Recenzja powstała przy współpracy z portalem Szortal i została tam pierwotnie zamieszczona.
Grant Morrison znany jest z tego, że swoimi charakterystycznymi i ekstrawaganckimi pomysłami na scenariusze komiksowe powoduje wzrosty sprzedaży. Było tak chociażby w przypadku „Doom Patrol” – Szkot praktycznie reanimował ten tytuł, a potem zapisał go na stałe w historii komiksu. Pod koniec lat dziewięćdziesiątych włodarze Marvela – w tym Joe Quesada, nowo wybrany redaktor naczelny – zastanawiali się, jak by tu wprowadzić mutantów w dwudziesty pierwszy wiek. Mamy nowe milenium, może zatem spróbujemy coś zmienić? Na ratunek – Grant Morrison.
Przez całą ostatnią dekadę dwudziestego wieku obok tego najsłynniejszego, „The Uncanny X-Men”, funkcjonował jeszcze jeden popularny tytuł z przygodami mutantów – zatytułowany po prostu „X-Men”. Tak, to pierwszy numer tej właśnie serii, z rysunkami genialnego Jima Lee, wydany w październiku 1991 roku, jest do tej pory najlepiej sprzedającym się pojedynczym zeszytem w historii komiksu amerykańskiego – ponad siedem milionów egzemplarzy to istne szaleństwo. Gdy Chris Claremont, najpopularniejszy scenarzysta komiksów o tej grupie superbohaterów, zrezygnował z pracy nad „X-Men”, a seria dotarła do 113 numeru, stery przejął autor „Azylu Arkham”. Wydawnictwo Marvel postanowiło zaakcentować zmianę i uczynić z rozpoczynającego się runu Morrisona coś w rodzaju nowego otwarcia. Seria zmieniła nazwę na „New X-Men”, ale zachowała numerację – w lipcu 2001 roku wyszedł sto czternasty numer, który zainicjował tak zwaną „Erę Morrisona”. Szkocki scenarzysta opowiadał o mutantach przez trzy lata – napisał łącznie aż czterdzieści jeden odcinków. W lipcu 2004 roku, wraz z numerem sto pięćdziesiątym siódmym, seria wraca do starego tytułu, a Morrison jest już w innym momencie swojej kariery.
Najnowszy album wydawnictwa Mucha Comics zawiera osiem pierwszych zeszytów „New X-Men” a także „New X-Men Annual” numer 1 z 2001 roku. Jest to już trzecie podejście do runu Morrisona w naszym kraju – trzymam mocno kciuki za wydanie go w komplecie. Wcześniej próbował tego koncern Axel Springer w „Dobrym Komiksie” szesnaście lat temu, a potem Hachette w swojej „Wielkiej kolekcji komiksów Marvela” w 2013 roku. Obie inicjatywy nie dały niestety rady zaprezentować „Nowych X-Menów” w całości. A moim zdaniem jest to jeden z najciekawszych epizodów w historii uniwersum Marvela.
Jak wyglądała sytuacja w świecie mutantów na początku dwudziestego pierwszego wieku? Magneto objął władzę nad Genoshą, małą wyspą, z której chciał uczynić azyl dla wszystkich nosicieli genu X. Stary zespół X-Men został mocno przerzedzony – tylko Beast, Wolverine, Cyclops i Jean Grey stoją u boku Charlesa Xaviera. Rezydencja Profesora X, przemianowana na „Instytut Nauk Wyższych Xaviera”, staje się domem i szkołą dla coraz większej liczby mutantów. Coś ewidentnie wisi w powietrzu – coś bardzo, bardzo złego. Mutanci na całym świecie doświadczają tak zwanej „wtórnej mutacji”, czyli dodatkowych zmian swojego i tak już odmiennego genomu. Profesor Xavier wie, że jego posiadłość jest jedyną szansą na ocalenie młodego pokolenia mutantów, które ewolucyjnie zaczyna coraz bardziej (i szybciej) oddalać się od homo sapiens. Ta nowa generacja będzie opluwana, wyszydzana i oskarżana o najgorsze przestępstwa – są jej potrzebni nauczyciele i opiekunowie.
Grant Morrison nie bierze jeńców i nie cacka się z czytelnikami – od razu zaczyna z grubej rury. Genosha zostaje całkowicie zniszczona przez wielkie roboty polujące na mutantów – Sentinele, dobrze znane wszystkim fanom „X-Men”. W hekatombie ginie szesnaście milionów istnień. Sprawczynią rzezi jest Cassandra Nova, postać debiutująca w uniwersum, o której jeszcze wspomnę. Świat staje się miejscem nietypowego, „genowego” wyścigu zbrojeń, gdzie nie ma już prostego podziału na homo sapiens i homo sapiens superior – Nova jest przedstawicielem kolejnego, trzeciego już szczebla ewolucji. Dodatkowo dowiadujemy się, że „zwykli ludzie” przetrwają jeszcze maksymalnie cztery pokolenia – stąd rozwój najróżniejszych inicjatyw paranaukowych, takich jak chociażby firma Johna Sublime’a, oferująca przeszczepy nielegalnie pozyskanych, zmutowanych organów tym, których na nie stać. Sublime ma już nawet swoją armię wannabe-mutantów, zwaną „U-Men”. Cassandra Nova tymczasem przypuszcza atak na rezydencję Xaviera – od wewnątrz, ponieważ na zewnątrz stoją tłumy ludzi z idiotycznymi transparentami, pragnących wysłać podopiecznych Xaviera „do Syjonu”, „na Madagaskar” albo najlepiej do grobu.
