niedziela, 22 marca 2020

Inwazja z Ganimedesa

Przygodowa powieść science fiction – zrób to sam!

Artykuł został opublikowany pierwotnie na portalu Esensja w cyklu „Na rubieżach rzeczywistości”.

„Inwazja z Ganimedesa” jest jedną z dwóch powieści Philipa K. Dicka, które powstały w kooperacji z innym twórcą. Jest to też kolejna książka pisana na szybko, dla pieniędzy a nie idei, zawierająca więcej szalonych pomysłów i zwrotów akcji niż jakakolwiek inna. Tak jakby autorzy używali czegoś w rodzaju zwariowanego generatora fabuł science fiction i nie mogli przestać. Po prawdzie tak właśnie było.

Dom Philipa K. Dicka w East Oakland był na początku lat sześćdziesiątych miejscem częstych spotkań towarzyskich zaprzyjaźnionych twórców science fiction. Jednym z nich był Ray Nelson, pisarz, który nigdy szczególnie nie wybił się w swoim gatunku i kojarzony jest głównie z krótkiego opowiadania „Eight O'Clock in the Morning”. Ten króciutki tekst, traktujący – a jakże – o inwazji kosmitów, przerobiony został po latach na komiks zatytułowany „Nada”, który z kolei zainspirował Johna Carpentera do nakręcenia „Oni żyją!”. Omawiana dzisiaj pozycja początkowo nie miała być wcale powieścią o najeźdźcach z kosmosu, lecz zza oceanu – Dick z zapałem roztaczał przed swoimi gośćmi wizje ewentualnej kontynuacji „Człowieka z wysokiego zamku”. Przyjaciele wrzucali swoje pomysły do wspólnego kotła, co prowadziło potem do niezliczonych mutacji i przeobrażeń pierwotnych koncepcji. Sequel jednego z arcydzieł Dicka nigdy nie powstał, ale z tej swego rodzaju burzy mózgów powstał szkielet zwariowanej powieści o ataku Ganimedejczyków („gańczyków”) na Ziemię.



Dick spisywał skrupulatnie wszystkie pomysły i błyskotliwe wizje, ale odczuwał niechęć do pisania i dokuczała mu blokada twórcza. Wpadł więc na pomysł, aby zaprosić do współpracy Raya Nelsona – w ten sposób, w drugiej połowie 1965 roku, znowu w zabójczym tempie, powstała powieść zatytułowana pierwotnie „The Stones Rejected” przez Dicka i „The Earth’s Diurnal Course” przez Nelsona. Ostatecznie, pod naciskiem wydawnictwa Ace Books, wybrano tytuł „The Ganymede Takeover”, który miał być o wiele atrakcyjniejszy komercyjnie. Dopiero dwa lata temu, w lutym 2018 roku, powieść ta trafiła do Polski – jako „Inwazja z Ganimedesa” w rebisowskich „Dziełach wybranych Philipa K. Dicka”.

Punkt wyjścia fabuły kieruje nas do „Tytańskich graczy”, gdzie robakowate, bezkształtne istoty, posługujące się telepatią, przybyły z księżyca Saturna i podbiły Ziemię, dzieląc ją na podległe sobie sektory. Teraz jest praktycznie tak samo, tylko że atak nastąpił z satelity Jowisza. Mamy rok 2047. „Gańczycy”, którzy, ze względu na swoją dość płynną i niepraktyczną budowę ciała, korzystać muszą ciągle ze swoich sług zwanych „wasalami”, mają kłopoty z jednym małym miejscem na Ziemi – „Parcelą Tennessee”. To właśnie tam, na samym początku książki, udaje się Mekkis, nowy gański zarządca, któremu osobisty „prekog” zapowiada rychły upadek inwazji, o ile ten nie pokona zagadkowej „dziewczyny znikąd”. A w Tennessee czekają same kłopoty – tamtejszy gański zarządca wojskowy, niejaki Koli, nie radzi sobie z rosnącym w siłę ruchem oporu. Buntują się „negrowie”, czarnoskórzy obywatele pod wodzą groźnego i obrosłego mitem Percy’ego X. Japońska dziennikarka, Joan Hiashi, kolaborująca z okupantami, ma za zadanie przeniknąć do struktur buntowników i uczynić z Percy’ego reżimowego watażkę, marionetkę zawiadywaną przez gańczyków. Do całej tej awantury dołącza tajemniczy Paul Rivers, agent tak zwanego Biura Badań Psychodelicznych, potajemnie wspierającego ruch oporu; przezabawny pan Gus Swenesgard, rasista nazywający „negrów” „Tomami” i chętnie zdradzający swoją planetę dla osobistych korzyści; oraz, najciekawsza chyba postać w powieści, Rudolph Balkani, naukowiec konstruujący dziwaczne, groźne bronie (tym razem naprawdę działające, a nie jakieś atrapy, jak w omawianej ostatnio „Cudownej broni”) – w tym jedną, która może unicestwić nie tylko agresorów, ale również i Ziemian.


Ależ tu się dzieje! Żadna z dotychczasowych książek Philipa K. Dicka nie ma takiej ilości zwrotów akcji, tak szybkiego tempa wydarzeń i różnorodności pomysłów. Wszystko jakby powyciągane prosto z zestawu „Przygodowa powieść science fiction – zrób to sam!” – widać, że Dick i przyjaciele naprawdę nie próżnowali. Jest to też jedna z niewielu powieści Dicka (pytanie – ile tu zasług Nelsona), w której najważniejsza jest warstwa typowo rozrywkowa. Widać, że nie o filozofowanie tu chodziło, lecz najzwyczajniej w świecie o prostą, zabawną i żartobliwą historię. Ray Nelson wspominał po latach, że pisanie „Inwazji z Ganimedesa” wraz z Philipem K. Dickiem, było bardzo „wesołym” okresem – pełnym trawki, odrobiny LSD i obowiązkowej amfetaminy. Niektóre fragmenty powieści faktycznie wyglądają tak, jakby pisane były na wspomagaczach. Przypominają trochę teksty Williama S. Burroughsa, ale są o wiele bardziej pozytywne, przyjazne czytelnikowi i pozbawione wpływu wszelkiego rodzaju „bad tripów”. Jest w „Inwazji…” pewna scena, która wręcz rozkłada na łopatki. Mamy wielką bitwę, w której używana jest broń zniekształcająca rzeczywistość – a dokładnie recepcję tejże. Negrowie walczą z kolaborantami trochę jak Avengersi z armią Thanosa – tylko, że biją się tu (nieważne już po której stronie) harcerki miotające supertwarde ciastka, pawiany z czerwonymi tyłkami jeżdżące na wózkach sklepowych, chirurdzy wykonujący operacje wyrostków robaczkowych bezpośrednio na polu bitwy, piszczący transwestyci z torebkami w cekiny, doborowy odział lodówek i mikrofalówek, a nawet „dziesięcioletnia szachistka na kwasie”. A wszystkiemu przygrywa rockandrollowy zespół.

Największym atutem powieści jest właśnie komedia. Co możemy tu znaleźć? Marszałek Koli, zarządca wojskowy okupowanej parceli Tennessee jest zapalonym miłośnikiem skórowania – marzy, aby użyć swej wspaniałej maszyny na Percy’m X i postawić go wypchanego na półce. Gus Swenesgard poszukuje pod ziemią legendarnego „skarbca samic”, czyli miejsca, w którym ukryto podobno tysiące najpiękniejszych ziemskich dziewczyn. Mamy gadające pokoje, które uważają się za mniejszość etniczną i tak samo rozmowne pojazdy, które według prawa mogą być właścicielami „Tomów”. Robakowaty gańczyk studiuje ziemskie podręczniki motywacji personelu w celu poprawy stosunków z „wasalami”. Inny z kolei integruje się z Ziemianami – został członkiem Kościoła Anglikańskiego i interesuje się samolotami, motoryzacją i modelarstwem. Mamy szaloną terapię w komorze deprywacyjnej, komunikatory w biustonoszach, sterowanie ludźmi za pomocą hipnozy lub emiterów fałszywych obrazów, które nosi się przytroczone do paska. A to tylko kropla w morzu pomysłów Dicka i Nelsona.


Możemy doszukać się również i poważniejszych rzeczy. Są lata sześćdziesiąte, zatem łatwo jest domyślić się na kim wzorowany był czarny muzułmanin Percy X (już chociażby samo imię naprawdę sporo mówi). Jego opór wobec kosmicznej agresji, krytyka władzy i uległości społeczeństwa wobec niej, problem rasizmu i konformizmu reprezentowany przez postać Swenesgarda, czy jednoznaczna dezaprobata wobec działań wojennych na przykładzie wspomnianej już szalonej bitwy – wszystko to nawiązuje do problemów społecznych i politycznych świata współczesnego autorom. Znajdziemy tu też odrobinę filozofii – wyrażanej głównie poprzez zagadnienie broni powodującej iluzje, które stają się niemal namacalnie realne. Dick twierdzi (nie pierwszy już raz), że ludzki umysł filtruje dane odbierane przez zmysły i wybiera te, które według niego są warte uwagi. I to one stają się „realne” w danej chwili. Wszyscy ludzie porównani są tutaj do „bezokiennych” monad Leibniza, zamkniętych w odrębnych, kreowanych na bieżąco, własnych rzeczywistościach. Każdy punkt widzenia jest osobnym wszechświatem, faworyzującym według własnego uznania wszelkie bodźce. A co, jeśli to błędna droga? Może obiektywnie realny świat zbudowany jest przede wszystkim z odrzucanych na co dzień zjawisk, bo umysł domaga się jego logicznego i spójnego obrazu?

Dick tylko sygnalizuje tę nie nową już przecież filozofię. Nie skupia się na niej i nie każe się nad nią zastanawiać. Prezentuje po prostu pstrokaty, chaotyczny świat – nie przefiltrowany i oczekujący na czytelniczą decyzję na temat tego, co tu jest ważne a co nie. Jest to zagranie nie tylko burroughsowskie, ale i pynchonowskie. Z pythonowskim akcentem. Za miesiąc będzie mniej wesoło – ruszymy w podróż wbrew wskazówkom zegara.


Tytuł: Inwazja z Ganimedesa
Tytuł oryginalny: The Ganymede Takeover
Autor: Philip K. Dick
Tłumaczenie: Maciej Szymański
Wydawca: Rebis
Data wydania: luty 2018
Rok wydania oryginału: 1967
Liczba stron: 250
ISBN: 9788380622845

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz