czwartek, 1 sierpnia 2019

God Country

To nie jest historia o magicznym mieczu

Recenzja powstała przy współpracy z portalem Esensja i została tam pierwotnie zamieszczona.

Cormac McCarthy stwierdził kiedyś ze smutkiem, że Ameryka, a w szczególności Teksas, nie jest już krajem dla starych ludzi. To surowe i trochę przerażające miejsce staje się polem rozgrywki pomiędzy starym człowiekiem a siłami przekraczającymi jego pojmowanie – „God Country” ze scenariuszem Donny’ego Catesa, opowiada o niesamowitych wydarzeniach jakie miały miejsce na słynnym pograniczu, które tak często odwiedzał autor „Krwawego południka”. Czy naprawdę nie ma już dla naszego bohatera miejsca dla świecie?

Komiks poprzedzony jest cytatem z powieści McCarthy’ego, który zapowiada przyjście Gniewu Bożego. Faktycznie, w okolicach małego domku, w którym mieszka sędziwy, chory na Alzheimera, Emmett Quinlan, rozpętuje się burza apokaliptycznych rozmiarów. Emmetta odwiedza rodzina – jego syn Roy z żoną i małą córeczką – przerażona agresją dziadka i zaawansowanym postępem choroby. Emmett nie poznaje syna, synowej i wnuczki – bliscy obserwują jak powoli zamienia się w strasznego potwora. I wtedy dochodzi do boskiej interwencji – tornado niszczy chatę, na zgliszczach której chory znajduje wielki, trzyipółmetrowy, gadający miecz obdarzony magiczną mocą. Dzięki niemu Emmett wraca do stanu sprzed choroby, jest kochającym i troskliwym ojcem i dziadkiem. A przede wszystkim jest sobą, ze swoim „ja”, pamięcią i wspomnieniami, które tworzą z niego człowieka. Niestety zaraz potem na Ziemię przybywa niejaki Aristus, gigantyczny Bóg Wojny, który chce odzyskać miecz. Emmett wie już co straci pozbywając się magicznej broni – więc konfrontacja i walka przesuwająca góry zdaje się nieunikniona.


Komiks oparty jest na mocnym kontraście narracyjnym. Z jednej strony mamy zwykłą, przeciętną amerykańską rodzinę z Teksasu, z wszystkimi jej codziennymi problemami. Aż tu nagle bum! – mamy magiczne tornado i świat się całkowicie odmienia. Chciałoby się zakrzyknąć jak w słynnej powieści L. M. Bauma – „Nie jesteś już w Teksasie, panie Quinlan!”. Nagle, bez ostrzeżenia pojawiają się wielkie, monumentalne, boskie istoty z odległych wymiarów, „miecz będący symbolem wszystkich mieczy jakie kiedykolwiek wykuto” i rozpoczynają się oszałamiające pojedynki – wszystko inspirowane, co podkreśla scenarzysta, pracami samego Jacka Kirby’ego. Geoff Shaw wykonał wspaniałą robotę – jego styl idealnie sprawdza się w fragmentach spektakularnej heroic fantasy jak i tej zwykłej, przyziemnej i kameralnej narracji oraz genialnie łączy te dwa kontrastujące ze sobą i przenikające się aspekty. A to właśnie w tej teksańskiej, pozbawionej nadnaturalnego pierwiastka składowej całej historii, zawarte są najpotężniejsze emocje i klucz do zrozumienia komiksu. Bo nie jest to po prostu historia o magicznym mieczu.


„God Country” jest komiksem o bardzo złożonej symbolice. Donny Cates opowiada historię o zwykłych ludziach mocujących się z czymś co przerasta ich wyobrażenie i wobec czego pozostają całkowicie bezsilni. Człowiek wrzucony do świata, na który nie ma wpływu szuka protez umożliwiających mu poruszanie się w nim, wypatruje drogowskazów i potwierdzenia własnej istotności. Tak powstały religie, archetypy wygrzebywane gdzieś ze zbiorowej nieświadomości i wszelkie mity. Cates zrobił coś niesamowitego – poszedł drogą Neila Gaimana i zmaterializował bogów i archetypiczne symbole, które zaczęły w bezpośredni sposób wpływać na życie bohaterów. Sama narracja prowadzona jest zresztą przez dalekiego potomka Emmetta Quinlana, który zna opowiadaną historię tylko z ustnych przekazów – co czyni sam komiks po prostu mityczną, uniwersalną opowieścią, jakże bliską metodzie twórczej Cormaca McCarthy’ego.

I jak to we wszelkich mitach i u autora „Trylogii pogranicza” bywa, obserwujemy ludzi uwikłanych w walkę, której nie są w stanie wygrać. Walczą przecież z czymś co jest niemożliwe do pokonania – nieuleczalną chorobą, przemijaniem, śmiercią i czasem, czyli najpotężniejszą rzeczą we wszechświecie. Ale choć z punktu widzenia kosmosu są niczym, to z punktu widzenia najbliższych osób są wszystkim. Gdy już pogodzimy się z własną śmiertelnością, przestaniemy uciekać od nieuniknionego przeznaczenia i zrozumiemy, że „starzenie się może być darem” – dostrzeżemy w końcu, że możemy zostawić po sobie rzeczy nie do przecenienia. Będziemy już na zawsze „żyć” we wspomnieniach i opowieściach innych.


„God Country” przypomina trochę „Sandmana” wspomnianego już Neila Gaimana. Tutaj też mieliśmy do czynienia z „uziemieniem” archetypów, ich służebnej roli wobec antropocentrycznej wizji świata, mityzacją rzeczywistości oraz „opowieścią o opowieściach”. Przy czym jednak, o ile Gaiman to właśnie symbole uczynił głównymi bohaterami swego arcydzieła, tak Cates oddaje głos ludziom skonfrontowanym z owymi symbolami. Tak, to zdecydowanie nie jest historia o magicznym mieczu.

Mamy do czynienia z niesamowitym i wyjątkowym komiksem. Świetnie narysowanym, przepełnionym emocjami, niebagatelnym przesłaniem i wciągającą historią pełną symboliki, którą każdy zdekodować powinien na własną rękę. Co najważniejsze – Donny Cates, w całym swoim narracyjnym rozbuchaniu ani na moment nie przekracza granicy przesady, nadmiernego patosu i pretensjonalności. A Geoff Shaw z powodzeniem mu wtóruje.

Tytuł: God Country
Scenariusz: Donny Cates
Rysunki: Geoff Shaw
Tłumaczenie: Marek Starosta
Tytuł oryginału: God Country
Wydawnictwo: KBOOM
Wydawca oryginału: Image Comics
Data wydania: maj 2019
Liczba stron: 168
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Format: 175 x 265
Wydanie: I
ISBN: 9788395172182


2 komentarze:

  1. O, nie wiedziałem że "God Country" wyszło po polsku. Świetna wiadomość.
    Z Image właśnie wyszło w USA "Little Bird" i to prawdziwa petarda. Po polsku oczywście jeszcze nie ma, ale jak już będzie to bardzo polecam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wyguglałem właśnie grafiki z "Little Bird". Kurczę, widać inspirację Moebiusem! Już to lubię.

      Usuń