Grant Morrison chciał trafić do zupełnie nowych czytelników nie tracąc przy okazji starych. Nadarzyła się ku temu znakomita okazja – dokładnie rok przed nastaniem „ery Morrisona” na ekrany kin wszedł film „X-Men” w reżyserii Bryana Singera. Pamiętamy to dobrze – Gandalf w roli Magneto i Jean-Luc Picard jako Profesor X. Amerykański blockbuster uczynił mutantów popularnymi i rozpoznawalnymi – taki potencjał trzeba było po prostu wykorzystać. Jak powinien wyglądać komiks „X-Men” przeznaczony dla tych czytelników, którzy znają drużynę tylko z filmu? Trzeba pójść śladami filmowców i postawić na akcję, science fiction a nawet dramat, odsuwając trochę na bok motywy stricte superbohaterskie. To nie powinien być po prostu kolejny komiks z pstrokatymi trykociarzami – jednym z pierwszych kroków Morrisona było ujednolicenie kostiumów. Strój X-Men miał stać się czymś w rodzaju znaku handlowego i skromnym, niemal „wojskowym”, uniformem. Pomysł ten spodobał się samym bohaterom – już na samym początku pierwszego odcinka mówią o tym, że w końcu nie będą wyglądali jak idioci.
„New X-Men” jest nieco poważniejszy i dojrzalszy niż odcinki poprzedzające serię. Jest o wiele mniej walk, eksplozji i narracyjnego chaosu a więcej dramatu i problemów wewnętrznych. Takim największym staje się to, co zawsze było u podstaw „X-Men”, czyli ich genetyka. W latach sześćdziesiątych Stan Lee bardzo chciał wprowadzić do gry całe zastępy nowych, kolorowych bohaterów. Ale jak pomysłowo wytłumaczyć coraz to nowe moce? Znowu radioaktywne pająki albo wypadki na orbicie okołoziemskiej? Marvel poszedł na łatwiznę – mutacje! Nowi superbohaterowie mają specjalny gen, który powoduje, że są eXtra (stąd nazwa „X-Men”) i mają wspaniałe supermoce. No i tyle! Przez lata było podobnie – mutanci byli rzekomo wyższym stopniem ewolucji, a i tak musieli ciągle walczyć ze „zwykłymi” ludźmi. Zupełnie jak kiedyś homo sapiens z neandertalczykami (swoją drogą znakomita analogia już na pierwszych stronach komiksu). Teraz wszystko się zmienia – mutanci już wiedzą, że za cztery pokolenia nie będą musieli się już o nic martwić. O ile dożyją. To zmienia całe ideowe podłoże „X-Menów” – Grant Morrison zgłębia temat ewolucji, inżynierii genetycznej, klonowania i doboru naturalnego jak nikt przed nim. I trafia w dziesiątkę, ponieważ ten odsunięty nieco na bok temat daje mu niesamowite możliwości fabularne. Jak chociażby wątek „U-Men”, czyli „sztucznych” mutantów – ludzi, których trzeba podsadzić na kolejny szczebel drabiny ewolucyjnej.
Siłą pierwszego tomu „New X-Men” są również postacie – czujemy tu trochę „Doom Patrol”, choć nie w tak ekstremalnej formie (no ok, John Brzydal, mutant o trzech twarzach, albo Barnell „Bekk” Bohusk mogliby należeć do Doom Patrolu). Cassandra Nova, mroczny doppelgänger Charlesa Xaviera, która stała się jedną z jego największych nemezis w historii i w 2009 roku znalazła się na pięćdziesiątym miejscu komiksowych złoczyńców wszech czasów, to kreacja wprost doskonała. Pojawia się przepotężny Xorn, mutant z minigwiazdą w głowie, który musi chronić twarz przed światem za pomocą żelaznej maski (szybko dowiadujemy się, że maska chroni raczej świat przed jego twarzą, a to nie jedyna szalona niespodzianka, jaką kryje ta postać). Sam Xavier zostaje mocno odbrązowiony i nie waha się już posuwać do „rozwiązań ostatecznych”. Dotyczy to zresztą całej reszty drużyny – przecież po Genoshy już nic na świecie nie będzie takie samo. Nowi uczniowie „Instytutu Nauk Wyższych Xaviera” to nie są po prostu mutanci o miłej aparycji, strzelający promieniami z tyłka lub władający telekinezą. To zmutowane, galaretowate, kolczaste, przezroczyste, wypełnione kwasem potwory!
Wychodzi na to, że Mucha Comics wyda jeszcze cztery tomy „New X-Men”, komiksu bezdyskusyjnie godnego uwagi. Jakość gwarantuje nie tylko Grant Morrison, ale i Frank Quitely – znany nam chociażby z „Nocy nieskończonych” – który odpowiada za większość rysunków. Nie przegapcie tej serii, to jeden z najlepszych i najważniejszych komiksów superbohaterskich jakie pojawiły się ostatnio w Polsce.
Tytuł: New X-Men: Z jak Zagłada. Tom 1
Scenariusz: Grant Morrison
Rysunki: Frank Quitely, Leinil Francis Yu, Ethan Van Sciver, Igor Kordey
Tłumaczenie: Tomasz Sidorkiewicz
Tytuł oryginału: New X-Men #114-#121; New X-Men Annual #1
Wydawnictwo: Mucha Comics
Wydawca oryginału: Marvel
Data wydania: grudzień 2019
Rok wydania oryginału: 2001-2002
Liczba stron: 248
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Format: 216 x 285
Wydanie: I
ISBN: 9788365938824
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz