Książka o miłości
Miłość to jedno z haseł, którego znaczenie jest wysoko umocowane w ogólnoludzkim słowniku pojęć ważnych. Wespół z wiarą, nadzieją, często przyjaźnią, stanowi pewien nienaruszalny zestaw powszechników definiujących nasze życie, zestaw, w którego prawomocność nie śmiemy wątpić. Michel Houellebecq, w swojej trzeciej książce o dość enigmatycznym tytule Platforma, używając bardzo podobnych środków fabularno-estetycznych, jak w swoich dwóch pierwszych powieściach, twierdzi, że miłość już dawno umarła (jeśli istniała w ogóle). I opierając się na tej tezie dokonuje ponownej wiwisekcji sytuacji społecznej świata Zachodu. I znęca się nad tym światem niemiłosiernie wyraźnie sugerując, że z każdą kolejną książką jego tyrada przeciwko skutkom rozwoju cywilizacyjnego będzie się tylko rozwijać.
Główny bohater książki, Michel, jest pracownikiem francuskiego Ministerstwa Kultury. Jego życia nie determinuje żaden kod moralny ani ogólnie przyjęte zasady społeczne. Michel jest cynikiem, mizantropem, gburem przywiązanym do dóbr materialnych, człowiekiem znudzonym maksymalnie swoim życiem, żywym kalejdoskopem uprzedzeń rasowych, wyznaniowych i tych opartych na statusie społecznym. Jeśli ktoś nie lubił bohaterów Cząstek Elementarnych – Michela może od razu znienawidzić. Po śmierci ojca, który był tylko nic nie znaczącym wpisem w dowód osobisty głównego bohatera, Michel jedzie na wycieczkę do Tajlandii, gdzie szuka ucieczki od coraz bardziej już ciążącej nad nim beznadziei swojej egzystencji. To, co tam znajduje, przewraca jego życie do góry nogami.
Otóż, napotyka to, co w świecie Houellebecqa możemy nazwać substytutem miłości. Znajduje Valerie, pracownicę jednego z francuskich biur podróży, w której ku swojemu bezbrzeżnemu zdziwieniu się zakochuje. Michel jest w końcu szczęśliwy, zaczyna jakby egzystować od nowa czyniąc z tego, co łączy go i jego partnerkę, siłę napędową potrzebną do przeżycia każdego kolejnego dnia. I to na tym właśnie związku Michela i Valerie, autor buduje gorzką i bezwzględną krytykę społeczeństwa Zachodu, nie ukrywając od samego początku, że to, co łączy bohaterów, to nie jest prawdziwa miłość, lecz tylko jej karykatura. Bo miłość nie istnieje. Nie może zaistnieć w nowoczesnej cywilizacji, a i po prawdzie ta cywilizacja już jej nie szuka.
Michel jest typowym produktem społeczeństwa Zachodu. Społeczeństwa zmechanicyzowanego seksualnie i uczuciowo, w którym dążenie do indywidualizmu zabiło najprostszą z umiejętności – umiejętność czerpania przyjemności z bycia w związku opartym na miłości. Kobiety zachodniej cywilizacji są zbyt wymagające w stosunku do swoich mężczyzn, przerażają ich swoją emancypacją i nowoczesnością. Mężczyźni nie wierzą w miłość, uciekają w mechaniczny seks bez uczuć, który łatwo kupić, zwłaszcza że powszechny dobrobyt, do którego Zachód tak usilnie dąży, ustanawia to niebywale łatwym przedsięwzięciem. Walka o miłość z kolei jest kosztowna w inny sposób – trzeba się starać, poświęcić cenny czas, wykazać się altruizmem, zadbać o więzy międzyludzkie. Kogo na to stać u progu XXI wieku?
Okazuje się, że właśnie Valerie. Postać jakże różna od wszystkich dotychczasowych bohaterów książek Houellebecqa. Mimo, iż spełnia wszystkie kryteria spełnionej zawodowo kobiety supernowoczesnej, to jednocześnie potrafi dawać przyjemność innemu człowiekowi i zna granicę, po przekroczeniu której czeka na nią egzystencjalna i uczuciowa równia pochyła. Mimo tego związek Michela i Valerie nie jest tym, co zwykliśmy nazywać prawdziwą miłością. Uprawomocnia się bowiem na zasadzie kontrastu i krzywego zwierciadła. Zaistniała tylko w momencie oderwania się od życia w stylu zachodnim, w otoczeniu tajskiego raju seksualnego, praktycznie w całości na fundamencie chuci i pożądania, w tym niewyobrażalnie krótkim fragmencie czasu, gdy życie osobiste na chwilę wydostało się z sztywnego chwytu założonego przez karierę i pogoń za pieniądzem. Ta pokręcona ekwilibrystyka uczuć, seksualności, motywacji i tłumaczeń, że chce się kochać, jest wykonalna tylko przez czas życia metaforycznej jętki i tylko w ekstremalnie sprzyjających warunkach.
Platforma to książka przerażająco smutna. Houellebecq idzie tu krok dalej niż w poprzednich powieściach. Bo nie jest to tylko ponowna krytyka dekadentyzmu i duchowej miałkości nowoczesnego świata. To również bardzo pesymistyczny i nasycony wyraźną przestrogą mocny opis zderzenia kultur. Mężczyźni Europy Zachodniej, którzy poza pieniędzmi nie są w stanie zaoferować swoim kobietom niczego więcej, kierują swoje lubieżne oczy ku krajom Trzeciego Świata. Mieszkańcy Azji i Afryki, idealnie według zasad czegoś, co można nazwać seksualną gospodarką wolnorynkową, dopasowują się do tego rosnącego coraz bardziej popytu. Następuje kupczenie własną godnością, upadek obyczajów, handel duchowością. Dodatkowo stanowi to jeszcze jeden punkt zapalny w rozwijającej się wojnie cywilizacji. Houellebecq w Platformie bardzo wyraźnie daje się poznać jako przeciwnik islamu. Widzi w nim nie tylko religię obłudy i hipokryzji, ale realne zagrożenie, wobec którego słaby świat zachodni nie może wytoczyć żadnych skutecznych dział. Wstrząsający i naprawdę smutny finał książki jest według mnie o wiele mniej niejednoznaczny, niż ten z Cząstek Elementarnych.
Autor napisał Platformę w takim samym, lekko szokującym, naturalistycznym, prowokującym i mogącym przyprawić o niesmak stylu, który znamy z poprzednich powieści. Czytelnik, który odbił się z tego powodu od wcześniejszych jego książek, w Platformie napotka mur jeszcze wyższy - ale ja osobiście nie wyobrażam sobie Houellebecqa piszącego w inny sposób. Ta cecha jego literatury jest składnikiem wzorcowo komplementarnym wobec samej treści - nadaje filozofii ukrytej między kartkami powieści siłę, wobec której ciężko pozostać obojętnym.
Recenzja zamieszczona pierwotnie na Szortal
Tytuł: Platforma
Tytuł oryginału: Plateforme
Autor: Michel Houellebecq
Tłumaczenie: Agnieszka Daniłowicz-Grudzińska
Wydawca: WAB
Data premiery: wrzesień 2015
Liczba stron: 368
ISBN: 9788328021884
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz