czwartek, 27 sierpnia 2020

Robert Silverberg. W dół, do Ziemi.

Leo byłby dumny

Recenzja powstała przy współpracy z portalem Esensja i została tam pierwotnie zamieszczona.

„W dół, do Ziemi”, ze scenariuszem Philippe’a Thiraulta i rysunkami Laury Zuccheri, jest kolejną europejską propozycją Egmontu z gatunku science fiction. Oto komiksowa wersja powieści Roberta Silverberga sprzed dokładnie pięćdziesięciu lat. „Downward to the Earth” opowiadała dzieje porucznika Gundersena, który po dziesięciu latach nieobecności wraca na Świat Holmana – planetę skolonizowaną niegdyś przez ludzkość, a teraz oddaną we władanie rdzennych mieszkańców i przemianowaną na Belzagor.

No ale nie będę przecież pisał o fabule powieści – skupmy się na komiksie, który jest adaptacją bardzo, bardzo luźną. Tutaj porucznik Gundersen również wraca na Belzagor – teraz jednak nie jest sam. Towarzyszy mu młode małżeństwo naukowców, które wynajęło go na przewodnika. Ekipa dotrzeć chce do tajemniczej Krainy Mgieł, gdzie dwie miejscowe, inteligentne rasy, władające planetą po wycofaniu się ziemskich kolonistów, przechodzą na poły mityczny i legendarny rytuał – Powtórne Narodziny. Dla naukowców jest to okazja do zdobycia nowej wiedzy, natomiast dla Gundersena będzie to sposobnością rozliczenia z własną przeszłością. Gdzieś w przepastnych dżunglach Krainy Mgieł przebywa podobno jego były, teraz oszalały, zwierzchnik – Jeff Kurtz. Pragnienie transcendencji i doświadczenia przeżyć wykraczających poza ludzkie pojmowanie doprowadziło go do miejsc mrocznych i niebezpiecznych – teraz zmierzają tam bohaterowie.




Nazwisko Kurtz i sceneria nieprzebytej dżungli w naturalny sposób kierują nas ku „Jądru ciemności”. Zresztą sam powieściowy pierwowzór komiksu mocno odwoływał się do arcydzieła Josepha Conrada. Silverberg poruszał tematy kolonializmu, okrucieństw popełnianych przez białego człowieka, jego konfrontacji z dzikim światem odsłaniającym „prawdziwe, niby cywilizowane, ja”, a także dodał trochę od siebie, jak przystało na pisarza science fiction. Wypatrywał zatem granicy między zwierzęciem a istotą rozumną, zastanawiał się nad jej płynnością i szukał cudownych sposobów na poznanie prawdy o tym, co tak naprawdę definiuje „człowieczeństwo”. Powieść brała z Conrada to, co najlepsze i lekko poszerzała spektrum zagadnień „Jądra ciemności” – wszystko w taki trochę oniryczny, mocno niejednoznaczny sposób.

Czytelników komiksu Philippe’a Thiraulta można właściwie podzielić na dwie grupy – tych, co Silverberga znają bądź nie (podobnie jak wśród czytelników powieści byli ci zaznajomieni z Conradem i nie). Ci pierwsi są w trochę gorszej sytuacji – jeśli pamiętają i cenią książkowe „W dół, do Ziemi”, komiksem będą rozczarowani. Otóż obrazkowa wersja zmienia dość mocno oryginalny przebieg wydarzeń. Największa metamorfoza dotknęła głównego bohatera – Gundersena, który jest teraz przedstawiony jako gburowaty buc, niesympatyczny gość i skrajnie irytujący facet, „który żadnej nie przepuści”. Zupełnie inne też są jego motywacje, inaczej też przebiega sama wyprawa. Mistyczna, niepokojąca opowieść zamieniona została w prostą, dość banalną przygodówkę, odartą tak właściwie z wszelkiej filozofii. Jeśli więc będziemy podchodzić do komiksu z takimi samymi oczekiwaniami jak do prozy Silverberga, fakt spłycenia całej historii będzie nam mocno przeszkadzał.


Ale komiks będą czytać też osoby, które nie znają powieści. A tu z kolei można zapytać – czy znają twórczość pewnego brazylijskiego twórcy o pseudonimie „Leo” i takie jego dzieła jak „Aldebaran” i „Betelgeza”? Otóż, zarówno w warstwie fabularnej jak i rysunkowej, jest to dokładnie taka estetyka i pomysł na komiks jaki możemy znaleźć u Brazylijczyka – tak, jakby gdzieś w zapomnianej szufladzie odnaleziono jedno z jego dzieł i wydano pod zmienionymi nazwiskami. Dość infantylni bohaterowie zachowują się i wyrażają w niedojrzały sposób i w każdej możliwej sytuacji wplątują się w głupawe, erotyczne przygody. Leo byłby dumny. Nagość, seks, sceny zazdrości i naprawdę dziecinne podejście do spraw damsko-męskich zdają się sugerować, że każdy europejski, przygodowy komiks scence fiction musi mieć akceptację jakiejś organizacji oceniającej czy ilość nagich piersi i pośladków jest wystarczająca. Wiecie, taki współczesny, odwrócony amerykański Comic Code Authority. Ale mimo wszystko czyta się do całkiem fajnie – pod warunkiem odpowiedniego dystansu.


Samej warstwy graficznej nie można się przyczepić. Laura Zuccheri rysuje jak Leo – tylko, że lepiej. Tak samo znakomicie radzi sobie z przyrodą, scenografią, florą, fauną i dynamicznymi scenami akcji – a jeszcze lepiej z samymi postaciami, z którymi Leo zawsze miał problemy. Zatem jeśli chodzi o rysunki jest bardzo dobrze. Tylko, że w ogólnym rozrachunku nie mogę wystawić temu komiksowi wysokiej oceny.

„W dół, do Ziemi” jest dziełem, bez którego polski rynek komiksowy mógłby się spokojnie obejść. Naprawdę. Nie dość, że nie wnosi nic do spuścizny Roberta Silverberga, to powiela dodatkowo wszystkie niezbyt ciekawe cechy twórczości autora „Kenii”. Nie jest to może komiks szczególnie zły – ale ten fakt nie wystarcza, aby go mocno polecać w czystym sumieniem. Chyba, że do oglądania.


Tytuł: Robert Silverberg. W dół, do Ziemi.
Scenariusz: Philippe Thirault
Rysunki: Laura Zuccheri
Tłumaczenie: Maciejka Mazan
Tytuł oryginału: Downward to the Earth
Wydawnictwo: Egmont
Wydawca oryginału: Les Humanoïdes Associés
Data wydania: lipiec 2020
Liczba stron: 108
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Format: 216 x 285
Wydanie: I
ISBN: 9788328197350

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz