niedziela, 12 lipca 2020

Doom Patrol. Tom 3

Nie daj się tyranii przewidywalności!

Recenzja powstała przy współpracy z portalem Esensja i została tam pierwotnie zamieszczona.

Najdziwniejsi z wszystkich bohaterów Detective Comics powracają. Trzeci, zbiorczy tom „Doom Patrol” zawiera trzynaście ostatnich odcinków runu słynnego Granta Morrisona a także pewien zabawny numer specjalny, o którym wspomnę z dalszej części recenzji. Szalony Szkot nadal potwierdza, że jego przydomek nie jest przypadkowy i choć może tym razem już tak bardzo nie zaskakuje to nadal trzyma najwyższy poziom.

Grupa superbohaterów, których moce są źródłem ich cierpienia i niechcianym brzemieniem, nadal broni świata widzącego w nich potwory i walczy o ocalenie rzeczywistości dziwniejszej niż oni sami. Oto Szalona Jane, w głowie, której walczy ze sobą kilkadziesiąt osobowości; Cliff Steele, alias Robotman, czyli ludzki mózg zamknięty w metalowym ciele; Dorothy Spinner, nastolatka materializująca swoje najgłębsze strachy; Rebis, czyli konglomerat kobiety, mężczyzny i tak zwanego Ducha Negatywnego, oraz ich mentor, szalony naukowiec Niles Caulder. Wyobraźcie sobie, że pod koniec drugiego tomu, ta dziwaczna ferajna stawić musiała czoło niejakiemu Mrocznemu Panu Evansowi i jego Inwazji Snu Erotycznego na rzeczywistość. Na sam koniec, gdy już wszystko wydawało się wracać do normy, z pewnego surrealistycznego obrazu wydostało się Nowe Bractwo Dada, z absurdalnym Panem Nikim na czele – kolesiem, wyrwanym z szalonego snu Pabla Picassa i którego widać tylko kątem oka. Pan Nikt chce zostać nowym prezydentem Stanów Zjednoczonych – w objazdową kampanię udaje się „magicznym” autobusem, napędzanym legendarnym Rowerem Hofmanna (którego sama obecność powoduje u świadków halucynacje jak po LSD), a w osiągnięciu celu pomagają mu takie indywidua jak Rękawiczka Miłości, Alias Rozmyty, Agent „!” oraz Numer Zero.



To tak słowem wstępu, który osobom zaznajomionym z poprzednimi tomami jest w sumie niepotrzebny, ale nakreśla mniej więcej charakter komiksu czytelnikom zastanawiającym się, czym w ogóle jest „Doom Patrol”. Najlepiej definiuje go chyba samo podstawowe założenie kampanii Pana Nikogo, który głośno mówi, że „Arystoteles i Newton byli starymi pierdzielami, którzy zrobili maszynę z tego wirującego, cudownego świata. Zatrzymajmy zegary i pożegnajmy się ze ścianami!”. Innymi słowy, zasiadając do lektury komiksu Granta Morrisona powinniśmy pożegnać się z rozsądkiem, ładem, racjonalnością i sztucznymi ograniczeniami, nałożonymi na naszą czytelniczą wrażliwość przez lata obcowania z popkulturą. „Powinniśmy stawić czoło tyranii przewidywalności!”.


Grant Morrison trzyma się cały czas tego samego sposobu na komiks. We wszystkich trzech tomach mamy ten sam poziom jakości, to samo szaleństwo, zagrania narracyjne, podobną komplikację fabuły i narracji. Skoro zatem znasz dwa pierwsze tomy – nie potrzebujesz recenzji trzeciego. Musisz jednak wiedzieć, że tom ów to szereg konkluzji, podsumowań i rozliczeń – z traumami, przeszłościami i własną naturą bohaterów. Tak jakby Morrison z góry wiedział, ile ma odcinków do dyspozycji i zaczął systematycznie domykać wszystkie uchylone przez siebie drzwi. To tutaj pojawia się największy chyba przeciwnik Doom Patrol – koszmarny Świecarz, który w ostatecznym rozrachunku i tak nie wywarł na członkach grupy takiego wrażenia, jak pewna przerażająca prawda o niej samej (widzowie znakomitego serialu na podstawie komiksu dobrze wiedzą o czym piszę). Każdy z bohaterów otrzymuje swoje pięć minut i szansę na swego rodzaju katharsis – każdy, nawet ten najgorszy przywódca komiksowej grupy wszech czasów, czyli Niles Caulder. Punktem kulminacyjnym całego runu jest jego pięćdziesiąty siódmy odcinek z lipca 1992 roku – zdecydowanie najważniejszy z tych, które napisał Morrison. Spuentowane zostaje tu wszystko – geneza grupy, natura wszystkich jej członków, sens jej istnienia oraz jej relacja ze światem, który nienawidzi odmieńców, choć tylko w nich może upatrywać nadziei na ratunek. „Ile razy dziennie musimy ratować ten świat, na litość boską!” – denerwuje się jeden z bohaterów i choć wie, że nigdy nie wpasuje się w realia zastanej rzeczywistości, to walczy o jej ocalenie.


„Doom Patrol” to w pewnym sensie również komiks buntu. Nie chodzi tu tylko o sprzeciw wobec szablonowego podejścia do popkultury i walkę z czytelniczymi przyzwyczajeniami. To także głos przeciwko władzy, konserwatyzmowi i nietolerancji. Morrison zaprasza na przejażdżkę Rowerem Hofmanna – nieuczęszczanymi i zarośniętymi ścieżkami. Jedziemy przez świat okropny, koszmarny i w sumie nie zasługujący na ratunek. Nikt tu „nie chce słuchać pierdół o szlachetności cierpienia”, wszyscy tu wiedzą, że to pojęcie to tylko kolejny poziom fikcji. Ból nie uszlachetnia – stąd wzięły się te wszystkie odloty i eskapizmy członków Doom Patrol, tak celnie podsumowane i opisane w ostatnim, bardzo wzruszającym odcinku.

"Doom Patrol"  #53, marzec 1992

Ale nie bądźmy tacy poważni przez cały czas. Trzeci tom bowiem zawiera także dwa przezabawne i oryginalne odcinki. Pierwszy pochodzi z regularnej serii, nosi numer pięćdziesiąty trzeci i odpowiada na pytanie co by było, gdyby „Doom Patrol” tworzyli Stan Lee i Jack Kirby pod koniec lat sześćdziesiątych. Totalne szaleństwo – parodia „offowej” narracji Kirby’ego oraz jego gigantycznych bogów-kosmitów, jakieś koniunkcje międzygwiezdne, superprzestrzenie, „wszędowieczność” (miejsce przecięcia wszystkich możliwych wymiarów) i „epickie” pojedynki. Drugi charakterystyczny odcinek to „Doom Force Special #1”, czyli kpina z „X-Force” Roba Liefelda – choć chodzi tu tak naprawdę o robienie sobie jaj z pewnego charakterystycznego komiksowego trendu z początku lat dziewięćdziesiątych. Przesadnie muskularne, roznegliżowane, zastygłe w ekwilibrystycznych pozach postacie, które przez dziewięćdziesiąt procent fabuły toczą te wszystkie swoje pstrokate, przesadzone pojedynki. Tak, to nie tylko Rob Liefeld, ale i chociażby sam Jim Lee, który najpierw rozhulał się w „X-Men” a potem kontynuował swoje scenograficzne i narracyjne szaleństwo w „WildC.A.T.s”.


"Doom  Patrol" #63, styczeń 1993. Ostatni numer Granta Morrisona

Grant Morrison zakończył swój udział w „Doom Patrol” w naprawdę świetnym stylu. Nie przeskoczył jednak sam siebie – bardzo wysoki poziom, na jaki wszedł już na samym początku, został utrzymany, ale nie rozwinięty. Nikt później mu już nie dorównał – żaden z kontynuatorów nie zdobył takiej popularności u czytelników. Od sześćdziesiątego czwartego numeru serię przejęła Rachel Pollack, której scenariusze nadal ilustrował Richard Case – grafik, który urodził się, aby rysować „Doom Patrol”. To właśnie ten odcinek był pierwszym, który wyszedł już pod egidą nowo powstałej linii wydawniczej DC, czyli słynnego „Vertigo”. Grant Morrison był bez wątpienia jednym z duchowych ojców tego jakże mocno docenionego, komiksowego przedsięwzięcia.


Tytuł: Doom Patrol. Tom 3
Scenariusz: Grant Morrison
Rysunki: Richard Case, Sean Phillips
Tłumaczenie: Jacek Drewnowski
Tytuł oryginału: Doom Patrol. Book Three (odcinki 51–63)
Wydawnictwo: Egmont
Wydawca oryginału: DC Vertigo
Data wydania: maj 2020
Liczba stron: 420
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Format: 175 x 265
Wydanie: I
ISBN: 9788328196292

1 komentarz: