sobota, 12 listopada 2016

Możliwość wyspy


Porzućcie wszelką nadzieję

Czytając kolejną książkę Michela Houellebecqa, trudno oprzeć się wrażeniu, że tak naprawdę jest to ta sama książka, co poprzednie. Kolejny odstręczający bohater-mizantrop, produkt konsumpcyjnego świata Zachodu, bezowocnie szukający seksualnego spełnienia, personifikujący całe zło nowoczesnego stylu życia. Jednak Możliwość Wyspy ma pewną, niemożliwą do pominięcia przewagę. Jest bowiem zwieńczeniem ekstremalnego nihilizmu autora, spójnym podsumowaniem myśli filozoficznej o jednoznacznym przesłaniu. Nihilizm ten jest bardzo podobny w wielu aspektach do poglądów Thomasa Ligottiego, ale jednocześnie całkiem inny w stopniu emocji przekazu. Houellebecq jest konsekwentnie spokojny, chłodny, metodyczny i nieubłagany w swoim sposobie na uświadomienie nam, że nowoczesny świat skazany jest na zagładę.

Na pierwszy, powierzchowny rzut oka, fabuła książki to opowieść szkatułkowa z gatunku science-fiction, której głównym obszarem zainteresowań jest posthumanizm, a autor przeprowadza specyficzny sposób rozliczenia się z tym nurtem fantastyki. Akcja książki dzieje się na początku XXXXI wieku, od naszych dobrze znanych nam czasów minęły dwa tysiące lat. Ziemia to planeta po apokaliptycznym resecie, wiele mórz wyschło, 90% populacji wyginęło. Ci, którzy przeżyli, cofnęli się do epoki kamienia łupanego. Ale w odgrodzonych od świata obszarach żyją samotnie jednostki nieprzystające do otoczenia, istoty postludzkie nazywane w książce Neoludźmi. Ich posthumanizm przejawia się w specyficzny sposób, mianowicie w każdej takiej enklawie żyje kolejna wersja jednego z założycieli i głównych członków pewnej XX-wiecznej sekty. Wersja taka to po prostu klon powstały z komórek osoby sprzed dwóch tysięcy lat, kolejna inkarnacja tego samego człowieka z zachowaną wiedzą, przenoszoną za pomocą technologii kopiowania struktury neuronów. Podstawową różnicą pomiędzy klonem a oryginałem sprzed stuleci jest jednak to, że klon nie posiada żadnych uczuć, nie czuje strachu, radości, pożądania, smutku. Ich istnienie oderwane od doczesnych trosk i w pełni samowystarczalne organizmy (uwaga – fotosynteza!) mają być, według ideologii sekty, wręcz perfekcyjną realizacją nirwany na Ziemi.



Klony, będąc posłusznymi wykonawcami woli założycieli, studiują tzw. „opowieści życia” swoich genetycznych przodków i oczekują na przyjście bliżej nie określonych Przyszłych. Po śmierci klona na jego miejsce wchodzi klon kolejny i w tak ustanowionej, niedosłownej nieśmiertelności trwa ich egzystencja. Poza tym nie muszą robić nic - ponieważ nic robić nie potrzebują. Główny bohater książki, Daniel24, czyta o swoim pierwowzorze – Danielu1, który jako komik-obrazoburca, poeta, scenarzysta, osiągnął w XX wieku bogactwo, uznanie w świecie sztuki, ale cierpi z powodu wyobcowania i braku możliwości uwolnienia się od rozdzierających go pragnień. Sława Daniela powstała dzięki "komercyjnej eksploatacji negatywnych instynktów, na tym absurdalnym pociągu Zachodu do cynizmu i zła". Jego życie płynące poprzez „miłość” bez seksu, seks bez miłości, trawione nieustannym pożądaniem, nigdy nie bazujące na trwałych fundamentach moralnych, ciążące ku nieuniknionej separacji od wszystkich innych istot ludzkich, jest uwspółcześnioną ilustracją Księgi Koheleta. "Marność nad marnościami i wszystko marność" – te słowa idealnie definiują podstawy ideowe nowoczesnego świata.

Kapitalizm ze swoim prawem dżungli, totalna relatywizacja wszelkich probierzy oceniających indywidualne ludzkie etyki, uprzedmiotowienie innych ludzi i traktowanie ich tylko jak narzędzi do zaspokojenia własnych żądz prowadzi do postępującej systematycznie alienacji. Houellebecq, idąc niejako śladami buddyzmu, wyjątkowo wyraźnie sygnalizuje pożądanie jako tą ludzką cechę, która sprowadza na nas cierpienie i życie w ciągłym uczuciu nienasycenia. Autor nie ma wbrew pozorom obsesji na punkcie seksu. Ma on obsesję na punkcie ludzkiej obsesji na punkcie seksu, która jest immanentną cechą człowieczeństwa. Miłość to oczywiście puste hasło, które jak wszystkie inne potencjalne ideały, mogące wprowadzić do naszego życia choćby elementy egzystencjalnej ostoi, jest tylko iluzją i ginie ostatecznie rozerwana ideową entropią. Seks z kolei jest nieusuwalny i aksjomatyczny w człowieczeństwie, gdyż stanowi on "geometryczną oczywistość". Bo przecież czym tak naprawdę jest człowiek? W pewnym dosadnym fragmencie książki pewien naukowiec podczas wykładu rzuca na ziemię worek wypełniony w 65% wodą a w 35% mięsem i mówi "Oto człowiek!" Worek materii z otworami, który przypadkowo nauczył się myśleć.

Wszyscy ludzie regularnie, z pokolenia na pokolenie, oddalają się od siebie. Houellebecq bezlitośnie wyśmiewa filozoficzne nadzieje Teilharda de Chardin, który jako katolicki myśliciel próbował znaleźć złoty środek pomiędzy ewolucjonizmem a dogmatami wiary chrześcijańskiej. Jego wizja noosfery umysłów, ostatecznej jedni wszystkich ludzi, połączonych wspólnym celem jakim jest połączenie z absolutem, jawi się naszemu pisarzowi-wichrzycielowi jako skrajnie śmieszna i naiwna. Bo żadna religia nie ma nic do zaoferowania hedonistycznemu i skazanemu na ciągły rozwój światu. Z odpowiedzią przychodzi fikcyjna sekta Elohimitów, której dogmatami są właśnie wszystkie te własności nierozerwalnie związane z Zachodnim stylem życia – konsumpcjonizm, sybarytyzm i poddanie się tym nurtom rozwojowym, z którymi i tak nie wygramy. Nie możemy wygrać – przyłączmy się! Życie społeczne to przecież absurdalny balast, który w prehistorii służył gwarancji bezpieczeństwa. Zapewnijmy sobie zatem nieśmiertelność poprzez klonowanie i żyjmy każdy sobie, w swoim własnym solipsystycznym "ja", szczelnym mikroświecie własnej świadomości, w końcu wiecznie młodzi, wolni od żądz i cierpienia, gdzie sam tylko fakt, że istniejemy niezależni od zewnętrznego świata i jesteśmy bezpieczni fizycznie, daje nam tak upragnione spełnienie! Nirwana?! Houellebecq z gorzkim uśmiechem również i tę ideę odpowiednio rozlicza w odbierającym oddech zakończeniu.

Fantastyczne szaty powieści i posthumanizm nie mają istotnego znaczenia dla interpretacji powieści. To nie jest powieść science-fiction. To tylko środki przekazu, które autor wybrał jako najlepiej oddające jego filozofię i opis nieuniknionych i samobójczych tendencji nowoczesnej cywilizacji.

W Cząstkach elementarnych Houellebecq uchodził jeszcze za pisarza, który być może widzi światełko w tunelu. W Platformie z konsternacją i niepokojem widzimy jak światełko gaśnie. Możliwość wyspy to skok w ciemność, przekroczenie nihilistycznego horyzontu zdarzeń, zza którego nie ma powrotu. Nie wiem, o czym jest Mapa i terytorium, ale musi chyba iść w jakieś poboczne odnogi dekadentyzmu autora, bo ten nie zostawił już sobie żadnego pola manewru. A może to chwiejne światełko to tylko moje interpretacyjne chciejstwo i autor jest bardziej stały w swojej filozofii? Zdecydowanie warto odpowiedzieć sobie na to pytanie samodzielnie. Bo twórczość Houellebecqa, potraktowana z uwagą i przemyślana, nie pozostawi nikogo wobec jej zawartości obojętnym. To jest zwyczajnie niemożliwe.

Recenzja zamieszczona pierwotnie na Szortal

Tytuł: Możliwość Wyspy
Tytuł oryginału: La Possibilité d’une île
Autor: Michel Houellebecq
Tłumaczenie: Ewa Wieleżyńska
Wydawca: WAB
Data premiery: wrzesień 2015
Liczba stron: 448
ISBN: 9788328021891

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz