Artykuł o Johnie Carpenterze ukazał się pierwotnie w magazynie OkoLica Strachu.
„It’s time to stay alive”
Strzał w kolano
Kolejny western Carpentera jest opowieścią osadzoną w roku 2176. Ziemianie terraformowali Marsa, pozakładali tam kolonie i kopalnie – zasiedlili czerwoną planetę. Specjalny oddział policji marsjańskiej ma za zadanie odebrać z pewnej górniczej placówki groźnego przestępcę, Jamesa „Niszczyciela” Williamsa (Ice Cube). Gdy przybywają na miejsce, znajdują całkowicie opustoszałą osadę, z Williamsem i kilkoma innymi osobami zabarykadowanymi w więzieniu. Jedna z uwolnionych kobiet przedstawia się jako doktor Whitlock i opowiada historię pewnego dziwnego odkrycia w głębinach kopalni. Naukowcy uwolnili z podziemi jakieś niematerialne, pradawne istoty, które opanowały mieszkańców osady, zamieniając ich w groźne półdzikie istoty – dziwną mieszankę orków Petera Jackona i madmaxowych zbirów. Krótko potem dowódczyni policyjnego oddziału pada ofiarą zwyrodnialców, a reszta ekipy (między innymi Natasha „Gatunek”[1] Henstridge, jako porucznik Ballard i Jason „Turkish”[2] Statham, jako bezustannie smalący do niej cholewki sierżant Jerycho) wraz z „Niszczycielem” i jego kumplami oraz resztą ocalałych kolonistów zaczynają walczyć o przeżycie.
Carpenter stosuje w tym filmie całą gamę chwytów i rozwiązań fabularnych używanych już wcześniej. Najbardziej wyraźne jest tu powielenie schematu z „Ataku na posterunek 13” – policjanci sprzymierzeni z przestępcami bronią się zaciekle w ograniczonej przestrzeni przed hordami zombiepodobnych napastników. Mamy tu także ludzi opanowanych i animowanych przez obce, diabelskie byty – kłania się chociażby „Coś”, „Wioska przeklętych” czy „Książę ciemności”. Ten ostatni film kojarzy się również poprze postać dowódcy „złych” – wygląda jak podrasowany Alice Cooper dowodzący hordą demonicznych bezdomnych. Dodatkowo weźmy pod uwagę to, że główna oś fabuły to misja odbicia ważnej osoby (nie ważne już, że to przestępca), z miejsca opanowanego przez złowrogie siły. Niestety nawet Kurt Russell nie uratowałby tej produkcji.
John Carpenter reżyserował najróżniejsze filmy. Te, w które nie wkładał swojej duszy, powstawały jako wynik tego, że po prostu potrzebował kasy, czasem dostawał nie swój skrypt, czasem tracił wyczucie. Wszystkie kolejne filmy po „W paszczy szaleństwa” są niestety coraz słabsze, z małym wyjątkiem w postaci całkiem niezłych „Wampirów”. A „Duchy Marsa” to po prostu bardzo zły film, nie da się go obronić w żaden sposób. Zawodzi logika przedstawianych zdarzeń, pojawiają się kuriozalne pomysły. Bohaterowie snują się bez sensu od miejsca do miejsca strzelając gdzie popadnie i biegają w przypadkowych kierunkach. Film jest naprawdę niesamowicie nudny. W przypadku żadnego innego filmu Carpentera nie natkniecie się na tak przytłaczającą ilość negatywnych recenzji w sieci – tak jakby już z definicji, film ten był mianowany workiem treningowym dla internetowej krytyki.
Początkowo gwiazdą filmu miał być Jason Statham, ale producenci uznali, że jego rewelacyjna rola w „Przekręcie” to jeszcze za mało. Wybrali amerykańskiego rapera a Statham zadowolił się drugim planem. Zamiast Natashy Henstridge zagrać miała Courtney Love, ale jak można było się spodziewać, krótko przed rozpoczęciem zdjęć znowu jej się coś poplątało w życiu i z dnia na dzień zerwała umowę. John Carpenter totalnie przestrzelił i po potężnej fali krytyki postanowił zrobić sobie przerwę od kina. Sam stwierdził, że czuje się już wypalony. Wrócił do telewizji.
[1] R. Donaldson, Gatunek, prod. USA, 1995
[2] G. Ritchie, Przekręt, Prod. USA i Wielka Brytania, 2000
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz