wtorek, 22 października 2019

Wtorek przed ekranem #22

Mad Max 2: Wojownik szos (1981)



Artykuł „Nie jedziesz, nie żyjesz” ukazał się pierwotnie w „Nowej Fantastyce” 5/2019.

Jestem tu tylko po benzynę…

George Miller wyjaśnił w końcu co spowodowało apokalipsę. „Mad Max 2” kręcony był w czasach początków wielkiego konfliktu iracko-irańskiego, do którego ciągle oliwy dolewali Amerykanie, walczący o wpływy w rejonie bogatym w ropę naftową. Na początku filmu, głos zza kadru mówi, że wybuchła wielka wojna o paliwo, siłę cementującą społeczeństwo i gwarantującą jego harmonijny rozwój i bezpieczeństwo. Wielkie maszyny stanęły, gangi przejęły autostrady, a poniewierani ludzie musieli żyć jak zwierzęta. Brak ropy oznaczał koniec cywilizacji – paliwo płynie w jej żyłach. Drugi film przynosi sporą zmianę scenografii. Przenosimy się bowiem na suche pustkowia, z dala od opuszczonych miast. W miarę realistyczne stroje, broń i samochody zastąpione zostają skórzanymi kostiumami, prosto z wypożyczalni S&M, fantazyjnymi kuszami i miotaczami ognia oraz dziwacznymi hybrydami samochodów i motocykli. Najważniejszą zasadą funkcjonowania w społeczeństwie po apokalipsie jest pozostawać w ruchu. Nie jedziesz, nie żyjesz – to dlatego benzyna jest najcenniejszą rzeczą pod słońcem. 



Max w poszukiwaniu paliwa trafia w okolice małej rafinerii otoczonej barykadami. Kilkadziesiąt mieszkańców osady broni jej przed zakusami „Psów wojny” – zmotoryzowanego gangu, dowodzonego przez Lorda Hummungusa, olbrzyma o poharatanej twarzy skrywanej za hokejową maską, bardzo podobną do tej, którą za osiem miesięcy założy Jason Vorhees z „Piątku trzynastego”. Gang złamie wkrótce opór nieruchomej enklawy, zatem osadnicy muszą uciekać wraz z wydobytym skarbem. Max proponuje układ – w zamian za duży zapas paliwa sprowadzi cysternę, dzięki której benzyna zostanie uratowana.

Max, na początku filmu, jest typową figurą westernowego antybohatera, który dba tylko o siebie – zupełnie jak Bob „Snake” Plissken z „Ucieczki z Nowego Jorku” Johna Carpentera, filmu o pół roku starszego niż „Wojownik szos”. Mel Gibson, w odróżnieniu od Kurta Russella, gra jednak postać pozbawioną całkowicie poczucia humoru i nie dystansuje się od własnej kreacji. Max milczy przez większość czasu z grobową miną (ma tylko kilkanaście linijek tekstu), jest skoncentrowany tylko na sobie i jak mantra powtarza, że „chce tylko benzyny”. A chce jej, żeby dalej jeździć po pustkowiach w poszukiwaniu kolejnych zasobów paliwa. Cały czas w ruchu, który gwarantuje mu nie tylko ucieczkę od własnego życia i realiów rzeczywistości, ale i od śmierci – żyje, aby jechać i jednocześnie jedzie, aby żyć.


Co jeszcze kieruje Maxem? Dlaczego nie chce przyłączyć się do załogi osady i woli dalej uciekać? Może dlatego, że „życie” jakie prowadzą jego nowo poznani towarzysze, jest tylko protezą dawnej egzystencji i udawaniem, że może być jeszcze tak samo jak było. Może dlatego, że takie rozwiązanie sprowadzi ból wspomnień, którego nic nie zdoła wyciszyć. Pod koniec filmu główny bohater przechodzi jednak pewną metamorfozę, odwrotną do tej, która nastąpiła pod koniec pierwszej części. Staje się bohaterem i zbawcą – lecz czy nie odbyło się to przypadkiem trochę mimo jego woli? Czy decyzja Maxa o rajdzie cysterną z całym gangiem na ogonie była decyzją bohaterską, czy konsekwencją braku innego wyboru? Gdyby nie jechał, umarłby przecież.

„Wojownik szos”, film kręcony w morderczym tempie, zarówno pod względem ilości dni zdjęciowych a także samego charakteru fabuły, jest uznawany za jeden z najlepszych sequeli w historii kina. Jest to bardzo prosta historia osadzona w czarno-czarnym świecie, gdzie przemoc rodzi przemoc, ale jest jednocześnie jedyną możliwą na nią odpowiedzią. Film napędzany benzyną i adrenaliną – ciągły ruch, który został niepotrzebnie wyhamowany w części trzeciej.

2 komentarze: