Sztuka cierpienia
Recenzja powstała przy współpracy z portalem Esensja i została tam pierwotnie zamieszczona.
Pierwszy tom „Lucyfera” był najlepszym komiksem wśród wszystkich otwierających nowe serie w ramach „Sandman Uniwersum”. Zanosi się na to, że drugi tom będzie najlepszy wśród wszystkich kontynuacji.
Lucyfer, Gwiazda Zaranna, Niosący Światło, Syn Boży – narodził się na łamach „Sandmana” Neila Gaimana a największą popularność zdobył za sprawą genialnych komiksów Mike’a Careya (uwaga – nakładem Egmontu, w lutym 2022 roku ukaże się trzeci, już ostatni, gruby tom „Lucyfera” tego właśnie autora). Dan Watters, któremu powierzono opowieść o losach Gwiazdy Zarannej w ramach nowej inicjatywy DC Comics, przedstawił go w pierwszym tomie jako wielką niegdyś postać, zdegradowaną do figury ślepego, ułomnego starca, nie potrafiącego się uwolnić od „więzienia ludzkiego ciała”. Pierwszy tom opowiadał o sztuce ucieczek – do największej doszło pod koniec komiksu, kiedy to Lucyfer wrócił do swej „normalnej” postaci a la „młody David Bowie” i odzyskał swą potęgę. Razem z nim powróciła z martwych czarownica Sycorax, jego dawna kochanka i matka ich jedynego syna, wielkiego, potwornie oszpeconego, Kalibana.
Drugi tom jest bezpośrednią kontynuacją wydarzeń tomu poprzedniego. Wskrzeszenie Sycorax zostało uznane w Niebiosach za pogwałcenie naturalnego porządku rzeczy i wystąpienie przeciwko Jahwe. Lucyfer rzuca rękawicę Najwyższemu już nie pierwszy raz (u Careya było to podstawą całej fabuły), choć tym razem zrobił to troszeczkę bezwiednie i niechcący. Archanioł Raguel, „miecz i zemsta Pana”, ogłasza, że Sycorax ma trzy dni życia – potem nieodwołanie wróci w objęcia śmierci. Lucyfer postanawia jednak uratować wiedźmę i zagrać na nosie niebiańskim zastępom – rusza przez najróżniejsze krainy umarłych, aby znaleźć azyl dla matki swego dziecka. Jego tropem podąża zrozpaczony i cierpiący Kaliban, którego intencje wcale nie muszą być zbieżne z zamiarami Lucyfera. Tymczasem w Niebie i Piekle panuje poruszenie – wyprawa Gwiazdy Zarannej staje się pretekstem do rozgrywek na najwyższych szczeblach.
Lucyfer z drugiego tomu jest już w formie. To znowu jedna z najpotężniejszych postaci w uniwersum DC, podobnie jak w komiksach Mike’a Careya. Jest tu jednak nieco mniej pyszałkowaty, dumny, wygadany, okrutny i skoncentrowany na sobie – widać, że ciężkie chwile „uwięzienia” w tomie pierwszym uczłowieczyły nieco bohatera. Jego wizyty w kolejnych zaświatach (egipskich, hinduskich, greckich, marsjańskich (!) a nawet w Parlamencie Drzew) podkreślają tylko jego słabości – takie, o które byśmy go w poprzednich komiksach nawet nie podejrzewali. Lucyfer jest tu najbardziej ludzki w całej swojej historii.
Ale nie tylko on – nie jest tu jedynym głównym bohaterem. Jego wierna asystentka Mazikeen próbuje ochronić Sycorax przed aniołami a Kaliban, niczym potwór Frankensteina, chce za wszelką cenę dowiedzieć się kim lub czym tak naprawdę jest. I tu dochodzimy do sedna drugiego tomu „Lucyfera” z „Sandman Uniwersum” – tym razem Watters chciał opowiedzieć o sztuce cierpienia. Wszystkie te boskie/demoniczne/ nadludzkie postacie (Lucyfer/Sycorax/Mazikeen/Kaliban/władcy zaświatów/anioły Raguela) cierpią przez sam fakt istnienia. Im bardziej oddalają się od swych nadnaturalnych korzeni, im bardziej wikłają się w przyziemne sprawy – tym bardziej „booolii!”, jak możemy przeczytać na niemal co trzeciej stronie.
Dan Watters pisze o bólu aż do przesady. Sycorax wyrzuca swojemu kochankowi: „Czemu zaciągnąłeś mnie z powrotem w to życie, Lucyferze? Tak wiele bólu i cierpienia czeka pomiędzy każdą sekundą”. Według filozofii autora (zresztą nie tylko jego) świat wyłonił się z jednolitego Nieistnienia (lub jednolitej Wszechrzeczy, bo z punktu widzenia człowieka nie ma istotnej różnicy) poprzez akt nie tyle stwórczy, co akt definicji. Słowo, które było, jak wiemy na Początku, wyodrębniło elementy z całości – zostały one nazwane, przez co zaistniały. Niektóre z nich zrozumiały, że istnieją i od tego rozpoczęło się ich cierpienie – powrót do Jedni wydaje się wybawieniem.
Drugi tom „Lucyfera” jest tak naprawdę pochwałą istnienia mimo związanego z nim nieusuwalnego bólu. Dzieje Hioba czy Samsona stają się udziałem bohaterów – zwłaszcza tragicznej postaci Kalibana, której pokrewieństwo fizyczne i duchowe ze stworem wymyślonym przez Mary Shelley jest tak oczywiste, że aż bije po oczach. Ich zrozumienie na czym polega egzystencja i pogodzenie się bólem jest u Wattersa szczytowym osiągnieciem każdej świadomej istoty. Bardzo idealistycznie, bardzo meta- i bardzo symbolicznie – no i trochę przesadnie, trochę za mocno. Ale „Lucyfer” zawsze taki był – u wspominanego Mike’a Careya pochwała indywidualności i osobistej wolności, niosącej egzystencjalne męki, była również na pierwszym planie.
Bracia Fiumara rysują znakomicie. W jednym tylko odcinku, w którym pierwsze skrzypce gra Kaliban i nie ma Lucyfera, zastąpił ich (godnie) Kelley Jones, znany chociażby z „Sandmana”. Tak powinien wyglądać „Lucyfer” w uniwersum Sandmana – jest mrocznie i epicko, ale jednocześnie jakoś tak… umownie. Drugi tom „Lucyfera” kończy się na odcinku trzynastym, wydanym w grudniu 2019, jeszcze przed pandemią. Kolejne pięć odcinków wydawanych było nadal w comiesięcznym rygorze – do maja 2020. Ale potem, z powodu całej tej wirusowej zawieruchy, zrezygnowano z pojedynczych numerów – części od dziewiętnastej do dwudziestej czwartej mają ujrzeć światło dzienne jako scalona, wielka powieść graficzna. Na razie nikt jej nie widział, więc ja liczę przynajmniej na pięcioodcinkowy tom trzeci od Egmontu w przyszłym roku. Bo, tak jak napisałem na początku, „Lucyfer” to najlepsza rzecz „Sandman Universe”.
Tytuł: Lucyfer. Boska tragedia. Tom 2
Scenariusz: Dan Watters
Rysunki: Max Fiumara, Sebastian Fiumara, Kelley Jones,
Tłumaczenie: Paulina Braiter
Tytuł oryginału: Lucifer. The Divine Tragedy. Vol 2
Wydawnictwo: Egmont
Wydawca oryginału: DC Comics, DC Black Label
Data wydania: grudzień 2021
Liczba stron: 176
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Format: 170 x 260
Wydanie: I
ISBN: 9788328152489
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz