wtorek, 23 czerwca 2020

Wtorek przed ekranem #41

Richard Kelly - The Box



Tekst ukazał się pierwotnie na portalu Esensja w cyklu "Do sedna".

„Zawsze są konsekwencje



Trzeci film Richarda Kelly’ego nie imponuje już tak bardzo jak „Donnie Darko” i nie jest tak pociągająco enigmatyczny jak „Koniec świata”. Reżyser spuścił nieco z tonu i zaserwował film dość prosty fabularnie, lecz przypominający oczywiście w pewien sposób swoich poprzedników. „The Box” („Pułapka” po polsku) poniósł w kinach porażkę, ale do tego Kelly był już przyzwyczajony. Nie zmienia to faktu, iż warto na ten film zwrócić uwagę.



Pewnego dnia, tuż przed Bożym Narodzeniem roku 1976, pod drzwi państwa Lewisów podrzucona zostaje podejrzana przesyłka – dziwne pudełko z czerwonym przyciskiem osłoniętym szybką. Wkrótce na miejsce przybywa pewien tajemniczy nieznajomy. Pan Arlington Steward, mocno oszpecony wyniku uderzenia piorunem, składa Lewisom ofertę. Dostaną milion dolarów, jeśli w ciągu najbliższej doby wcisną czerwony przycisk. Jest jednak pewien haczyk – ktoś umrze. Ktoś, kogo bohaterowie nie znają – całkowicie anonimowa osoba. Może to być niewinne dziecko, może to być psychopatyczny morderca, a może umierający na raka samotny osiemdziesięciolatek. Małżeństwo ma poważny moralny dylemat – pieniądze pozwolą im na spełnienie marzeń, podreperowanie bardzo dziurawego budżetu i „wyrwanie się w końcu z Richmond”. No tak, ale ktoś zapłaci za to najwyższą cenę.


„The Box” oparty jest na króciutkim opowiadaniu Richarda Mathesona („Guzik, guzik”) z 1970 roku, które było najpierw adaptowane do słuchowiska radiowego, potem do odcinka drugiej serii „Strefy mroku” aż w końcu zabrał się za nie Kelly. Kwota nagrody rosła w kolejnych odsłonach (wiadomo, inflacja) i zmieniała się mocno sama treść. W wersji Kelly’ego Lewisowie mają syna – co jest kluczowe w kontekście samego zakończenia – a ich notki biograficzne są zaskakująco zbieżne z notkami rodziców reżysera (praca w NASA, okaleczona stopa w wyniku błędu lekarskiego). Pan Steward jest tu swego rodzaju wskrzeszeńcem na usługach obcej cywilizacji, która postanowiła poddać nasz gatunek okrutnemu testowi na empatię – Lewisowie nie są ani pierwsi, ani ostatni. Jak się okazuje nikt nie jest w stanie go przejść – a przecież „wystarczy tylko nie wciskać guzika”. Podobnie jak w poprzednich filmach znajdziemy tu elementy science fiction, dramatu obyczajowego, grozy i klimatu rodem ze wspomnianej „Strefy mroku”.

A sedno? Richard Kelly twierdzi, że ludzie Zachodu utworzyli „push-button society”. Wszystko możemy osiągnąć poprzez wciśnięcie przycisku – wiecie, sprzęty RTV istnieje w jakiejś wirtualnej rzeczywistości, wciskamy przycisk i bach! pojutrze mamy go w paczkomacie. Mamy przyciski do rozmowy z innymi ludźmi, którzy też wydają się nam coraz bardziej wirtualni. Wiemy, że coś działa, ale tracimy wiedzę jak i dlaczego – i w ogóle nie przejmujemy się tym faktem. Zaczynamy przenosić się powoli do świata symulakr, zapominając, że w rzeczywistości, kryjącej się za każdym takim rzeczonym przyciskiem, istnieje ktoś spoza klubu jego wciskaczy. Chociażby chińskie dzieci od rana do wieczora składające do kupy jakieś drobne elementy w większą całość. Albo rodzina jakiegoś faceta, który nie może być z nią już któryś weekend z rzędu, bo metaforyczny przycisk stuka go w głowę zawsze w momencie, gdy już się do niej wybiera.


Film Kelly’ego ciągnie te analogie do maksimum. To przecież tylko przycisk, to nie my bezpośrednio zabijemy tą anonimową (i być może nieistniejącą) osobę. Nie znamy jej, nikt nas nie ukarze i w dodatku będzie kasa. Dystans emocjonalny zagwarantowany warunkami takiego „eksperymentu” oraz bezkarność i gratyfikacja – to przecież dokładnie to samo, co warunkuje funkcjonowanie „push-button society” każdego dnia. Tylko, że jest tu wynaturzone i wyolbrzymione – w tym przypadku skazujemy kogoś na śmierć. Gdy patrzymy na historię Lewisów z dystansu, mówimy – nie, ja bym tego przycisku nie wcisnął. Ale czy aby na pewno? Czy nie wciskamy innych, trochę mniej szkodliwych, praktycznie codziennie?

Bohaterowie „Pułapki” żyją w świecie polukrowanym, sztucznym, oferującym łatwe rozwiązania i opartym na krótkowzroczności, chciwości i chyba też trochę braku świadomości. Uciekają przed prawdą, okłamują siebie bez przerwy i patrzą na świat przez palce. Do zmiany tego stanu rzeczy wystarczyła sama tylko wizyta pana Stewarda, niekoniecznie samo użycie przycisku. Bo przecież gdyby Lewisowie go nie wcisnęli, a starszy pan odwróciłby się na pięcie i zaczął szukać kolejnej rodziny, ich świat również ległby w gruzach. Świadomość tego, co mogliby uzyskać, a co teraz może im zgarnąć sprzed nosa ktoś inny, nie dałaby im spokoju. Warunkowanie, któremu ulegli przez lata funkcjonowania w świecie-bańce, jest zbyt silne.

Czy oznacza to, że bohaterowie naukę o tym, że „zawsze są konsekwencje” mogli odebrać tylko w tak drastyczny i koszmarny sposób? Dzieje się tutaj to samo co w „Donniem Darko” i „Końcu świata” – końcówka filmu mówi o odkupieniu, rozgrzeszeniu i ostatecznym poświęceniu dla innych. Szkoda tylko, że musiało w ogóle do tego dojść.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz