienie i bezpieczny azyl.



Zagubiona Autostrada to film, w którym temat seksu, pożądania, zazdrości i erotyki jest szczególnie wyeksponowany. To wokół tych zagadnień skonstruowana jest fabuła wydarzeń, zarówno w planie narracyjnym Freda jak i Pete’a. Pożądanie i seks są źródłem największych problemów i jednocześnie przedmiotem największej obsesji. Eskapizm Freda jest z początku zrealizowany perfekcyjnie, z czasem jednak jego podświadomość wygrywa, azyl pęka pod naporem mrocznej (bo prawdziwej) rzeczywistości. Fantasmagoria ulega stopniowej degradacji, wszyscy okazują się być kimś innym niż się zdawało. Piękna Alice okazuje się kobietą fatalną, mentor Pete’a, pan Eddie stanowi śmiertelne zagrożenie, a sam Pete, naiwny i wykorzystany przez otoczenie, znika zastąpiony na powrót przez Freda. Mystery Man powraca, a moebiusowa konstrukcja fabularna na wieki skazuje Freda Madisona na potępienie. Mroczna autostrada staje się piekłem wyrzutów sumienia bez możliwości ucieczki. To znaczy, bez możliwości szczęśliwej ucieczki, bo tylko śmierć na krześle elektrycznym może wyzwolić z upiornej pętli.

David Lynch od początku sugeruje, że chce przedstawić nam pewien rebus, intelektualną, detektywistyczną rozgrywkę. Zagadkę, która po jednokrotnym obejrzeniu filmu jest niemożliwa do rozwiązania, ponieważ film zbyt mocno przedmuchuje umysł, aby móc się skupić na detalach. Poszatkowana fabuła, która jednak po drugim seansie wcale nie wydaje się już tak chaotyczna (ba, wręcz bardzo logiczna) jak za pierwszym razem, zachęca o wiele bardziej do jej uporządkowania niż enigmatyczna i zbyt odrealniona wizja Czerwonego Pokoju i jego mieszkańców z Twin Peaks. A owe detale Lynch doprowadził do perfekcji, w tym filmie nie ma luźnych końców, wszystko pasuje do siebie idealnie. Reżyser stosuje ten zabieg również w pozostałych filmach „onirycznej” trylogii.


I want to sit with him, look up at the stars…

Dwa lata po premierze Zagubionej Autostrady David Lynch zaproponował telewizji kolejny projekt, który podobnie jak Twin Peaks miał wystartować pilotem, który jeśli zostałby pozytywnie zweryfikowany przez publikę, stanowiłby powtórkę z rozrywki sprzed dziewięciu lat. Opowieść o młodej, początkującej aktorce odkrywającej uroki i ohydę Hollywood musiała poczekać jeszcze dwa lata i przyjąć formę pełnometrażowego filmu. Telewizyjne blizny po ranach spowodowanych zamieszaniem z drugim sezonem Twin Peaks były zbyt świeże. W międzyczasie Lynch wyreżyserował najbardziej standardowy film w swojej karierze.

Prosta Historia to film oparty na prawdziwych wydarzeniach. 73-letni, schorowany Alvin Straight, żyjący ze swą córką w małym, amerykańskim miasteczku, dowiaduje się o poważnej chorobie swojego brata. Poróżnieni przed dziesięciu laty „z powodu alkoholu i mocnych temperamentów” nie rozmawiają z sobą od tamtej pory, nie utrzymują żadnych stosunków. Alvin, sam czując mocno upływający czas, którego ma już coraz mniej, postanawia pojechać do brata i pogodzić się z nim. Podróż ta to prawdziwa odyseja – Alvin jedzie do brata jedynym środkiem transportu jaki posiada, czyli małym traktorkiem-kosiarką. Wieczorami zatrzymuje się na skraju pól, gdzieś na łąkach, rozmyśla przy ognisku a rano rusza dalej. Po drodze zmaga się z awarią swojej maszyny, spotyka ludzi, którym przekazuje swoje wspomnienia i prawdy życiowe. Opowieść o Alvinie jest filmem bardzo pozytywnym, kameralnym, ciepłym i zupełnie innym niż pozostałe projekty Lyncha.



David Lynch zajął się tutaj tylko reżyserią, za scenariusz odpowiadał zupełnie ktoś inny. Jednak reżyser zawsze podkreślał, że Prosta Historia to dla niego tak samo ważny film jak pozostałe. Zaskoczył widzów odejściem od swej onirycznej, niejednoznacznej stylistyki. Nic w filmie nie wskazuje na to, że reżyserem jest David Lynch, wszystko w tej produkcji jest zaprzeczeniem jego dotychczasowej drogi artystycznej. Świat Prostej Historii jest pogodny, jasny, przepełniony ludźmi życzliwymi. Wszystkie osoby, które Alvin spotyka na swej drodze są gotowe mu pomóc, wysłuchać, wesprzeć dobrym słowem. Fabuła jest przejrzysta i jednoznaczna.

Nie podejrzewam Lyncha tutaj o silenie się na kreowanie jakiegoś wielkiego, metafizycznego przesłania. Dla mnie Prosta Historia jest po prostu opowieścią dla opowieści tak jak wyprawa Alvina była przede wszystkim podróżą dla podróży. Film nie kończy się jednoznacznie, bracia co prawda odezwali się do siebie, ale to czy się pogodzą i jak dalej potoczy się historia ich wzajemnych relacji pozostaje w domyśle. Alvin poprzez swą prawdopodobnie ostatnią podróż zrealizował potrzebę „spojrzenia razem z bratem jeszcze raz, ostatni raz w gwiazdy, tak jak kiedyś”. Odkupił swoje grzechy młodości, zrozumiał sam, co źle zrobił w życiu, a teraz na starość, w pełni tego świadomy, potraktował spotkania z przygodnymi ludźmi, jako swego rodzaju spowiedź. Moją ulubioną sceną w filmie jest ta, w której Alvin zaproszony przez starszego człowieka po prostu „na piwo” opowiada wzruszającą historię o wydarzeniach, w których brał udział podczas II wojny światowej. 



Film o odysei Alvina nie ma nic wspólnego z lynchowską mitologią i nie nawiązuje w żadnym fragmencie do któregokolwiek z poprzednich filmów. Film jest pewnym przerywnikiem, chwilą oddechu. Był chyba po prostu potrzebny. Bowiem dwa kolejne filmy Lyncha to podobnie jak Zagubiona Autostrada eskapada w mrok nie tylko ludzkiej duszy, ale i świata, w którym przyszło nam żyć na co dzień. Jedziemy na Mulholland Drive.


No hay banda! No hay orchestra!

Mulholland Drive to ulica w Hrabstwie Los Angeles i Hrabstwie Ventura, położona w rejonach górskich. To z niej właśnie roztaczają się najpiękniejsze widoki na Miasto Aniołów. To na tej ulicy rozpoczyna się akcja drugiej części tryptyku Davida Lyncha. Piękna brunetka (Laura Harring), cudem ocalona z wypadku samochodowego, pozostająca cały czas w stanie szoku i amnezji, schodzi na dół do miasta i próbuje zrozumieć to, co się właśnie wydarzyło. Zapadając co chwilę w sen i budząc się po jakimś czasie, dociera do pięknej rezydencji i ukrywa w przypadkowo wybranym pokoju. Traf chciał, że do tego właśnie pokoju wprowadziła się młoda dziewczyna, Betty, (naprawdę genialnie zagrana rola Naomi Watts), która dopiero co przyjechała do Los Angeles aby w Hollywood spełniły się jej marzenia. Brunetka przybierając na poczekaniu imię Rity, prosi Betty o pomoc w ustaleniu kim naprawdę jest i co się stało. Betty, pełna naiwnej, prostolinijnej dobroci, zafascynowana nowym miejscem zgadza się na udział w przygodzie. Jednocześnie poznajemy też postać znanego i cenionego reżysera Adama Keshera, którego uporządkowany świat wali się w gruzy - najpierw zostaje odsunięty od pracy przy najnowszym filmie, gdyż odmówił angażu aktorki mocno forsowanej przez dziwnych, przypominających włoskich gangsterów, producentów filmowych, zdradza go żona i wraz z kochankiem wyrzucają go z jego własnego domu a bank blokuje mu konto. 



Mulholland Drive, film fabularny, który wyrósł na gruncie pomysłu na serial, który nie dostał szansy na zaistnienie w telewizji, to tak naprawdę Zagubiona Autostrada 2.0. Tutaj też mamy do czynienia ze światem wykreowanym w umyśle głównej bohaterki, powstałym jako eskapistyczny azyl i sposób na walkę z wyrzutami sumienia. Różnica jest jednak taka, że nie wchodzimy do wyimaginowanego uniwersum w środku akcji, nie mamy tak niewyraźnych granic pomiędzy dwoma światami. W strefę marzeń sennych zostajemy wrzuceni od samego początku, dostając po drodze mnóstwo sugestii na temat prawdziwej natury tego, co oglądamy. Dodatkowo nie mamy tu do czynienia z czymś w rodzaju fugi dysocjacyjnej, doświadczanej przez Freda Madisona, lecz po prostu ze snem, który śni poszkodowana przez życie i otoczenie główna bohaterka. W pewnym momencie jednak wszystko, co do tej pory wiemy, co zdefiniowaliśmy, zostaje zanegowane. Znowu okazuje się, że nikt nie jest tym, kim się wydaje. Betty to tak naprawdę Diane Selwyn, drugorzędna aktorka, której zderzenie z światem Hollywood było wyjątkowo bolesne. Rita to tak naprawdę Camilla Rhodes, kochanka Diane, która porzuca ją dla reżysera Adama Keshera i zostawia na skraju załamania nerwowego. Diane, doprowadzona do ostateczności, wynajmuje zabójcę, zleca mu zabójstwo Rity, po czym wraca do domu i zasypia. Przepełniona bólem i wyrzutami sumienia, sposobem Kevina Spacey’a z wiadomego filmu, konstruuje rzeczywistość swojego snu z zaobserwowanych elementów rzeczywistości.

W wykreowanym przez siebie azylu jest niesamowicie uzdolnioną aktorką, która jest w stanie zawojować Hollywood. Rita/Camilla nie jest dominującą osobą, sama potrzebuje pomocy, jest bezbronna i zagubiona. Ten niedobry reżyser Adam dostaje za swoje, zabójca okazuje się strasznym łamagą, matka reżysera zostaje gospodynią w domu, do którego wprowadza się Betty/Diane, przypadkowo zaobserwowani goście na imprezie u reżysera, jak człowiek w stroju kowboja czy mafiosopodobny mężczyzna, stają się tajemniczym Kowbojem i jednym z braci Castigliani, którzy narzucają reżyserowi swój punkt widzenia na dobór obsady filmu. Fragmenty zasłyszanych rozmów służą do wykreowania postaci „faceta od basenów”, przyprawiającego rogi Adamowi a etykietka z imieniem kelnerki w barze - do utworzenia nowego imienia dla Diane.

W Mulholland Drive świat fantazji oddzielony jest grubą kreską od świata rzeczywistego. Całe zło, ciemność, która w Zagubionej Autostradzie dopiero przenikało do rzeczywistości, wypychając jasne elementy do świata wyprodukowanego w głowach bohaterów, jest tutaj mocno umocowane w świecie Diane Selwyn. Jedynym miejscem dającym nadzieję na ucieczkę z mrocznego terytorium jest sen, ale z każdego snu trzeba się kiedyś obudzić. Mamy w filmie scenę, która w moim osobistym odczuciu jest chyba najlepszą sceną we wszystkich filmach Davida Lyncha. Chodzi o wizytę Betty i Rity w klubie Silencio, gdzie tajemniczy mistrz ceremonii wykrzykując: „No hay banda! No hay orchestra!” i sugerując, że „It’s all the tape!”, powoduje przyspieszenie rozpadu bezpiecznego schronienia Diane. Ona sama uświadamia to sobie podczas bardzo emocjonalnego, chwytającego za serce wykonania „Llorando” przez hiszpańską śpiewaczkę.



Diane budzi się, przykuta do swego łoża boleści już na stałe, sen jako nietrwały, efemeryczny byt nie daje stałego ukojenia, znikąd ucieczki i ratunku. To znaczy znikąd szczęśliwego ratunku, bo tylko samobójstwo uwalnia od cierpienia.

Zagubiona Autostrada i Mulholland Drive to filmy kompletne. Pozbawione niedociągnięć fabularnych, dopracowane do najmniejszego szczegółu i w moim bardzo osobistym odczuciu są to dwa filmy Davida Lyncha, które mogę bez wahania nazwać arcydziełami sztuki filmowej. Trudne w odbiorze i często niezrozumiałe za pierwszym razem, olśniewają podczas drugiego seansu i ostatecznie stają się misternie zbudowanymi konstrukcjami, które przy kolejnych odsłonach nabierają coraz bardziej przejrzystości. Dwa filmy oparte na tym samym pomyśle, na podróży w głąb psychiki, zdewastowanej przez zazdrość, obsesje, zawiedzione nadzieje i prywatne demony. Opowiedziane są one jednak w nieco odmienny sposób. Realny świat Zagubionej Autostrady nie jest przecież całkowicie zły, to główny bohater nie odnajduje się w jego realiach. To on sprowadza mrok i demony do swojego domu, uciekając potem w niestabilne miraże. Z kolei bohaterka Mulholland Drive nie jest postacią złą, to raczej ofiara otaczającego ją świata show businessu, pełnego fałszywych obietnic, który prowokuje ją do popełniania życiowych błędów. Odczuwamy wobec niej przecież współczucie w momencie, gdy pęka bańka mydlana jej fikcyjnego uniwersum. To świat, przesiąknięty mrokiem pokonał Diane Selwyn.

Hollywood, przemysł filmowy i cała ta enklawa krainy snów, okopana w Los Angeles, dorobiła się dzięki tym filmom dodatkowego meta-komentarza. Nie bez przyczyny David Lynch umieszcza akcje filmów tryptyku w Hollywood. Show business i przemysł porno w Zagubionej Autostradzie, ciężkie castingi, bezwzględna walka o rolę i zderzenie z rzeczywistością w Mulholland Drive nadają hollywoodzkiemu światkowi znamiona miejsca złego, przyprawiającego o zgryzotę i nie dającego szczęścia. A w ostatnim filmie Davida Lyncha przenosimy się już bezpośrednio na plan filmowy. O tym, co działo się u Lyncha po roku 2001 i jak powstało jego opus magnum, spróbuję opowiedzieć następnym razem.

Artykuł zamieszczony pierwotnie na Szortal

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz