Kosmos DC według Morrisona
Recenzja powstała przy współpracy z portalem Szortal i została tam pierwotnie zamieszczona.
Gdy pod koniec 2018 roku okazało się, że za tworzenie przygód Hala Jordana, najsłynniejszej ziemskiej Zielonej Latarni, zabiera się Grant Morrison, czytelnicy Detective Comics byli równie podekscytowani, co zaniepokojeni. Dwanaście odcinków pierwszej serii rozłożono idealnie na dwanaście miesięcy 2019 roku. Koneserzy i najwięksi twardziele wśród fanów DC jakoś dawali radę nadążać za fabułą – nowicjusze odpadali w przedbiegach.
Wydany w marcu 2020 w Polsce roku pierwszy tom zbiorczy, zatytułowany „Green Lantern. Galaktyczny stróż prawa”, zawierał sześć pierwszych odcinków runu Granta Morrisona. Hal Jordan „zdradził” Korpus i przystąpił do Blackstars – grupy będącej tak naprawdę antytezą Zielonych Latarni. Ich przywódca, znany jako Kontroler Mu, reprezentant złowrogiej kosmicznej rasy, będącej w konflikcie ze Strażnikami Wszechświata z planety Oa, chce zniszczyć całe uniwersum. A właściwie przerobić je na swoją modłę. Hal Jordan musi zinfiltrować Blackstars i pokrzyżować ich plany – użycie tak zwanego „urządzenia ostatecznego” może nieodwołalnie zmienić wszechświat. Jako „Blackstar Parallax” dołącza do kosmicznych superprzestępców – pierwszy tom kończy się tragicznymi wydarzeniami, po których zdezorientowany czytelnik nie wie za bardzo, co się właściwie wydarzyło.
Wydany w marcu 2020 w Polsce roku pierwszy tom zbiorczy, zatytułowany „Green Lantern. Galaktyczny stróż prawa”, zawierał sześć pierwszych odcinków runu Granta Morrisona. Hal Jordan „zdradził” Korpus i przystąpił do Blackstars – grupy będącej tak naprawdę antytezą Zielonych Latarni. Ich przywódca, znany jako Kontroler Mu, reprezentant złowrogiej kosmicznej rasy, będącej w konflikcie ze Strażnikami Wszechświata z planety Oa, chce zniszczyć całe uniwersum. A właściwie przerobić je na swoją modłę. Hal Jordan musi zinfiltrować Blackstars i pokrzyżować ich plany – użycie tak zwanego „urządzenia ostatecznego” może nieodwołalnie zmienić wszechświat. Jako „Blackstar Parallax” dołącza do kosmicznych superprzestępców – pierwszy tom kończy się tragicznymi wydarzeniami, po których zdezorientowany czytelnik nie wie za bardzo, co się właściwie wydarzyło.
Drugi zbiorczy tom, „Green Lantern. Dzień, w którym spadły gwiazdy” to druga połowa nowej serii Morrisona, wydana między lipcem a grudniem 2019 roku. Pierwsze dwa (wakacyjne) odcinki są dość mocno oderwane od głównego wątku. W bardzo onirycznych i niestandardowo (jak na komiks) napisanych i narysowanych „Szmaragdowych piaskach” (które z powodzeniem mogłyby być jednym z odcinków „Doctora Who”) Hal Jordan walczy z jakimś cudacznym czarodziejem, w jeszcze bardziej cudacznej krainie powstałej w ekstremalnie cudacznych snach i próbuje odzyskać pamięć. Drugi odcinek to „Kosmiczne ćpuny”, czyli hołd dla starej serii z lat osiemdziesiątych – „Green Lantern / Green Arrow” Dennisa O’Neila. To w niej Hal Jordan i Oliver Quinn wespół w zespół walczyli z niegodziwościami dotykającymi zwykłych ludzi – Zielona Latarnia „zszedł na Ziemię” i zajął się sprawami społecznymi. Cztery ostatnie odcinki to znana już z pierwszego tomu całkowicie szalona narracja Granta Morrisona, który poszerzył nieco swą wizję i wprowadził do niej nowe elementy.
Otóż okazuje się, że cała struktura rzeczywistości zaczyna trzeszczeć i grozi rozpadem. Na pomoc Halowi i jego towarzyszom przybywają Latarnie z równoległych wszechświatów, a z tak zwanego Antywersum nadciąga zagrożenie, z jakim nigdy żadna Zielona Latarnia jeszcze się nie mierzyła. Tak, fani Detective Comics już wiedzą, o co chodzi – Grant Morrison wraca do swojej komiksowej epopei, którą mogliśmy w kwietniu przeczytać w Polsce, czyli „Multiwersum”. Jak się to ma do Kontrolera Mu i Blackstars? Sprawdźcie sami. Na zakończenie mamy jeszcze „Green Lantern Annual” z 2019 roku – spokojną, niemal „familijną”, historię o zabawnej inwazji z kosmosu, która przerwała „wujkowi Halowi” wizytę u znajomych. Tak na wyciszenie po absolutnym szaleństwie ostatnich odcinków.
Grant Morrison „odjechał” bowiem jeszcze bardziej niż w pierwszym tomie. Odwiedzamy dziwne miejsca, takie jak „wnętrze pierścienia”; planetę Hadea-Maxima, gdzie panuje system zabójstw honorowych; świadomą planetę Uugo, czy Weirwimm, glob zdewastowany przez eksplozję „portalu antymaterii” – „ktoś wyrwał dziurę w barierze antymaterii i wylało się stamtąd szambo. Zagrożone jest istnienie całego Multiwersum!”. Liczba postaci pojawiających się na stronach komiksu jest gigantyczna – Morrison zdaje się mieć niewyczerpane zasoby wyobraźni. To chociażby przybysze z Antywersum, kosmiczne wampiry, gargantuiczna Złota Latarnia, oraz mnóstwo bohaterów wygrzebanych ze Srebrnej czy Brązowej Ery Komiksu. Ta cała kolorowa zbieranina to wielki ukłon autora w stronę wydawnictwa i zabawa z jego spuścizną – nieznane bliżej postacie, które przed laty pojawiły się gdzieś tam, na kilku stronach jakiegoś zapomnianego komiksu, ożywają. Czasem choćby po to, żeby od razu zginąć w walce i swoim wizerunkiem sprowokować „true fanów” DC do komiksowej archeologii. Uwagę przykuwają szczególnie Latarnie Multiwersum – wyluzowany hippis z wszechświata pachnącego marihuaną i „Szmaragdowy rycerz”, czyli Batman, który dostał Pierścień Mocy i został Green Lanternem. Morrison nabija się trochę z tej postaci, kreując ją na prawdziwego gbura – „Potwierdza się jedno. Batman jest wredny w każdym wszechświecie” („He is a dick in every universe” – w oryginale).
Hal Jordan ma u Morrisona przerąbane. Autor cały czas wrzuca swego bohatera w skrajności, każe mu podejmować takie decyzje, których nikt nigdy nie chciałby podejmować, a wszechświat jest cały czas zagrożony. Natłok wydarzeń, lokacji i postaci nie sprawia jednak wrażenia pstrokacizny, jak to zwykle w takich przypadkach bywa, lecz paradoksalnie – tworzy bardzo ponury, apokaliptyczny klimat. Olbrzymią zasługę ma tutaj także ilustrator Liam Sharp – jego rysunki są hiperszczegółowe, wycyzelowane, dynamiczne i po prostu zasługujące na owacje na stojąco. To taki komiksowy barok, niesamowicie dopracowany i przyciągający wzrok – ostatnio widziałem coś podobnego w „Drodze ku wieczności” z wydawnictwa „Mucha Comics”, którą ilustrował Jerome Opeña. Na szczególną uwagę zasługują też same okładki, jakby przeniesione z lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych – taka pulpa, z wielkimi napisami w stylu: „Power ring against blaster… in a DUEL to the DEATH with Adam Strange!”
.
Koniec drugiego tomu „Green Lantern” Granta Morrisona nie jest końcem opowieści. Już w styczniu 2020 roku rozpoczęła się trzyodcinkowa kontynuacja, zatytułowana „Green Lantern: Blackstars” – Liam Sharp ma urlop, rysuje grafik o pseudonimie Xermanico. A już w kwietniu rozpoczęła się kolejna seria autorstwa Morrisona / Sharpa – „The Green Lantern: Season Two”. Jej ostatni, ósmy odcinek zaplanowany jest na grudzień tego roku. Idę o zakład, że Egmont sięgnie po te komiksy w przyszłym roku – ale będzie radocha!
Tytuł: Green Lantern. Tom 2. Dzień, w którym spadły gwiazdy
Scenariusz: Grant Morrison
Rysunki: Liam Sharp, Giuseppe Camuncoli
Tłumaczenie: Marek Starosta
Tytuł oryginału: The Green Lantern Vol.2: The Day The Stars Fell
Wydawnictwo: Egmont
Wydawca oryginału: Detective Comics
Data wydania: październik 2020
Liczba stron: 204
Oprawa: miękka
Papier: kredowy
Format: 175 x 265
Wydanie: I
ISBN: 9788328196087
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz