wtorek, 28 kwietnia 2020

Jazz Maynard. Tom 2

Męskie granie

Recenzja powstała przy współpracy z portalem Esensja i została tam pierwotnie zamieszczona.

Wydawnictwo Non Stop Comics wydało przed rokiem trzy pierwsze odcinki serii „Jazz Maynard” w jednym zbiorczym tomie, zatytułowanym „Trylogia barcelońska”. Teraz przyszła pora na kolejny tryptyk, „Trylogię islandzką”, zbierający części od czwartej do szóstej. Zmieniamy klimat – ale tylko w znaczeniu meteorologicznym, bo drugi tom dostarcza czytelnikom dokładnie to samo, co pierwszy.

Tytuł albumu wprowadza w błąd. Powinien brzmieć „Zakończenie tetralogii barcelońskiej i dylogia islandzka”. Czwarty odcinek „Jazza Maynarda” to bezpośrednia kontynuacja wydarzeń z odcinka trzeciego – tak naprawdę dopiero tutaj mamy podsumowanie i zamknięcie poprzedniej historii. Oto Jazz Maynard, trębacz jazzowy, mistrz sztuk walki, włamywacz dżentelmen, niepoprawny zawadiaka i łobuz, wyglądający jak Adrien Brody grający w ekranizacji „Cowboya Bebopa”. To wychowanek barcelońskich ulic, ale tych pokazanych w „Biutiful” Iñárritu a nie w „Vicky Cristina Barcelona” Woody’ego Allena. Uciekł przed laty z piekła dzielnicy El Raval za ocean, ale przegrał z bezlitosnym przyciąganiem dawnego życia. Tom pierwszy skończył się w momencie poważnych rozliczeń z przeszłością.



Jazz nie chce już żyć na krawędzi. Po ostatniej wielkiej zadymie, podczas której o mało nie stracił życia, złapał za trąbkę i gra po nocach w barcelońskich barach – gra, jakby każdy dzień był jego ostatnim. Pewnego wieczoru spotyka swą dawną znajomą, która proponuje mu kolejny „skok życia” i obiecuje (jak to zwykle w „heist popkulturze” bywa), że ten będzie „już na pewno ostatnim”. Trzeba polecieć na Islandię i wykraść „Złote Oko ze spalonego miasta w Sistanie” – rzekomo magiczny artefakt wykradziony z Uniwersytetu Teherańskiego. Barcelona nie lituje się nad Jazzem – znowu dochodzi do wydarzeń, w wyniku których ucieczka ze stolicy Katalonii jest dla Jazza najlepszym rozwiązaniem. Kierunek – Reykjavik.

Piąty i szósty odcinek „Jazza Maynarda” to już akcja na skutej lodem północy. Poznajemy agentów irańskiego wywiadu; tajną faszystowską organizację, która chce „oczyścić ląd Wikingów z kolorowego śmiecia”; no i przede wszystkim kolejne potwierdzenie tezy, że gdziekolwiek Maynard by się nie udał – przeszłość go dopadnie. Okazuje się bowiem, że w całą aferę Złotego Oka zamieszany jest też pewien stary znajomy naszego bohatera, którego ten bardzo dobrze zna z okresu, gdy przebywał w Nowym Jorku. Retrospekcje Jazza, dotyczące czasów jego wczesnej młodości i nauki złodziejskiego fachu za oceanem, zajmują mniej więcej tyle samo miejsca co intryga z perskim klejnotem – świetnie się to wzajemnie uzupełnia i zmienia co chwilę czytelniczą perspektywę obydwu wątków.


Osób, które znają tom pierwszy, nie muszę do niczego przekonywać, ani niczego im odradzać. Dostajecie dokładnie to samo – ten sam rodzaj komiksu, z tak samo prowadzoną fabułą, o tej samej jakości scenariusza i rysunku. Koniec, kropka – taka informacja wystarczy, wiecie już dobrze, czy kupić kontynuację. Osoby, które stykają się z tytułem po raz pierwszy, nie muszą koniecznie szukać tomu pierwszego – fabuła jest poprowadzona tak, że nie stwarza żadnych problemów poznawczych. Mamy tylko wrażenie (słuszne), że pierwszy odcinek z trzech, podsumowujący „wątek barceloński”, oderwany jest od większej całości. Co trzeba wiedzieć więcej? „Jazz Maynard” to odpowiednik filmowego „Johna Wicka”. Znajdziemy tu też elementy „Jasona Bourne’a”, „Szybkich i wściekłych”, „Transportera” czy „Mission Impossible” – jest to komiks bardzo „generyczny”, zbudowany według wypracowanego przez lata przepisu i nie zaskakujący zupełnie niczym. Ale prawdą jest to, że nie miał na celu nikogo specjalnie zaskakiwać.

Rysunki Rogera to manga dla dorosłych. Zaznaczałem to przy okazji recenzji tomu pierwszego i powtórzę również teraz. Sceny akcji, bijatyki, strzelanin – wystarczy raz spojrzeć i nie da się uniknąć skojarzeń. Roger rysuje bardzo realistyczne i bogate w szczegóły tła – mroczne uliczki Barcelony, wnętrza domów, dzikie pejzaże Islandii i jej bary, w których łatwo dostać łomot (gdzie zresztą trudno w realiach „Jazza Maynarda”?). Epizody w Reykjaviku narysowane są w zimnych, metalicznych i szarych barwach. Epizod barceloński to znana już ciepła, brązowa (wpadająca w sepię) kolorystyka. Wiadomo – Hiszpania to nie Islandia. Rysunki postaci są z kolei bardzo umowne i zdecydowanie komiksowe – faceci są żylaści i twardzi jak skała, kobiety jak klepsydry, a wszyscy razem dość przerysowani. W bardzo pozytywnym sensie oczywiście – właśnie ten dysonans jest tu niezaprzeczalnym plusem.


Lektura „Jazza Maynarda” jest bardzo szybka i naprawdę przyjemna, choć nie pozostanie w pamięci zbyt długo. Ale gdy za parę lat do wydanego przed kilkoma miesiącami siódmego odcinka dołączą dwa kolejne i powstanie dajmy na to „Trylogia rosyjska” (czy jakakolwiek inna) przeczytam na pewno.

Tytuł: Jazz Maynard. Trylogia islandzka.
Scenariusz: Raule
Rysunki: Roger
Tłumaczenie: Jakub Syty
Tytuł oryginału: Jazz Maynard. #4-6
Wydawnictwo: Non Stop Comics
Wydawca oryginału: Dargaud
Data wydania: luty 2020
Liczba stron: 144
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Format: 221 x 279
Wydanie: I
ISBN: 9788381109352

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz