Koniec czasów
Ostatnią powieść Marka S. Huberatha wydała Fabryka Słów w 2010 roku. „Portal zdobiony posągami”, który pierwotnie miał nosić tytuł „Zachodni portal Katedry w Lugdunum”, zdaje się zbierać wszystkie motywy literackie i fiksacje autora ze szczególnym wskazaniem na „Miasta pod skałą”. Huberath jeńców nie bierze i kieruje swą powieść dla najbardziej zatwardziałych fanów swej twórczości, choć wydaje się też, że w wielu fragmentach pisze sam dla siebie.
Nie będę się jakoś krygował i za wszelką cenę unikał spojlerów – zresztą opis na tylnej okładce i tak już odkrywa zbyt wiele. Powieść Huberatha ma dokładnie sto rozdziałów podzielonych na cztery części – „L’Inferno”, „Il Refrigerio”, „Il Purgatorio” i „Il Paradiso”. Dwa środkowe mają razem taką samą objętość jak otwierające „Piekło” i zamykający „Raj”. Czyli już wiemy o co chodzi – mocne nawiązanie do „Boskiej komedii” Dantego Alighieri, czyli podróż przez zaświaty, odwieczny topos katabazy istniejący już od Sumerów. Huberath rozdzielił tu jednak Czyściec na dwie części. Nie porwę się na wyjaśnienie czemu – raz, że nie jestem pewien, a dwa, że tu już zdradziłbym zbyt wiele.
Głównym bohaterem jest Ioanneos, historyk sztuki biorący udział w pewnym sympozjum na temat średniowiecznych i renesansowych przedstawień Sądu Ostatecznego w sztuce. Konferencja ta jest dziwaczna i niepokojąca, choć z początku tylko dla czytelnika. W pewnym momencie również i Ioanneos zaczyna dostrzegać, że coś jest bardzo nie tak z miejscem, w którym przebywa. Z gmachu, w którym odbywają się wykłady, nie sposób się wydostać – nieustanna burza i wiatr od razu zaganiają nas z powrotem do budynku. Sama budowla wydaje się być większa w środku niż na zewnątrz (skąd my to znamy?!); serie wykładów zdają się nie mieć końca i trwać od niepamiętnych czasów, przy czym nie wpędza to nikogo w konsternację (do czasu); uczestnicy nie pamiętają jak długo biorą udziału w sympozjum ani kim byli przedtem a na dodatek zsyłane są na nich dziwaczne, hiperrealistyczne sny. Sama rzeczywistość zdaje coraz bardziej szwankować, tak jakby ktoś/coś produkował/o ją na bieżąco i nie zawsze nadążał/o. Ioanneos wraz z kilkoma poznanymi na sympozjum kolegami i koleżankami próbują ustalić co tak właściwie się tutaj do cholery dzieje. Tak zaczyna się podróż, w którą ruszają nie tylko bohaterowie, ale i czytelnik.
„Portal zdobiony posągami” nie jest powieścią trudną do rozszyfrowania, jeśli chodzi o samą strukturę świata. Wiemy dobrze na jakim etapie podróży przez zaświaty się znajdujemy. Tego Huberath nie chciał jakoś specjalnie kamuflować, jest dość bezpośredni w tym przypadku. O wiele większą zagadką jest to, co chciał przekazać. Czy w ogóle cokolwiek poza bardzo intensywną estetyką, którą już serwował w poprzednich powieściach a tu pociągnął ją do maksimum. Tu (przynajmniej na początku) przyjmuje ona dodatkowo znamiona „Sanatorium pod klepsydrą” Brunona Schulza, mrocznego oniryzmu już na samym początku sygnalizującego czym jest, a czym nie jest.
Huberath uwielbia sztukę – zwłaszcza malarstwo i rzeźbę. Wiele scen w powieści opiera bezpośrednio na wielkich dziełach przełomu średniowiecza i renesansu, przedstawiając je we współczesnych i nowoczesnych szatach. Najczęściej wymienianym w recenzjach obrazem, na który powołuje się Huberath jest „Sąd Ostateczny” Hansa Memlinga, który rzeczywiście zestawiony z treścią książki zdaje się być adekwatny. Spójrzcie na diabła niosącego swą ofiarę na plecach z głową zwisającą w dół (motyw powtarzający się co jakiś czas w powieści – absurdalny, jeśli nie mamy z tyłu głowy tego właśnie obrazu). I tak jest z większością dziwnych, niezrozumiałych, bo jawnie symbolicznych scen – chociażby motyw idealizowania ciał ludzi pojawiających się w snach o Sądzie Ostatecznym, lub sceny z katakumb opisane tak, jakby były wzięte prosto z jakiejś piętnastowiecznej płaskorzeźby.
Zagadkę ontologii świata przedstawionego pomagają rozwikłać takie motywy jak poradnik dla posągów (!), którego uporczywie szuka w bibliotece Ioanneos; informacje o „imionach fałszywych” i „imionach prawdziwych”, czy sama droga głównego bohatera – od niewiedzy do oświecenia. Zabawne jest to, że akurat sympozjum naukowe, pełne nudnych, ciągnących się jak flaki z olejem, wykładów uczynił piekłem – tam się nic nie dzieje poza siedzeniem na salach wykładowych, piciem kawy w przerwach i chodzeniem spać zaraz po wykładach. I tak w kółko. „Wykładowcy” tak przekazują „wiedzę”, aby broń Boże niczego nie nauczyć, aby trzymać słuchaczy w niewiedzy. Gmach sympozjum jest poznawczą pułapką – „alumenes” (słuchacze) i „nutritores” (wykładowcy) to tylko aktorzy zamknięci w kółko odtwarzanej taśmie filmowej. W takim układzie zdobycie prawdziwej wiedzy jest możliwe poprzez wyrwanie się ze schematu, wyjście poza świat. Huberath krytykuje tu zapewne w pewien zawoalowany sposób nasz system szkolnictwa. Edukacja publiczna działa tak, że niby stwarza okazję do wykształcenia się i zajęcia wysokiej pozycji społecznej, ale owe pozycje są już zajęte, więc wszystko jest robione tak, aby nie skorzystać z tej możliwości. Niby się uczymy, ale nic w głowach nie zostaje.
I potem w trakcie rozwoju fabuły dochodzi do olśnienia. Jak w „Matrixie” bohaterowie wyłażą z kokonu i poznają świat, ale – biorąc pod uwagę tekst z samej końcówki powieści, ewidentnie nawiązujący do „Alicji w Krainie Czarów” – jest to świat całkowicie wymykający się poznaniu. Idziesz w głąb, ale cały czas masz wrażenie, że stoisz na progu. Niebo nie daje odpowiedzi, tylko odkrywa całe pokłady nowych pytań – Thomas Pynchon podobne „Niebo” zgotował Edypie Maas w „49 idzie pod młotek”. Ioanneos zostaje na zawsze uwięziony w strefie liminalnej, poznaje coraz więcej, ale nigdy nie zdobędzie pełnej wiedzy. Gradacja bytów przypomina tutaj trochę „Według łotra” Adama Wiśniewskiego-Snerga – każdy kolejny twórca kreuje byty gorsze od siebie samego. Różnica jest jedna i wyraźna – u Snerga nie ma absolutu, a u Huberatha zdecydowanie jest, choć jak to zwykle u niego bywa jest nieobecny. I ta jego absencja tylko wzmacnia jego ontologiczną legitymację.
Można by tak szukać jeszcze długo i wymieniać, ale i tak nie znajdziemy wszystkich idei Huberatha, które zdecydował się zawrzeć w powieści. Nie wiem czy nie przesadził, czy nie napisał „Portalu zdobionego posągami” głównie dla siebie. Daleki jestem jednak od stwierdzenia, że Huberath nie daje przesłania. Może w tej powieści jest tak, że owo przesłanie nie polega na odkrywaniu sensu świata. Autor gra w zupełnie inną grę – proponuje pewną konstrukcję rzeczywistości polegającą na tym, że jej przemierzanie (istnienie) nie gwarantuje poznania sensu, lecz wskazuje kierunek, w którym należy udać się na poszukiwania. Nie dotrzesz do celu, nie posiądziesz Wiedzy, będziesz cierpiał z powodu konstatacji tego faktu – ale wiara, że ów niepoznawalny sens istnieje (choćby w postaci Wielkiej Nieobecności) wystarczy. I to odróżnia podejście Huberatha od tego, co proponowali wymienieni wyżej Snerg czy Pynchon.
Tytuł: Portal zdobiony posągami
Autor: Marek S. Huberath
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Rok wydania: 2012
Liczba stron: 646
Wydanie: I
ISBN: 9788375748659





Brak komentarzy:
Prześlij komentarz