„Odyseja Lanfeusta” – tom drugi! Kolejna jazda bez trzymanki po fantastycznym, komiksowym świecie Troy, wykreowanym przez Christophe’a Arlestona i Didiera Tarquina. Spojleruję wydarzenia z tomu pierwszego – do lektury zapraszam zatem tylko tych, którzy go czytali. Pozostałych proszę o zajrzenie tutaj – może sięgniecie po poprzedni tom.
Lanfeust, który po dwudziestu latach powrócił na planetę Troy z kosmicznych wojaży (postarzał się tylko o dwa), znowu wpadł w tarapaty. Jest zbiegiem, niesłusznie oskarżonym o zabójstwo mędrca Nikoleda, najwyższej osobistości Akademii Magów w stolicy Troy – Eckmul. Wraz ze swoim nieodłącznym towarzyszem, trollem Hebiusem i czterema żonami, które musiał poślubić, po tym jak je owdowił, próbuje dowieść swej niewinności. Za zabójstwem Nikoleda stoi bowiem Cień, „zła strona magicznej mocy”, która nieznanym sposobem wydostała się z Magohamotha – gigantycznej istoty pływającej w oceanach Troy i „zasilającej” planetę w magię. Podczas gdy nasi bohaterowie przemierzają odległe i egzotyczne miejsca, w Eckmul źle się dzieje. Z magicznego portalu zbudowanego przez skorumpowanego następcę Nikoleda, wychodzi Wieczna Lilit. Potężna, zła istota, podróżująca między światami i pożerająca dusze ich mieszkańców. Gdy Lanfeust spotyka w końcu Magohamotha, dostaje jasne instrukcje – musi pokonać Lilit bez użycia magii. Najpierw jednak powinien odebrać jej Cień, który wchłonęła zaraz po wyjściu z portalu i udać się do delty Żółtej Rzeki po magiczne rośliny. Tylko one potrafią uleczyć Magohamotha – gdy będzie on w pełni sił, pomoże Lanfeustowi w walce z Lilit.
Akcja drugiego tomu zaczyna się bezpośrednio po wydarzeniach pierwszego. Lanfeustowi udało się pozbawić Lilit Cienia, ale niestety zwrócił tym samym nie siebie jej uwagę. Demonica potrzebuje coraz więcej magicznej energii do otwarcia portalu, przez który ma przejść diabli wiedzą co. Postanawia więc odszukać Magohamotha i wyssać go do cna. Lanfeust i ferajna nie mogą na to oczywiście pozwolić. Rozpoczyna się pogoń przez najróżniejsze, szalone miejsca – takie, które mogą istnieć tylko w szalonych komiksach. Harem Lanfeusta jest wiecznie gotowy do „akcji”, Hebius uczy się czytać, Lanfeust głupkowaty, ale i odważny jak zawsze, a Lilit przerysowana do bólu. Pojawia się też pierwsza prawdziwa miłość głównego bohatera – C’ixi, która jest już dojrzałą matroną oraz jego syn, Glin. I tak oto akcja „Odysei Lanfeusta” zmierza do kolejnego, wielkiego finału, w którym Lanfeust nieodmiennie ratuje świat. Nasz bohater jest w niektórych miejscach wręcz bóstwem, któremu uratowani oddają cześć. On musi być takim bohaterem, który w wielkim momencie kulminacyjnym zawsze wygrywa – to podstawowe założenie tego komiksu i dobrej zabawy. Choć jak mówi jeden z jego towarzyszy: „Pospiesz się chłopcze! Uratowanie świata to często kwestia wyczucia chwili!”.
No właśnie – wyczucie chwili. Nie wiem czy Arleston je miał podczas pisania scenariusza – zrobił rzecz dziwną i według mnie niepotrzebną. Dwa ostatnie odcinki komiksu to tak naprawdę próba przebicia przedwczesnego finału, który ma miejsce w odcinku ósmym. Nie zrozumcie mnie źle, nic się jeszcze tak naprawdę w tym odcinku nie kończy – ale to, co dzieje się po nim to tylko próba ogarnięcia bałaganu przez sapera, któremu rozbrajana bomba przedwcześnie wybuchła (zakładamy, że saper przeżył, bo poszedł na moment na stronę). Punkt kulminacyjny „Odysei Lanfeusta” następuje zbyt szybko. Na szczęście w dwóch ostatnich częściach mamy wycieczkę do Darshanu – chinopodobnego imperium, gdzie żyją przezabawne, grubo ciosane karykatury bogów – wymieńmy choćby Wilgothną (boginię przyjemności) czy Siorb-Ajajaja (boga zbyt gorących napojów). Arleston bardzo fajnie rozegrał tutaj motyw bóstw powstałych tylko dzięki mocy wiary swych wyznawców – uwaga, uwaga, po wydarzeniach z „Lanfeusta z Troy”, wielu mieszkańców Darshanu też ma go za boga.
A tak poza tym drugi tom „Odysei Lanfeusta” jest dokładnie tym, czego się spodziewamy. Akcja pędzi na łeb, na szyję, krew, flaki i mózgi latają dookoła a humor taki jak zawsze. Sprośny, prosty, momentami prostacki, dosadny i seksistowski. Arleston już nawet nie udaje – jeśli kogoś żenowały żarty z poprzednich części, musi wiedzieć, że będzie jeszcze mniej wybrednie. Taki rubaszny chichot z dużą tolerancją i przymykaniem oczu. Kapitan statku wydaje polecenia załodze: „Ustawić się tyłem! Wypiąć się na wiatr! Mamy być gotowi na pokrycie!”. Obecne na pokładzie żony Lanfeusta komentują: „Znasz te pozycje? Chyba jakieś świńskie!” „On ma na myśli statek!”.
I tak dalej, i tak dalej. Ale mi się podobało. Czekam teraz na listopad – pojawi się pierwszy tom „Trolli z Troy”!
Tytuł: Odyseja Lanfeusta. Tom 2
Scenariusz: Christophe „Scotch” Arleston
Rysunki: Didier Tarquin
Tłumaczenie: Maria Mosiewicz
Tytuł oryginału: Lanfeust Odyssey #6-10
Wydawnictwo: Egmont
Wydawca oryginału: Editions Soleil
Data wydania: lipiec 2019
Liczba stron: 252
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Format: 216 x 285
Wydanie: I
ISBN: 9788328135956
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz