niedziela, 26 kwietnia 2020

Wbrew wskazówkom zegara

Umieranie wstecz

Artykuł został opublikowany pierwotnie na portalu Esensja w cyklu „Na rubieżach rzeczywistości”.

W odróżnieniu od omawianych ostatnio wesołych i żartobliwych powieści („Cudowna broń”, „Inwazja z Ganimedesa”), kolejna książka Philipa K. Dicka jest bardzo mroczna i ponura. „Wbrew wskazówkom zegara” to kolejny poważny krok ku „doświadczeniu 2-3-74” – objawieniom, których następstwem była „trylogia Valis” oraz poważnym pytaniom o naturę wszechrzeczy, Boga i Absolutu. Bo jak wiemy już z „Trzech stygmatów Palmera Eldritcha” Bóg Absolutem być nie musi.

W sierpniu 1966 roku, w miesięczniku „Amazing Stories”, ukazuje się szalone opowiadanie Philipa K. Dicka, zatytułowane „Your Appointment Will Be Yesterday”. Coś niedobrego stało się z czasem – zaczyna on biec do tyłu, w wyniku czego martwi budzą się w grobach i młodnieją, tak jak cała ziemska populacja. Tak zwana „faza Hobarta” powoduje, że wszyscy dorośli ludzie przeistaczają się z czasem w małe dzieci i – uwaga! – kończą istnienie w macicach wolontariuszek. Redukują się potem do zarodków, które ostatecznie „zespalają się” z ciałami nosicielek. Specjalne służby państwowe wymazują regularnie cały dorobek naukowy ludzkości, uczeni tracą wiedzę, cała cywilizacja pogrąża się w regresie. Opowiadanie to, które w Polsce możemy znaleźć w zbiorze „Elektryczna mrówka” wydawnictwa Rebis (gdzie nosi tytuł „Umówimy pana na wczoraj”), zostało potem, wzorem całej masy innych krótkich tekstów, przerobione przez Dicka na powieść. „The Counter-Clock Word” wychodzi w 1967 roku nakładem „Berkley Books”.



Konwersja „Umówimy pana na wczoraj” na „Wbrew wskazówkom zegara” cechuje się największym stopniem wierności, jeśli chodzi o wszystkie dickowe rozszerzenia opowiadań do rozmiarów powieści. Główny bohater opowiadania, Niels Lehrer, staje się w powieści Douglasem Applefordem, pracownikiem Ludowej Biblioteki Miejskiej, która, zarządzana przez Radę Eradów (od „eradicate”), dba o to, aby faza Hobarta przebiegała bez zakłóceń. Otóż Hobart ukuł teorię, wedle której cały wszechświat, cyklicznie, co kilka miliardów lat podlega procesowi cofania czasu. Przypomina to współczesną teorię kosmologiczną – tak zwany „Wielki kolaps” – która zakłada zatrzymanie rozszerzania się wszechświata i powrót całej jego przestrzeni, energii i materii do jednego punktu, od którego zacznie się kolejny „Wielki wybuch” i kolejny wszechświat. Ludzie na całym świecie zmuszeni zostali do dziwacznych i absurdalnych zachowań. Nie jedzą – zamiast tego zażywają doodbytniczo bliżej nieokreślony specyfik zwany „sogumem”, aby potem wymiotować żywnością, która segregowana jest następnie z pojemnikach i zanoszona do sklepu. „Nie czekaj na mnie. Zwrócę coś na mieście” – tak mężowie uciekają w powieści od trudnych małżeństw. Papierosy nie są palone, lecz powstają z niedopałków, w które należy wdmuchiwać powietrze. I tak dalej, i tak dalej. Dick wykazuje się jednak wielką nonszalancją w stosunku do swoich założeń – otóż ta czasowa anomalia działa bardzo wybiórczo. Tutaj nadal po nocy następuje poranek, nadal przyczyna poprzedza skutek, nadal rozróżniamy przeszłość od przyszłości. Nie wiemy co spowodowało fazę Hobarta (w opowiadaniu chodziło o nieudany eksperyment naukowy i dziwaczne urządzenia zwane „gluglutronami”), nie wiemy, dlaczego działa tylko w wybranych obszarach życia – i nigdy tego Dick nie tłumaczy. Jak więc wytłumaczyć fragmentaryczność działania „antyczasu”?


Przede wszystkim mamy do czynienia z powieścią – a więc fabułą, która musi zmierzać w jakimś logicznie uzasadnionym kierunku. Rozpad i regres nie dotyczą tu najważniejszego elementu opowieści – jej liniowości. Odwrócone jest tylko to, co ma służyć do przedstawienia myśli Philipa K. Dicka i jego filozofii. Nie zastanawiamy się zatem, co by było, gdyby bohaterowie zrezygnowali z codziennego, porannego przyklejania zarostu, który potem wrasta i znika pod skórą. Albo gdyby nie spakowali zwróconego jedzenia. To jest nieistotne. Najważniejszy staje się proces powracania do życia „staronarodzonych”, regres cywilizacji i człowieczeństwa oraz konsekwencje filozoficzne tego faktu.

Krótko o fabule. Sebastian Hermes, „staronarodzony” i pamiętający jeszcze „przenikliwy chłód grobu”, kieruje „vitarium” – organizacją trudniącą się wydobywaniem z grobów ludzi powracających do życia i opieką nad nimi w pierwszych dniach nowej egzystencji. Zgodnie z obowiązującym prawem, vitarium może handlować swoimi „staronarodzonymi” – wystawia ich po pewnym czasie na aukcji, po której trafiają do stęsknionej rodziny, zainteresowanej nimi megakorporacji lub do państwowego przytułku, jeśli nie znajdzie się „nabywca”. Podczas jednej z interwencji na zapomnianym cmentarzu Hermes dokonuje niesamowitego odkrycia. Znajduje grób Thomasa „Anarchy” Peaka, dawnego religijnego przywódcy, który według rozkładu (faza Hobarta wystartowała w 1986 roku, a ludzie „ożywają” w kolejności chronologicznej – najpierw zmarli w 1986, 1985, 1984 itd…) lada chwila ma przyjść ponownie na świat. Hermes wietrzy niezły interes – przecież o Anarchę upomną się najwięksi gracze na rynku „staronarodzonych”. Będzie chciała dorwać go Biblioteka, urząd odpowiedzialny nie za gromadzenie, lecz usuwanie wiedzy – wszak jego śmiałe i kontrowersyjne tezy trzeba będzie niezwłocznie „eradykować”. Upomni się o niego pewnie jego własny kult, tzw. „udi”, dowodzeni przez następcę Peaka, niejakiego Raymonda Robertsa. Nie wiadomo tylko czy Roberts będzie chciał oddać Peakowi cześć, czy może go zgładzić w obawie o utratę pozycji. Do walki dołączy nagle nowa, trzecia strona – tajemniczy „rzymski syndykat”, który w naturalny sposób kieruje nasze spojrzenia na Watykan. Sebastian Hermes zostanie wplątany w bardzo poważną aferę, a wraz z nim jego młodniejąca w oczach żona Lotta; wspomniany już bibliotekarz Douglas Appleford; tajna agentka Biblioteki, ponętna i bezwzględna femme fatale Anne McGuire; funkcjonariusz Joseph Tinbane podkochujący się w Lotcie i oczywiście sam Raymond Roberts.


Jak to zwykle u Dicka bywa, część z tych postaci wzorowana jest na prawdziwych osobach – Lotta to Nancy Hackett, a Anne to Anne Williams Rubinstein (kolejno czwarta i trzecia żona – w trakcie pisania „Wbrew wskazówkom zegara” Dick wymieniał właśnie jedną na drugą). Sam Anarcha Peak to pierwsza, jeszcze bardzo skromna, analiza postaci Jamesa Alberta Pike’a, Biskupa Kościoła Episkopalnego Kalifornii, którego autor poznał mniej więcej w tym samym czasie co Nancy Hackett. Alter ego Pike’a pojawi się po latach w pełni dojrzałej formie jako tytułowy bohater ostatniej powieści Philipa K. Dicka – „Transmigracji Timothy’ego Archera”. Ciekawostką jest fakt, iż do stanowiska pierwowzoru Anarchy Peaka rości sobie prawo również Anthony Peake, autor jednej z najbardziej odlotowych biografii Dicka – „Człowieka, który pamiętał przyszłość”. Problem w tym, że Dick nigdy Peake’a nie poznał, a sam autor biografii twierdzi, że Dick mógł mieć „przebłyski z przyszłości” i zamazane wizje nazwiska biografa. No, zaiste ciekawe.

Gdy przyjrzeć się dokładnie jak działa Faza Hobarta, wychodzi na to, że dotyka ona przede wszystkim człowieczeństwa. Dick nie pisze nic o zwierzętach, nie wiemy, czy zamykają się w jajku od środka, skąd biorą skorupki i klej do ich połączenia. Nie pisze o roślinach, nie wiemy czy „rosną w dół” i chowają się do ziarenek. Nieożywiona reszta świata też nie reaguje na „antyczasową anomalię”, tak jakby dotyczyła ona tylko człowieka. I dokładnie tak jest – materialny wszechświat jest całkowicie obojętny na kierunek upływu czasu, to przecież tylko zbiorowisko atomów krążących w próżni, to tylko mechaniczny układ wykonujący cyklicznie pewien program ograniczony prawami fizyki. Samoświadome istoty zamieszkujące takie miejsce, aby móc funkcjonować muszą nadawać cel (najlepiej transcendentny) swojemu istnieniu, jakiś kierunek – muszą wymykać się owemu mechanicyzmowi. Naturalnym następstwem jest pojęcie czasu i sekwencyjności a także doświadczenia mistyczne, w których szuka się celów ostatecznych. Upływ czasu jest zatem użytkowym złudzeniem, rejestracją stopklatek „czasu ortogonalnego” o którym już pisaliśmy w „A teraz zaczekaj na zeszły rok”.


Skąd zatem koncept czasu biegnącego wstecz? Skąd ten pomysł na erozję człowieczeństwa? Z odpowiedziami przychodzi Anarcha Peak oraz jego wyznawcy. Mówi głośno o tym, że czas jest iluzją, a sam świat jest wieczny i niezmienny. Przy czym owym „światem” wcale nie jest nasza rzeczywistość, lecz platoński świat ideałów, form, wzorców, niezmiennych idei i Absolutu. Nasz wszechświat jest tylko niedoskonałą realizacją świata idealnego, tak samo jak Palmer Eldritch był niedoskonałą realizacją Boga. Ludzie zamieszkujący taki świat zawsze będą dążyć do owych nieosiągalnych ideałów – poprzez rozwój i walkę z entropią. Nigdy jednak tam nie dotrą, nigdy nie opuszczą platońskiej jaskini i zawsze będą tylko… no właśnie – dążyć. „Wbrew wskazówkom zegara” to znów kurs ku gnozie – mamy całkowicie materialny świat, powstały jako emanacja świata idealnego i niedoskonały właśnie z powodu zakorzenienia w materii. Na to właśnie zwraca uwagę Philip K. Dick odwracając bieg czasu – wszystkiemu winna jest materia. Wszechświat przestanie się rozszerzać właśnie dlatego, że uwięziony jest w materii. To grawitacja sprowadzi go (i nas w nim) do jednolitej, nieświadomej niczego pramasy, co jak zauważamy jest podstawą wierzeń kultu „udi” – nazywają siebie „wszyscy i nikt” oraz postulują Wielkie Boskie Zjednoczenie, czyli połączenie ludzkich umysłów w jednolitą zupę i anihilację człowieczeństwa. W realiach antyczasu wszechświat czeka ten sam los, który przeznaczony jest każdemu człowiekowi z osobna. Różnica polega na tym, że jemu jest to obojętne – nam nie, chyba, że należymy do rzeczonego kultu. Na nic „pocieszenie” Anarchy, który twierdzi, że przecież idealne formy istnieć będą wiecznie – to, że zostaną „użyte” ponownie, w kolejnym cyklu wszechświata nie ma dla nas, umierających wstecz, żadnego znaczenia. I to jest najstraszniejsza konsekwencja odwróconego czasu – odbiera on człowiekowi wszystko to, na czym buduje on swą istotę. Poczucie celu i sensu istnienia.


„Wbrew wskazówkom zegara” jest powieścią niezmiernie ważną w kontekście późniejszych, głęboko zanurzonych w mistyce, gnozie i filozofii, dzieł Philipa K. Dicka, jak chociażby wspominana już trylogia Valis. To tutaj po raz pierwszy Dick opisuje wizję, w której bohater (a konkretnie Hermes) znajduje się rzekomo w IV wieku przed naszą erą i widzi świat prawdziwszy niż na co dzień. To tutaj pojawia się też gnostyckie pojęcie zła, wynikającego nie tyle z intencjonalnego działania jakiegoś ponadczasowego bytu (albo człowieka), ale z samej natury rzeczywistości uwięzionej w materii. No a z drugiej strony jest to też świetna powieść akcji, science fiction i niemal thriller sensacyjny.

„Wbrew wskazówkom zegara” jest pozycją obowiązkową na drodze do najważniejszych, stawiających głównie na filozofię a nie rozrywkę, powieści Dicka. Za miesiąc zajmiemy się jedną z nich i spróbujemy odpowiedzieć sobie na jedno z najczęściej powtarzanych pytań w popkulturze – „Czy androidy marzą o elektrycznych owcach?”


Tytuł: Wbrew wskazówkom zegara
Tytuł oryginalny: The Counter-Clock World
Autor: Philip K. Dick
Tłumaczenie: Maciej Szymański
Wydawca: Rebis
Data wydania: październik 2013
Rok wydania oryginału: 1967
Liczba stron: 312
ISBN: 9788378184768

1 komentarz:

  1. Polecam jako ciekawostkę płytę zainspirowaną tą powieścią https://www.youtube.com/watch?v=wzwfSHjAFmQ

    OdpowiedzUsuń