niedziela, 27 stycznia 2019

Czas poza czasem

Ten świat to jeden wielki Kant!

Artykuł został opublikowany pierwotnie na portalu Esensja w cyklu „Na rubieżach rzeczywistości”.

„Czas poza czasem”, powieść wydana dwa lata po „Kosmicznych marionetkach”, jest dość podobna do swej poprzedniczki ze względu na pewne rozwiązania fabularne. Bohaterowie, uwięzieni w małym miasteczku, z którego nie sposób się wyrwać i cierpiący na coś w rodzaju amnezji, zaczynają stopniowo demaskować prawdę o rzeczywistości. O ile jednak za intrygą w Millgate („Kosmiczne marionetki”) stoją prawdziwie boskie i przewyższające nasze zrozumienie byty, tak w „Czasie poza czasem” rozwiązanie zagadki jest zdecydowanie bardziej prozaiczne i przyziemne.

„Biography in Time” – tak to miało się pierwotnie nazywać. Agencja wydawnicza, z którą współpracował Philip K. Dick, otrzymała maszynopis już w kwietniu 1958 roku. Książka od samego początku nie była reklamowana jako powieść fantastyczna, lecz obyczajowa, ponieważ Dick zastanawiał się poważnie nad mocnym wejściem w mainstream. I taka też jest przez ponad połowę swej długości, jeśli nie liczyć dziwacznych zjawisk z pogranicza „realizmu magicznego na prochach”. Końcowa jej część jest już jednak rasowym science fiction z całym rekwizytorium przynależnym temu gatunkowi. „Time Out of Joint” ukazuje się drukiem w 1959 roku i nie odnosi niestety sukcesu, obyczajowa warstwa tej powieści nie zdobyła uznania.

Rzecz dzieje się w kolejnym małym, amerykańskim miasteczku z lat pięćdziesiątych dwudziestego wieku, gdzie biel domków i zieleń trawników jest jakby wycięta z widokówek. Żyje tu Ragle Gumm, czterdziestosześcioletni weteran wojenny, pomieszkujący kątem u rodziny swojej siostry. Ragle utrzymuje się z nagród za codzienne rozwiązywanie bardzo trudnej łamigłówki z gazety, jakiegoś bliżej nieokreślonego rebusu polegającego na rozszyfrowaniu pewnych ciągów skojarzeniowych i odgadnięciu „gdzie znajduje się zielony ludzik”. Jest on niekwestionowanym mistrzem tej gry, a jego nazwisko jest słynne w całym kraju. I co dziwne – to przede wszystkim samej gazecie zależy bardzo mocno na utrzymaniu przez Ragle’a pozycji lidera. To jednak jedno z najmniejszych dziwactw, które zaczynają się dziać w miasteczku.


Ragle i reszta domowników zaczynają podejrzewać, że rzeczywistość, która ich otacza, skrywa jakąś niewytłumaczalną tajemnicę. Victor, szwagier Ragle’a, szuka w łazience sznurka włączającego światło, a po chwili uświadamia sobie, że przecież na ścianie jest włącznik. Skąd myśl o sznurku? (Ciekawostką jest utrzymywanie przez Philipa K. Dicka, że coś takiego przydarzyło się mu osobiście i wydarzenie to zainspirowało go do napisania tej powieści). Ragle wchodzi w posiadanie dziwnych czasopism, w których czyta o niejakiej Marylin Monroe, światowej megagwieździe. Tylko czemu nikt o niej nie słyszał w mieście? Przedmioty, z którymi ma styczność, znikają nagle ze świata, a na ich miejscu pozostają kartki z zapisaną nazwą tegoż przedmiotu. Sąsiadka, pani Keitelbein, wciąga Ragle’a do organizowanej właśnie Straży Sąsiedzkiej i pokazuje mu makietę dziwnej, futurystycznej budowli. Dlaczego nasz bohater ma wrażenie, że był w tym budynku naprawdę – a nawet bywał tam regularnie? I dlaczego nie wie, kiedy to było? Gdy dochodzi w końcu do przekroczenia masy krytycznej niewyjaśnionych i przeczących zdrowemu rozsądkowi zjawisk, Ragle Gumm postanawia uciec z miasteczka i poszukać odpowiedzi, podobnie jak Ted Barton z „Kosmicznych marionetek”. Skąd to ciągłe uczucie déjà vu? Co jest prawdziwe? Gdzie jestem? Czego tak naprawdę doświadczam, co rejestruję? Jaka jest prawdziwa istota rzeczy?

Ostatnie pytanie kieruje nas po odpowiedzi prosto do Immanuela Kanta, jednego z największych filozofów w dziejach. Ten osiemnastowieczny, niemiecki myśliciel, kilkakrotnie przywoływany w rozmowach bohaterów powieści, twierdził, iż prawdziwa istota rzeczy, tak zwana „rzecz sama w sobie”, jest całkowicie poza zasięgiem naszego poznania. Ragle mówi w pewnym momencie: „Uważam, że rzeczy, w kształcie, w jakim nam się jawią, nie mówią nam pełnej prawdy o rzeczywistości”. Dokładnie tak twierdził Kant – doświadczamy tylko jej fenomenów, zjawisk przetworzonych przez ludzki aparat poznawczy. To ten aparat właśnie, na który jesteśmy skazani przez naszą fizyczność, buduje z odbieranych przez nas bodźców pewną strukturę istniejącą w czasie, przestrzeni i organizującą nasze doświadczenia w ciągi przyczynowe. O kantowskich noumenach, czyli elementach rzeczywistości transcendentnej, wykraczającej poza nasze poznanie, nigdy niczego się nie dowiemy.


Prowadzi nas to do wniosku, że tak naprawdę, wszyscy żyjemy w innym świecie niż ten, który postrzegamy. W „Czasie poza czasem” pojawia się kolejna wersja dickowej „zbiorowej halucynacji”, tłumaczonej jednak w trochę inny sposób niż w „Oku na niebie” czy „Kosmicznych marionetkach”. Jest to bowiem fałsz rzeczywistości o cechach utylitarnych, sprowadzający filozofię Kanta na ziemię i zaprzęgający ją do bardzo praktycznych celów. Tak, „halucynacja” jest zbiorowa, ale mocno ukierunkowana na jedną osobę – niesamowitego Ragle’a Gumma, niestrudzonego poszukiwacza wzorców rzeczywistości. Świat istnieje z powodu Ragle’a stojącego w jego centrum, wszystko dzieje się przez niego i dla niego. Trochę jak w świetnym filmie sprzed dokładnie dwudziestu lat w reżyserii Petera Weira, gdzie główny bohater, Truman Burbank, odkrywa, że świat, w którym żyje to jedno wielkie reality show. To jeden wielki Kant!

Ragle szuka wzorców niemożliwych do znalezienia – takich, których brak protezujemy niedoskonałymi konstrukcjami zbudowanymi za pomocą naszego języka. Zbudowanymi ze słów i symboli. Dick pisze tak: „Co to jest słowo? Umowny znak. Ale przecież żyjemy przez słowa i w słowach. Nasza rzeczywistość pęcznieje od słów. Nasza rzeczywistość opiera się na słowach, nie na rzeczach… Rzeczy właściwie nie istnieją. To tylko figura umysłu. Świat rzeczy… odczuwanie przedmiotu, tworzywa, kształtu… Iluzja. Słowo jest bardziej realną rzeczywistością niż przedmiot, który nazywa. Słowo nie istnieje dla rzeczywistości. Ono jest rzeczywistością”. Różnica pomiędzy słowem, które opisuje przedmiot a samym przedmiotem, w świetle filozofii Kanta, przestaje mieć dla nas jakiekolwiek znaczenie.

I tu należy przywołać postać Jeana Baudrillarda, rówieśnika Philipa K. Dicka, który w 1981 roku opublikował swoje słynne dzieło – „Symulakry i symulacje”. Według teorii francuskiego filozofia żyjemy w epoce całkowitego naśladownictwa, gdzie słowa, znaki i symbole wykrzywiają prawdziwy obraz świata, zaczynają pełnić rolę swoich desygnatów, imitują rzeczywistość, aż w końcu same stają się desygnatami kolejnych symboli. Kamuflaż zbudowany za pomocą słowa ewoluuje w samą istotę rzeczy – czyż nie potwierdzają tego zdarzenia w powieści, w których na miejscu fizycznych przedmiotów pojawiają się karteczki ze słowami je opisującymi? Baudrillard widzi nowoczesny świat jako miejsce, w którym nieprzerwanie rośnie ilość informacji i znaków, przy jednoczesnym status quo treści. Ogłupiają nas mass media, reklama, moda, konsumpcjonizm, atakuje nas wszechobecny szum informacyjny, widzimy to, co każą nam oglądać, przestajemy w sumie żyć w „twardej rzeczywistości”.


Philip K. Dick napisał „Czas poza czasem” pięć lat po ukazaniu się „451 Fahrenheita” Raya Bradbury’ego. Lata pięćdziesiąte były okresem inwazji odbiorników telewizyjnych, które zaczynały wypierać i marginalizować rolę radia. Wydaje się, że zarówno Bradbury, jak i Dick mieli bardzo podobne obawy – społeczeństwo zostanie ogłupione i oszukane. U Bradbury’ego zaatakowana została inteligencja i nastąpiło kulturowe równanie w dół. U Dicka przeprowadzono ofensywę na percepcję rzeczywistości, która (i tak już po kantowsku niedoskonała z definicji) jest bardzo podatna na atak z wykorzystaniem baudrillardowskich symulakrów. Jakże wspaniale zgłębia ten temat Jakub Nowak w opowiadaniu „Rychu”, ze zbioru „Amnezjak” wydawnictwa Powergraph. Główny bohater opowiadania, Rychu (a tak naprawdę sam Philip K. Dick) widzi mass media jako broń służącą do prania mózgu. Rychu mówi: „Technologia audiowizualna służy do wytwarzania określonych postaw, które wypierają te będące podstawą naszej kultury. W ten sposób chcą osłabić kraj. (…) To jakaś skomplikowana marksistowska technologia: przekaz ukryty jest w pozornie neutralnych obrazach i dźwiękach. Superstechnicyzowana wojna na symbole”. Opowiadanie Nowaka jest świetnym komentarzem do całej twórczości Philipa K. Dicka, a w szczególności do „Czasu poza czasem” – przecież między innymi z praniem mózgu mamy do czynienia w powieści.

Ragle mierzy się z niemożliwym. Zaczyna od fenomenów i chce przejść do noumenów, za pomocą symulakrów chce zdefiniować symulowane, poprzez symbole chce dojść do desygnatów. Zagadka, z którą zmaga się nasz bohater, zostaje w końcu jednoznacznie rozwiązana. W kolejnych powieściach nie jest już tak prosto. Na razie jednak Immanuel Kant, który tak często pojawia się w powieści, spieszy z podpowiedziami. Ale może wszystko jest o wiele prostsze niż nam się wydaje, może wcale nie trzeba tu inwestować w wielką filozofię? Może wydziwiamy trochę i szukamy dziury w całym? W jednej dość wymownej scenie powieści, Ragle rozmawia ze swoim szwagrem Victorem na temat Kanta właśnie, wchodząc już na dość wysoki poziom rozważań. Victor na końcu zaleca Ragle’owi bliższe zapoznanie się z pewną piękną dziewczyną z sąsiedztwa, mówiąc po prostu: „Przeleć ją może parę razy, a potem wrócimy do tej rozmowy”.

Tytuł: Czas poza czasem
Tytuł oryginalny: Time Out of Joint
Autor: Philip K. Dick
Tłumaczenie: Robert Reszke
Wydawca: Rebis
Data wydania: luty 2013
Rok wydania oryginału: 1959
Liczba stron: 272
ISBN: 9788375108354

2 komentarze:

  1. Jak lubie Dicka, tak jego rozważania filozoficzne są mocno naciągane albo ogólnie opatrznie zrozumiał jakieś koncepcje/nagina je pod swoją teorie używając znanych nazwisk. Koncepcja Kanta w zarysie kilkuzdaniowym wydaje się być prostą, ale po głębszej analizie to trudny orzech do zgryzienia. Oczywiście powieść s-f Dicka nie jest traktatem filozoficznym, a luźnym nawiązaniem do bardzo znanej koncepcji. O ile w "Czasie poza czasem" nawet jakoś to się trzyma kupy, tak np. w "Valis" nawiazania do Platona, czy gnozy to już wesoła twórczość Dicka. Powieści ciekawe, niepokojące, nietuzinkowe ale nie można ich uznać, moim zdaniem, ze przełożenie, przykład danych koncepcji filozoficznych. Za dużo tu poplątania z pomieszaniem. Nie chce ujmować nic temu amerykańskiemu autorowi, ale o wiele więcej pracy musiałby włożyć w ich wierne przedstawienie. Ale Dick to już taki raptus był, i co mu nie pasowało to zamieniał na własną modłę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście, że Dick był raptusem i w żadnej mierze nie można traktować fabuł jego powieści jako wyczerpujących ilustracji koncepcji (czy wręcz nawet całych systemów) filozoficznych. Wiele jego powieści było pisanych szybko, dla kasy – tak aby było co wydać i zarobić. Taki jest np. „Dr Futurity”, o którym poopowiadam za miesiąc. Ale niektóre z nich (jak chociażby „Czas poza czasem”) niosą z sobą coś więcej – pewną autorską filozofię. Pisanie dla Dicka było w niektórych przypadkach sposobem na filozofowanie właśnie – sam o sobie mówił, że nie jest pisarzem tylko filozofem-beletrystą.
      Z Dickiem to jest tak, że miał pewną wizję, swoje idee fixe, które mielił przez cały czas. Ja nie widzę tu dopasowywania na siłę (a opacznego to już w ogóle) koncepcji Platona, Berkeleya czy Kanta (bo to jest dokładnie tak, jak piszesz, ogólnie wiadomo na czym polegają, ale jak się zejdzie do szczegółów to już takie proste nie jest) – to raczej ja dostrzegam w fabułach Dicka pewne nawiązania. Gnozą się zaczytywał to fakt i widać mocno inspirację – ale np. Kant to bardzo delikatne połączenie. Na ile on sam traktował klasyków filozofii instrumentalnie, a ile jest to nieuświadamianej zbieżności – można dywagować. Muszę po przejściu całego Dicka przypomnieć sobie „Boże inwazje” Sutina - pamiętam, że te tematy były tam poruszane.

      Usuń