poniedziałek, 27 listopada 2017

Howard Phillips Lovecraft

Zapomniane eony, nieskończone przestrzenie, bluźniercze abominacje



Ujrzałem w mrocznej czeluści wszechświata
Czarnych planet bezcelowy znój –
Ślepy, zgasły, nieodkryty w swej grozie
Czarnych planet bezimienny rój.
Nemezis (Lovecraft 1917)







Wracam po latach do Lovecrafta. Zgroza w Dunwich i Przyszła na Sarnath zagłada z nowym tłumaczeniem zawiera wszystko to, co czytałem kiedyś, plus zupełnie nowe, nieznane mi wcześniej teksty. Na temat twórczości Lovecrafta napisano już wiele. Niezliczone opracowania i materiały - analizy naukowe, biografie, egzegezy pod kątem religioznawstwa, kulturoznawstwa czy wpływu na kształtowanie się tego specyficznego, jakże przeze mnie uwielbianego, zagłębia literackiego, jakim jest weird fiction. W obliczu tak przytłaczającej ilości tekstów, pisanych przez osoby o bez porównania większym doświadczeniu i wiedzy, moja opinia nie może znaczyć wiele. I dodatkowo może być tylko i wyłącznie subiektywnym zdaniem człowieka, który kiedyś miał problemy z odbiorem Lovecrafta. A teraz chyba widzi więcej i przede wszystkim chce widzieć więcej.  

Lovecraft tworzył sztukę dla sztuki, w duchu modernizmu. Literatura pisana zarobkowo go mierziła, filistrzy nie byli adresatami jego prozy już z założenia. Opowiadania Lovecrafta są silnie nacechowane jego przeżyciami, stanem psychicznym, zmieniającą się recepcją otaczającego go świata. To też reakcja na zmiany miejsca pobytu - inaczej pisał w dzieciństwie, inaczej, gdy cierpiał katusze w betonowej dżungli Nowego Jorku i jeszcze inaczej, gdy wrócił na prowincję. Lovecraft tworzył przede wszystkim dla siebie, z potrzeby wyrażenia swoich lęków, wewnętrznych zmagań z samym sobą i swoim życiem. Dla mnie jednak jego proza to przede wszystkim konsekwentnie rozwijana filozofia, której podstawowym założeniem jest rozbicie antropocentrycznego sposobu postrzegania świata. Człowiek u Lovecrafta zostaje wyrzucony z centrum kosmosu, staje się nic nieznaczącym elementem wszechświata rozciągniętego niemal w nieskończoność w czasie i przestrzeni. Idea Lovecrafta mogłaby pewnie być przedstawiona w formie eseistycznej, lecz chwała mu za to, że tego nie zrobił.


Co znajduję w tekstach Lovecrafta teraz? Co mnie zachwyca? Czego nie widziałem wcześniej? Gdy przeglądam sobie opinie współczesnych czytelników, często spotykam się z określeniem, że Lovecraft to grafoman, piszący bełkotliwe, megalomańskie i eksplodujące przymiotnikami frazy. Inny zarzutem jest powtarzalność motywów, papierowi bohaterowie, przewidywalne fabuły. No tak, pisze charakterystycznie, lecz według mnie zupełnie świadomie i celowo. Musimy zadać sobie jedno ważne pytanie – po co w ogóle Lovecraft pisał? Aby zadowolić nasze wyobrażenia, czyli czytelników żyjących sto lat później i odczytujących jego twórczość poprzez własne, często nie poparte wiedzą i odpowiednim doświadczeniem, odczucia? Czy my w ogóle rozumiemy co chciał przekazać?

Nie będę dyskutował z tymi zarzutami, bo nie widzę podstaw do ich stawiania. Nie dlatego, że je neguję, lecz dlatego, że w moim odczuciu są one całkowicie nieistotne wobec prawdziwej wartości prozy Lovecrafta. Nie uważam również, że lepiej rozumiem tego autora niż ktokolwiek inny. W ogólnym rozrachunku jestem przecież takim samym filistrem jak ci wszyscy, których jego teksty przyprawiają o zgrzytanie zębów. Lecz znajduję w jego opowiadaniach takie wartości, które szczególnie mocno do mnie przemawiają.


Przemawia do mnie idea kosmicyzmu; idącą za nią teza o całkowitej nieistotności ludzkiego bytu oraz postępująca zaraz za nimi, odbierająca zmysły groza, jako jedyne pewne następstwo odkrycia prawdy o otaczającym nas świecie. Świat Lovecrafta to skrajnie materialistyczny, praktycznie nieskończony ogrom przestrzeni i czasu, absolutna otchłań. Gdzieś tam jest ludzkość, zupełnie nie w środku, wbrew temu co sobie uroiła. Historia naszego gatunku to ułamek kosmicznej sekundy, nasza istotność jest równa istotności kawałka skały pędzącej przez bezkresne, międzygwiezdne przestrzenie. A istotność naszego stanowiska wobec tego faktu i ocena świata w kategoriach zła i dobra jest również zerowa. Wszechświat, mówiąc kolokwialnie, ma nas gdzieś. Ta kosmiczna obojętność przyjmuje znamiona piekielnej niesprawiedliwości i zagrożenia płynącego z czarnej otchłani. Czujemy zło z niej tchnące, kreujemy się na ofiary, czujemy pozaświatowy spisek przeciwko ludzkiej rasie. Spisek zawiązany nie przez nas samych jak u Ligottiego, lecz przez nieznane, ponadludzkie byty. A przecież to wszystko nieprawda, bzdura, nasze chciejstwo i kolejna ułuda, którą sami sobie antropocentrycznie fundujemy. Nic i nikt na nas celowo nie czyha, kosmos tak naprawdę nas nie dostrzega. A całe cierpienie i groza bohaterów Lovecrafta wynika nie z tego, że Cthulhu, Dagon et consortes czynią zło wobec nich intencjonalnie, lecz właśnie z zupełnie przeciwnego powodu – że jest to horror przypadkowy i bezcelowy. To uczucie obnażające nasze niezamierzone poznawcze zakłamanie. Lovecrafta zatem ciężko nazwać pesymistą hołdującym nihilistycznej wizji świata. Jego filozofia mówi po prostu o tym, że wszechświat jest pierwotny wobec nas i wszystko to, co o nim wyrokujemy jest tylko naszą niedoskonałą próbą uciekania od prawdy. To nie nihilizm, to konstatacja faktu. To cios w naszą manichejską, zaprawioną religią, tendencję do polaryzowania uczuć, doświadczeń i opinii.

Dodatkowo świat jako taki, zostaje wyrwany z naszych ludzkich definicji i okazuje się być zbudowany z takich elementów, których nie przewiduje nasza filozofia poznania – oparta na doświadczeniu i analizie tego co dostarczają nam zmysły. Zamknięcie rzeczywistości w bańce fenomenów, które stanowią podstawowy budulec ludzkiej wizji świata staje się u Lovecrafta największym błędem w historii filozofii. Od czasu pierwszego homo sapiens doświadczamy ataku rzeczywistości. Nauczyliśmy się przed nią bronić za pomocą oręża mistyki, religii, potem kultury. Rugujemy niesamowitość, odcinamy się od niej, oznaczając wszystko to co dziwne i niezrozumiałe hasłem „nadprzyrodzone”. Zakładamy, że istnieją bóstwa, życie pozagrobowe i w miarę rozwoju cywilizacji patrzymy na nie z coraz większym dystansem. Kultura staje się (o czym pięknie pisał Lem w jednym z esejów Doskonałej próżni) potrzebą adaptacyjną, remedium na egzystencjalne lęki, fabryką sensów naszego bytu i buforem-fałszem oddzielającym nas od prawdy. Potrzebowaliśmy tego od zawsze i jak się okazuje, pomimo rozwoju nauki i cywilizacji, potrzebujemy nadal. Czy zdajemy sobie sprawę dlaczego?


I wtedy przychodzi Lovecraft i w swój histeryczny i uporczywy sposób niszczy nasz kokon, wciska nam czerwoną pigułkę. Co nam pokazuje?
Po pierwsze – wszystko to co uznajemy za „niesamowite” i „wypaczone” wcale takie nie jest. Jest jak najbardziej normalne i rzeczywiste – po prostu nie przystające do naszej zbudowanej przez tysiąclecia fałszywej wizji świata. Świat ów odsłania przed człowiekiem swoje prawdziwe oblicze.
Po drugie – absolutny materializm kosmosu redukuje nasze wyobrażenie Boga do istoty o niemal boskich właściwościach, niemniej jednak całkowicie fizycznej i namacalnej. Do wstrząsu numinotycznego nie potrzebujemy już bogów, wystarczą nam potwory. Wszyscy kultyści u Lovecrafta czczą nie bogów, lecz istoty z krwi i kości, które bogami nazywają. I są to kulty pierwotne, właściwe czasom, gdy bóstwa niosły frenetyczną grozę, starotestamentowy tremens - w przeciwieństwie do nowoczesnej, wyewoluowanej w naszej kulturze, wiary niosącej nadzieję i pociechę.
Po trzecie – zetknięcie z absolutną naturą czasu, przestrzeni i materii nieodwołalnie prowadzi do paraliżującej grozy i szaleństwa. Absolutyzm ów, czyni ze świata jedno wielkie monstrum, abominację epistemologiczną. Czas zostaje rozciągnięty nagle na niewyobrażalne eony a trójwymiarowa przestrzeń rozwieszona na hiperpłaszczyźnie o "powierzchni" miliardów lat świetlnych. W takim uniwersum bohaterowie Lovecrafta są papierowi, jakże mogliby być inni.
Po czwarte – obok grozy wywołanej wrażeniem obcowania z absolutem, pojawia się również horror zetknięcia z aberracją bytu. Największym źródłem grozy u Lovecrafta jest bowiem deformacja tego co zdeformowane być nie powinno. W R’Lyeh wszystkie ściany leżą pod nienaturalnymi, nieludzkimi kątami, jawnie wyzywającymi Euklidesa do tablicy (ciekawostka – chwyt ten wykorzystała po latach Shirley Jackson w Nawiedzonym) i przyprawiają człowieka o zawrót głowy. Potwory Lovecrafta są zawsze bluźniercze, plugawe i niemożliwe do opisana za pomocą haseł z ludzkich słowników. Oprócz wzroku atakowany jest słuch (słychać zwyrodniałe i bezbożne dźwięki – bulgoty, zgrzyty, klekoty, cthulhu fhtagn); węch (czuć schorzałe i szkaradne fetory); dotyk (oślizgłe i sparszywiałe rzeczy). I teraz najważniejsze – uczucie grozy zostaje pociągnięte do ekstremum głównie przez fakt uświadomienia sobie, że całe to zwyrodnienie jest jak najbardziej PRAWDZIWE. Gość Pickmana był przerażony jego obrazami nie dlatego, że przedstawiały złowieszcze i piekielne wizje, lecz dlatego, że były tak obezwładniająco REALISTYCZNE i ŻYWE.
Po piąte – nauka jako zdroworozsądkowy sposób interpretacji rzeczywistości i najwyższy produkt ludzkiej kultury i rozumu, okazuje się prostą drogą do szaleństwa. Paradoks ten jest charakterystyczny dla świata Lovecrafta – im dłużej drążymy i wpatrujemy się w otchłań, tym większe prawdopodobieństwo, że otchłań spojrzy prosto na nas. Nauka nie porządkuje chaosu, ona go wzmaga. Przywołuje z przeszłości stare i wymazane przez kulturę atawistyczne instynkty i pokazuje, że w wierzeniach naszych dzikich przodków było więcej prawdy niż nam się wydaje.  Jednak Lovecraft, jako zdeklarowany materialista i ateista, pokazuje to w trochę innym świetle, trochę inaczej to wszystko tłumaczy. Nauka, wbrew naszym wyobrażeniom, nie anuluje potrzeby mitu i religijnego eskapizmu. Demaskując prawdę o fizykalizmie świata, wzmaga tę potrzebę.


Tak widzę to, co Lovecraft zostawił światu. Tak rozumiem główną część jego filozoficznej i literackiej spuścizny. To dorobek twórczy, w którym najważniejsze są nie rekwizyty, nie tak mocno fetyszyzowana mitologia Cthulhu, lecz wszystko to, co jest pierwotne wobec nich – lovecrafttowska filozofia bytu i poznania. I pod takim kątem proponuję spojrzeć na jego twórczość. Kąt to wielce nieeuklidesowy.

3 komentarze:

  1. Fajnie Marcin, że mi przypomniałeś na LC o recenzji, tam zawsze wpierw wskakuje, a później gdy widzę, że masz jakąś ciekawą recenzje książki, która mnie interesuje to od razu włączam plejbeka...

    A co do meritum. Interesująca analiza, dobrze, że na początku zwróciłeś uwagę na motyw kosmicyzmu, błahości ludzkiego istnienia. To jest zdecydowanie coś co wyróżnia Lovecrafta i czego nie mogą deprecjonować nawet ci, którzy nie cenią jego twórczości...

    Pośrednio wskazałeś też na kwestię traktowania grozy śmiertelnie poważnie przez Lovecrafta, co bezsprzecznie wpłynęło na prestiż, wyjątkowość jego dzieł - bodajże Joshi czy Kołyszko o tym pisali. Tam właśnie gdzie pisałeś o prawdzie, wspomnieć należy iż bohaterami HPLa byli z reguły ludzie wiarygodni, profesorowie, ludzie nauki - to tylko uwiarygadnia przekaz jego opowiadań, sam fakt, że ludzie stateczni, poważni stoją o krok od szaleństwa spowodowanego odkryciem nieziemskiej grozy... Właściwie istotę jego filozofii w jakimś tam stopniu zręcznie ujmuję pierwszy akapit opowiadania "Zew Cthulh" - kiedyś miałem nawet w podpisie to pierwsze zdanie na forum...

    A właśnie też sobie odświeżyłem "Szepczącego w ciemności" wczoraj. Napiszę na forum wzmiankę, może zachęcę kogoś do lektury...

    Grot

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cofam swoje zdanie o bohaterach Lovecrafta, które napisałem w tekście o Grabińskim: "Są to bohaterowie inni niż Ci Lovecrafta, którzy są bierni, rozedrgani i wystawiający się bezradnie na atak sił nadprzyrodzonych". Ponowne czytanie zmienia jednak interpretację.
      A "Szepczący w ciemności" to jeden z tych tekstów, w których narrator spotyka "człowieka", czyli coś co podszywa się pod kogoś mu znanego. Bardzo podoba mi się ten kawałek twórczości Lovecrafta, było to w "Przypadku Charlesa Dextera Warda", "Coś na progu".
      A i zacząłem też Joshiego. Dotarłem na razie do momentu załamania Lovecrafta w 1908 roku - ciekawe jak wpłynęło (bo ciężko tego nie skojarzyć) to na pomysł na "Cień spoza czasu".

      Usuń
  2. Z tymi bohaterami to też różnie bywa, ale generalnie można powiedzieć, że w najlepszych utworach HPLa właśnie raczej bohaterami są ludzie poważni co tylko pomaga wytwarzać, czy bardziej sprawiać uczucie realności u czytelnika jak profesor w "Zew Cthulhu", który na podstawie swojej wiedzy naukowej próbuje badać zjawiska paranormalne, czy w "Koszmarze w Dunwich".

    Dobrze, że czytasz Joshiego, gościu spędził kilkadziesiąt lat na sylwetką Lovecrafta, więc wydaje się, że nic lepszego o HPLu nie znajdziesz. Tylko uzbrój się w cierpliwość. Joshi jest szczegółowy w swym dziele (i chwała mu za to), ale właśnie ta drobiazgowość powoduje, że nierzadko wręcz z maniakalną dokładnością opisuje proste, mozolne czynności życiowe Lovecrafta jak rozkład posiłków, ilość pieniędzy na nie przeznaczona, co nie zawsze się z dużym entuzjazmem czyta, choć i na pewno znajdą się koneserze tego typu drobiazgów.

    Co do momentu, to nie pamiętam już, gdyż Joshi lubi wracać do opisywanych wcześniej zagadnień, więc równie dobrze mogło to być na początku lub końcu książki. Ja najbardziej ją cenię za przedstawienie filozofii, światopoglądu Lovecrafta, jego zainteresowań bo przedtem miałem dość mgliste pojęcie na ten temat.

    Grot

    OdpowiedzUsuń