wtorek, 30 września 2025

Mity kościanego sadu. Przejście

Początek kolejnego uniwersum


Recenzja powstała przy współpracy z portalem Esensja i została tam pierwotnie zamieszczona.

Jeff Lemire lubi tworzyć światy rozpisane nie tylko na jedną, długą serię (na przykład „Łasuch”), lecz również takie, które możemy nazwać uniwersami zaplanowanymi na wiele (pozornie) niezależnych od siebie tytułów. Takim właśnie uniwersum był zakończony niedawno „Czarny Młot”. Są nim również „Mity kościanego sadu” debiutujące pojedynczą minipowieścią graficzną pod tytułem „Przejścia”.

Jeff Lemire zaprosił do kooperacji grafika, z którym w ostatnich latach pracował najczęściej. To właśnie Andrea Sorrentino ilustrował takie scenariusze Lemire’a jak „Green Arrow”, „Joker. Zabójczy uśmiech”, czy te najbardziej zbliżone do „Przejścia” tytuły jak „Gideon Falls” i „Pierwotny”. Ten pierwszy łączy z „Przejściem” konwencja – groza głęboko oddziałująca na poziomie percepcyjnym i niemal podprogowym; drugi z kolei był niemal niezrozumiałym eksperymentem formalnym, w którym trudno było dopatrzeć się jakiejś konkretnej treści. Pierwszy album „Mitów kościanego sadu” (nie nazwę tego komiksu „pierwszym tomem”, o czym za chwilę) nosi cechy obydwu swych poprzedników.


John Reed, młody geolog naznaczony straszliwą traumą z dzieciństwa, przybywa na odludną wysepkę z wielką latarnią morską w centralnym miejscu. Rezydująca tam od ponad dwudziestu lat starsza pani zgłosiła bowiem pojawienie się wielkiej, niezwykle regularnej, czarnej dziury w ziemi, która zdaje się nie mieć dna. John musi zbadać dziwaczne i zdecydowanie niepokojące zjawisko – i to w zasadzie tyle, co warto wiedzieć o fabule. Nie dlatego, że skrywa ona dalej wielkie tajemnice, ale z powodu jej… braku. „Przejścia” są krótką, szybką lekturą, której jednak zdecydowanie nie warto czytać w ten właśnie sposób – ona działa, gdy czyta (a przede wszystkim ogląda) się ją powoli i to kilkukrotnie.

Kulturowe kody nasuwają się same. Josh Brolin w serialu „Outer Range” znalazł dokładnie taką dziurę gdzieś na skraju swego wielkiego rancza. Samotność i nieco lovecraftowska groza przywołują znakomity film „Lighthouse” Roberta Eggersa. Nieprzenikniona pustka i nieskończona otchłań, domagająca się wręcz okiełznania ludzką percepcją i interpretacją, przypomina podziemia Domu Navidsonów z „Domu z liści” Marka Z. Danielewskiego. Takich klisz i nawiązań możemy znaleźć więcej, choć pod warunkiem, że jesteśmy trochę obeznani w konwencji – zarówno literackiej, jak i filmowej. Czy są to jednak same klisze, czy może coś więcej?


Z odpowiedzią na to pytanie mam kłopot, przynajmniej na chwilę obecną, kiedy to „Mity kościanego sadu” dopiero wchodzą na nasz rynek. Prawdą jest, że każdy twór popkultury, o ile nie jest elementem większej ciągłości fabularnej, powinien bronić się sam i nie wymagać uzupełnienia interpretacyjnego od innych tworów uniwersum. „Przejście” jest samodzielną powieścią graficzną (dlatego nie chciałem tego komiksu nazywać „pierwszym tomem”) i jego fabuła nie będzie kontynuowana w kolejnych albumach. Lemire i Sorrentino postanowili stworzyć całe uniwersum „Mitów kościanego sadu”, napisali już nawet swego rodzaju „biblię”, do której nie ma dostępu nikt poza nimi. Cały projekt ma być w pełni autorski, zależny tylko od nich, bez możliwości ingerencji jakiegokolwiek redaktora z zewnątrz. Kolejne komiksy, takie jak nadchodzące „Ten Thousand Black Feathers” (jeszcze w tym roku nakładem Muchy), czy „Tenement” i „Starseed” opowiadać będą zupełnie inne historie, choć osadzone w tym samym uniwersum. Każdy z nich, według tego, co mówią autorzy w wywiadach, może być czytany z pominięciem reszty i w dowolnej kolejności, a po czasie każdy czytelnik, niezależnie od obranej drogi, połączy kropki i sam zbuduje sobie uniwersum „Mitów…”


Mimo wszystko po zakończeniu lektury „Przejścia” możemy czuć się skonsternowani. Jest oczywiście tak, jak panowie zapowiadają. Czujemy ten komiks bardziej niż rozumiemy. Bohaterowie są tak słabo nakreśleni, że wszelkie ich przeżycia nie sprawiają wrażenia w pełni istotnych. Andrea Sorrentino, genialny jak zawsze w swej zapierającej dech fotorealistycznej, „ziarnistej” formie, wydaje się w tym przypadku narratorem jeszcze ważniejszym niż Jeff Lemire. Czytelnik staje się tak naprawdę widzem, doświadcza komiksu raczej podprogowo niż intelektualnie. Cała lektura jest przez to w pewnym sensie testem Rorschacha, w którym każdy może dostrzec, co chce, tylko nie jestem przekonany, że powinien. Nie jestem też pewien, czy ten komiks ma działać tak, jak działa na mnie – na razie za pustką narracyjną wyczuwam pustkę znaczeniową, a tak chyba nie powinno być. I tu znów przywołam „Dom z liści” – tam uporczywe poszukiwanie znaczenia w świecie z definicji go pozbawionym, było kluczem do zrozumienia powieści. W „Przejściu” forma (znakomita, wprost oszałamiająca) zdominowała treść i pomimo swej wielkości nie gwarantuje wielkości samego komiksu.

„Przejście” wybrane zostało jako otwierające „Mity kościanego sadu”, choć wcale nie musiało tak być. Pełni tytułową funkcję – wprowadza czytelnika-widza do uniwersum. Mam nadzieję, że w kolejnym albumie będę mniej widzem, a bardziej czytelnikiem. Na razie „Przejście” znajduję tworem estetycznie genialnym, ale znaczeniowo niepokojąco pustym. Tylko od kolejnych części zależy, czy ta otchłań okaże się początkiem czegoś wielkiego, czy jedynie pięknie narysowaną dziurą w ziemi.



Tytuł: Mity kościanego sadu. Tom 1. Przejście
Scenariusz: Jeff Lemire
Rysunki: Andrea Sorrentino
Tłumaczenie: Maria Lengren
Tytuł oryginału: The Bone Orchard Mythos. Passageway
Wydawnictwo: Mucha Comics
Wydawca oryginału: Image Comics
Data wydania: kwiecień 2025
Liczba stron: 96
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Format: 180 x 274
Wydanie: I
ISBN: 9788367571524

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz