Prosta historia
Recenzja powstała przy współpracy z portalem Esensja i została tam pierwotnie zamieszczona.
Był już „Western”, była „Zemsta Hrabiego Skarbka” – teraz pora na „Skargę utraconych ziem”. Egmont wznawia dzieła Grzegorza Rosińskiego w ramach „Mistrzów komiksu” (w tym roku czeka nas jeszcze słynny „Szninkiel”). O ile w poprzednich komiksach scenarzyści nie ustępowali zbytnio rysownikowi pod względem jakości swej pracy, tak tutaj przewaga Rosińskiego jest wyraźnie widoczna. Nie jest to jednak jakąś wielką niedogodnością – przygody księżniczki Sioban to porządny komiks fantasy, którego szkoda byłoby nie mieć na półce.
W 1992 roku Grzegorz Rosiński potrzebował urlopu od „Thorgala”. Jean Dufaux, belgijski scenarzysta komiksowy, podsunął wtedy mu pewien skrypt do zilustrowania – miała to być prosta historia fantasy, zamknięta w dwóch standardowych, mniej więcej pięćdziesięciostronicowych częściach. „Sioban” i „Blackmore” to dość zwyczajna, korzystająca skwapliwie z dorobku gatunku, opowieść o pewnej księżniczce, która ze wszystkich sił walczy o odzyskanie należnego jej tronu. Wyspa Eruin Dulea, na której toczy się akcja komiksu, przywodzi na myśl Wyspy Brytyjskie środkowych stuleci pierwszego tysiąclecia naszej ery. Jest to jednak kraina magiczna, rządzona twardą ręką przez złego maga Bedlama, uzurpatora, który przed laty zabił prawowitego władcę – ojca Sioban, zwanego Białym Wilkiem. To nie jedyny zły człowiek, z jakim musi mierzyć się bohaterka – jej matka, w celu zapewnienia bezpieczeństwa swemu rodowi wiąże się z wujem Sioban, przerażającym lordem Blackmore.
Dwa lata po pierwszej dylogii wychodzi „Pani Gerfaut” a po kolejnych dwóch „Kyle z Klanach” – czyli kolejna dwuczęściowa opowieść o przygodach naszej bohaterki i jej towarzyszy na wyspie Eruin Dulea. Sioban jest już starsza i dojrzalsza, podobnie jak sama fabuła. Tym razem przeciwko prawowitej królowej knuje jeden z klanów na wyspie – bezlitosna, pragnąca władzy za wszelką cenę, pani Gerfaut i jej zwyrodniały, zepsuty do cna syn. Pojawia się też wątek romantyczny. Sioban znajduje w końcu kawalera, do którego zaczyna żywić uczucia – nieustraszonego Kyle’a z Klanach, walczącego o przywrócenie dobrego imienia swemu klanowi. Druga dylogia jest praktycznie niezależną opowieścią, którą można czytać bez znajomości pierwszej – tylko miejsce akcji i najważniejsi bohaterowie się powtarzają. „Skarga utraconych ziem” jest poza tym historią bardzo prostą fabularnie – chyba najprostszą z wszystkich, jakie ilustrował Grzegorz Rosiński. Dla niektórych będzie to wadą, dla innych zaletą – wszystko zależy od tego, czego oczekujemy od tego komiksu.
Nieskomplikowana i oparta na ogranych schematach opowieść jest jednocześnie niezwykle urocza w swej banalności. Negatywni bohaterowie są tak archetypicznie źli, że bardziej już się nie da – Bedlam ma nawet czarny zamek w kształcie czaszki, niczym w „He-Manie i Władcach Wszechświata”. Mamy magiczne inkantacje, wygłaszane przy bijących błyskawicach w tle, artefakty i eliksiry (krew wiedźmy, robiącą za lubczyk czy Wino Wyrzeczeń), czy wreszcie magiczne istoty (wesołe Uki i mroczne Szlimroki), które wprowadzają do komiksu sporo akcentu komediowego. A najlepsza jest zdecydowanie idea tytułowej „skargi utraconych ziem”, przywodząca oczywiście na myśl tolkienowskiego Aragorna i jego wyprawę na Ścieżkę Umarłych.
Jean Dufaux nie wykreował zbyt ciekawych bohaterów – jedyne wyjątki to tajemniczy Rycerz Łaski, wspierający Sioban i chroniący jej dziedzictwo, dzielny Kyle z Klanach, czy wreszcie osobisty strażnik księżniczki, przezabawny Droop. Reszta jest dość sztampowa i przewidywalna – największy zarzut w tej materii stawiam wszystkim złoczyńcom, z jakimi mierzyć się przyszło Sioban. Bedlam, Blackmore ze swoim służącym, Gerfautowie – wszyscy są kreśleni tak grubą kreską i malowani tak czarnym tuszem, że wszystko poza nimi wydaje się być jaskrawo białe.
Dufaux, ustami bohaterów, retorycznie pyta co jakiś czas „czy zło mieszka w sercu miłości?” albo „czy miłość mieszka w sercu zła”? Te powtarzane jak mantra sentencje mają na celu wprowadzenie pewnej niejednoznaczności do kreacji postaci – pokazanie, że czyste zło i czyste dobro nie istnieją bez pewnej domieszki swego przeciwieństwa wewnątrz i zawsze w jakiś sposób będą się uzupełniać. Wiecie, takie yin i yang, ciągłe dopełnianie się przeciwieństw. Tylko, że tak naprawdę mamy do czynienia z bardzo mocnym czarno-białym podziałem – nawet gdy „dobra” postać staje się w jednej chwili „zła” to nie w wyniku wewnętrznej przemiany, lecz tylko złego czaru.
Rosiński chciał odpocząć od „Thorgala” ale zbyt radykalnie klimatu nie zmienił – nadal ilustrował fantasy. Jak zwykle zrobił to świetnie, narysował wszystko bardzo „filmowo”, może mniej przyłożył wagę do szczegółów, ale trudno jest mu naprawdę cokolwiek zarzucić. Kolory położyła Grażyna Kasprzak, słynna „Graza” – jak zawsze wyszła rewelacyjna, pierwszorzędna robota.
„Skarga utraconych ziem” ustępuje „Thorgalowi” czy „Zemście Hrabiego Skarbka” – co do tego nie ma żadnych wątpliwości. Ale i tak jest bardzo udanym, rozrywkowym komiksem, do którego będziemy chcieli kiedyś wrócić. I to nie tylko przez wzgląd na rysownika – to się fajnie czyta po prostu.
Tytuł: Skarga utraconych ziem
Scenariusz: Jean Dufaux
Rysunki: Grzegorz Rosiński
Tłumaczenie: Wojciech Birek
Tytuł oryginału: Complainte des Landes perdues
Wydawnictwo: Egmont
Wydawca oryginału: Dargaud
Data wydania: wrzesień 2020
Liczba stron: 264
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Format: 175 x 265
Wydanie: I
ISBN: 9788328142558
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz