Bunt wobec tyranii kadrów
Recenzja powstała przy współpracy z portalem Esensja i została tam pierwotnie zamieszczona.
Egmontowy cykl wydawniczy „Marvel Limited” prezentuje klasykę Marvela, która – z racji formatu owego cyklu – była przełomowa nie tylko z powodu fabuły, ale (chyba głównie) poprzez warstwę graficzną. Wydany właśnie imponujący zbiór „Nick Fury, Agent S.H.I.E.L.D.” idealnie wpisuje się w obydwa założenia. Jim Steranko, jeden z ówczesnych marvelowskich geniuszy komiksu, zaprasza nas na podróż w czasie do apogeum Srebrnej Ery.
Nick Fury nie zawsze był agentem S.H.I.E.L.D. (Strategic Homeland Intervention, Enforcement and Logistics Division). W roku 1963, czyli w czasach gwałtownej inwazji Stana Lee i Jacka Kirby’ego, kiedy to nowe komiksy superbohaterskie pojawiały się jak grzyby po deszczu, Marvel postanowił wydać coś z zupełnie innej beczki. W marcu tego roku wystartowała nowa seria – „Sgt. Fury and His Howling Commandos”, opowieść o jowialnym, twardym jak skała, absurdalnie męskim sierżancie armii USA i grupie komandosów piorących nazistów podczas drugiej wojny światowej. Fury nie miał jeszcze opaski na oku, nosił zarost i kurzył cygara – proste, pełne strzelanin i pościgów opowieści sprzedawały się świetnie mimo wielkiej konkurencji w postaci „Fantastycznej Czwórki”, „Spider-Mana” czy „Kapitana Ameryki”. A propos – Kapitan pojawiał się czasem w „Sgt. Fury”, wszak był to okres jego intensywnej, wojennej działalności, choć ze zrozumiałych względów Sierżanta Fury’ego nie znajdziemy w starszych o dwie dekady komiksach z Kapitanem (wydawanych wtedy pod egidą „Timely Comics” – jeszcze nie Marvela).
Jednocześnie Marvel Comics wydawało całą masę antologii komiksowych – „Tales of Suspense”, „Tales to Astonish” czy wreszcie „Strange Tales” zdominowaną w roku 1963 przez postać Doktora Strange’a oraz Ludzkiej Pochodni ze wspomnianej Fantastycznej Czwórki. Dzieje Doktora Strange'a poznaliśmy już w „Marvel Limited” – słynny Steve Ditko pisał i rysował przygody najbardziej znanego czarnoksiężnika Marvela od lipca 1963 do kwietnia 1966. Antologie te były pewnym sposobem na obejście umowy, jaką Marvel zawarł z DC Comics. Obydwa wydawnictwa musiały trzymać się ustalonej liczby komiksów miesięcznie, więc skoro bohaterów było coraz więcej, upychano ich do antologii. Do 134 odcinka „Strange Tales” podzielone było na pół pomiędzy Doktora Strange’a i Ludzką Pochodnię. Ale latem 1965 roku, w odcinku 135 doszło do znaczącej zmiany.
Stan Lee i Jack Kirby wprowadzili do antologii uwspółcześnioną wersję Nicka Fury’ego. Seria „Sgt. Fury” wychodziła oczywiście nadal – po prostu w „Strange Tales” pojawił się Fury starszy o dwadzieścia lat i już pułkownik, a nie sierżant. Nick wezwany został do Pentagonu, gdzie Tony Stark wprowadził go w tajną operację wymierzoną przeciwko Hydrze, nowej organizacji zagrażającej Ameryce. To w tym komiksie po raz pierwszy pojawia się S.H.I.E.L.D., na czele której stanął pułkownik Fury, doświadczony żołnierz drugiej wojny światowej. Tu już ma opaskę na oku – pod koniec 1965 roku wytłumaczono nawet dlaczego – w dwudziestym siódmym zeszycie „Sgt. Fury and His Howling Commandos”. Fury został superszpiegiem używającym najnowszych nowinek technologicznych, również takich absurdalnych rodem z „Jamesa Bonda”, który w tym czasie dorobił się już trzech filmów, a „Thunderball” miał lada chwila wejść na ekrany kin.
Jack Kirby miał coraz mniej czasu, więc tworzył tylko layouty stron i schematyczne, symboliczne ołówkowe szkice, które potem przerysowywali i tuszowali najróżniejsi twórcy. Gdy John Buscema zbuntował się wreszcie pod koniec 1966 roku, Stan Lee i Jack Kirby stanęli przed koniecznością wyboru nowego, bardziej uległego rysownika. Wybór padł na młodego, dwudziestosześcioletniego Jima Steranko, który już na pierwszym spotkaniu kompletnie oczarował Stana Lee i dostał robotę od razu. Steranko miał bardzo ciekawą i momentami burzliwą przeszłość – zanim w latach sześćdziesiątych zaczął rysować dla Harvey Comics, był rockandrollowym muzykiem, iluzjonistą, mistrzem ucieczek, gimnastykiem, a nawet miał pewne kłopoty z prawem. Podążanie po szkicach Kirby’ego też zaczęło mu wkrótce przeszkadzać, podobnie zresztą jak rygor sekwencyjności narracji starszego kolegi – Steranko nazywał to „tyranią kadrów” i chciał jak najszybciej się od niej uwolnić. Stan Lee poszedł mu na rękę bardzo szybko – Steranko zaczął od odcinka 151, a już w 154 odpowiadał całkowicie za scenariusz, szkice, układy kadrów i tuszowanie. Druga połówka każdego zeszytu „Strange Tales” stała się jego autorską serią. Omawiany dziś zbiór zawiera osiemnaście dwunastostronicowych odcinków z czasów „Strange Tales” (151-168), a także cztery zeszyty z czasów, gdy Nick Fury otrzymał już własną serię – wszystkie, jakie napisał i narysował Jim Steranko.
Osiemnaście odcinków „Strange Tales” można w zasadzie podzielić na dwie dłuższe opowieści i kodę. Pierwsze osiem zeszytów opowiada o wielkim starciu S.H.I.E.L.D. z Hydrą, które trwało nieprzerwanie od debiutu Fury’ego w 135 odcinku. Tajemniczy, „głównodowodzący Hydry”, mistrz kamuflażu i dywersji wszelakiej, knuje co chwila jakieś plany przejęcia władzy nad światem lub plany jego zniszczenia (sam nie wie, na czym najbardziej mu zależy). Pułkownik Fury ma wsparcie swoich wiernych, gadatliwych kompanów z ekipy – razem stawiają czoła Hydrze. Organizacja, którą znamy chociażby z uniwersum MCU, jest tu swego rodzaju zaślepioną, rozrastającą się sektą, bezgranicznie oddaną swemu dowódcy. „Hail Hydra! Nieśmiertelna Hydra! Nigdy nie damy się zniszczyć! Odetnij kończynę, a na jej miejsce wyrosną dwie nowe! Służymy wyłącznie naszemu panu. A świat będzie wkrótce służył nam! Hail Hydra!” – komiksowe lata sześćdziesiąte nie komentowały, jak widać, zbyt mocno trwającej właśnie w najlepsze zimnej wojny, a największego zagrożenia upatrywały nadal w pokonanych już, ale być może gdzieś poukrywanych nazistach.
Gdy po odcinku 158 zagrożenie ze strony Hydry zostało zażegnane (oczywiście nie na stałe – ta organizacja regularnie powraca do komiksów od ponad półwiecza), S.H.I.E.L.D. musiało zmierzyć się z Żółtym Pazurem i jego pomagierami. Steranko wykorzystał tu postacie z miniserii „Yellow Claw” z 1956 roku, z ery poprzedzającej rewolucję komiksową Stana Lee. To w tym komiksie agent Jimmy Woo ściga bandę chińskiego geniusza zła, wzorowanego oczywiście na Fu Manchu. Woo i Fury muszą teraz wspólnie powstrzymać Żółtego Pazura przed – dosłownie – anihilowaniem naszej planety. Ostatni odcinek „Strange Tales”, w którym wystąpił Nick Fury (168 z maja 1968 roku), nosi tytuł „Today Earth Died!” i opowiada krótką, oderwaną od poprzednich historię. Pojawiają się tu motywy apokaliptyczne, bardzo niezwykłe fabularnie i odbiegające mocno od tego, do czego wszyscy byli przyzwyczajeni. Jim Steranko wiedział już, że pisze jej ostatni odcinek – stworzył kodę, podsumowanie, postawił kropkę nad i.
W maju 1968 roku wygasła wspomniana wyżej umowa między Marvelem i DC – Stan Lee i spółka mogli rozszerzyć asortyment. To dlatego Nick Fury wyleciał ze „Strange Tales”, podobnie zresztą jak Doktor Strange. Obaj herosi otrzymali swoje własne serie – czarnoksiężnik został głównym bohaterem komiksu „Doktor Strange” z kontynuowaną numeracją, a nasz pułkownik dostał serię „Nick Fury. Agent of S.H.I.E.L.D.”, ale numerowaną od jedynki. Ciekawostka – po pięciu latach, w 1973 roku, seria „Strange Tales” powraca i jest kontynuowana również od numeru 169. Pisał ją wtedy Len Wein, działający na dwa fronty – dokładnie w tym samym okresie, razem z Berniem Wrightsonem, powołał do życia „Potwora z bagien” dla DC Comics.
Jim Steranko napisał tylko cztery odcinki nowej serii z Nickiem Furym. Tu już całkowicie puścił wodze fantazji i zaszalał z narracją, formą i grafiką. Każdy z tych odcinków jest niezależną opowieścią, z których wszystkie oprócz trzeciego pozostają raczej w klimatach „Strange Tales”. Są one jednak bardziej złożone fabularnie, nie tak naiwne i bardzo śmiałe, jeśli chodzi o prezentowane treści. Wspomniany zeszyt trzeci to zupełnie inna estetyka – szkockie wrzosowiska, gotycki horror, nawiązania do „Psa Baskerville’ów” Arthura Conana Doyle’a. W tym odcinku Steranko wznosi się na wyżyny swojej sztuki – to jest coś wprost niesamowitego. Niestety rygor trzymania się deadline’u pokonał naszego twórcę. Steranko odszedł z serii i narysował jeszcze kilka innych komiksów dla Marvela, zanim na dobre zniknął z branży. Sama seria „Nick Fury, Agent of S.H.I.E.L.D.” została zakończona po odcinku piętnastym – bez Steranki to nie było już to samo.
No tak, to był wizjoner w pełnym tego słowa znaczeniu. Zrewolucjonizował komiksy z Nickiem Furym zarówno narracyjnie, jak i graficznie. Otaczał sztukę Jacka Kirby’ego niemal kultem, ale nie bał się wychodzić poza standardy starszego kolegi. Ówczesny „Styl Marvela” polegał po prostu na naśladownictwie Kirby’ego, dyktatora, z którym mało kto chciał polemizować, zwłaszcza że Stan Lee bardzo nerwowo reagował na każdą próbę takiej polemiki. Dopiero Jim Steranko okazał się tak mocnym graczem, że nie tylko puszczono mu to płazem, lecz nawet zaczęto bić gromkie brawa. Steranko stosował techniki Kirby’ego związane z kolażem, ale stopniowo je zmieniał na swoją modłę. Wzmacniał je elementami sztuki awangardowej, takiej jak pop-art i op-art, wzorował się na estetyce Salvadora Dali i Andy’ego Warhola, wychodził z „niewoli stenograficznej, sekwencyjnej narracji”, każąc postrzegać całą stronę (albo i dwie) jako jedną całość. Zaburzał perspektywę, naginał anatomię, rysował koncentryczne kręgi, hipnotyzujące linie, nie trzymał się kadrów. Jim Steranko łączył świat kina, plakatu i sztuki z komiksem superbohaterskim wcześniej niż ktokolwiek w Marvelu.
Mówił: „Znałem się dość dobrze na op-artie, pop-arcie, surrealizmie i ekspresjonizmie. Wiedziałem, że komiksy są bardzo tolerancyjną formą, ponieważ byłem ich wielkim czytelnikiem. Potrafiły one akceptować trendy, których inne media nie były w stanie szybko odtworzyć, więc importowanie nurtów artystycznych, takich jak surrealizm, wydawało mi się czymś naturalnym. Zawsze było dla mnie zagadką, że nigdy wcześniej tego nie robiono”. I wtedy przychodził Stan Lee i coraz bardziej nieśmiało narzekał: „Jim, czy to naprawdę konieczne? Nie możesz po prostu opowiedzieć ciekawej historii jak Kirby czy Romita?”. Nie. Steranko wyznawał zasadę, że lepiej jest prosić o wybaczenie niż o pozwolenie.
Jim Steranko dokonał też stopniowej, choć ostatecznie dość radykalnej metamorfozy Nicka Fury’ego. W jednym z wywiadów powiedział: „Nick Fury zaczynał życie z kilkoma charakterystycznymi cechami: trzycalowym cygarem, zarostem na twarzy i garniturem pogniecionym tysiącem zmarszczek. Przeobraziłem Fury'ego, ponieważ nie sądziłem, że taki osobnik zdoła okiełznać najwyższe amerykańskie siły bezpieczeństwa. Dlatego dałem Fury'emu moje własne garnitury szyte na miarę, moje maniery, ogoliłem go na gładko, tak jak sam się golę, a potem dałem mu moje nastawienie do życia. I co mi zrobicie?”. No tak, Fury przechodzi metamorfozę, jest eleganckim agentem specjalnym na modłę Jamesa Bonda i dorabia się nawet szpakowatych skroni, o których czasem koloryści po prostu zapominali.
Steranko postanowił zmienić jeszcze jedną rzecz. Kazał Fury’emu często wyskakiwać z garnituru i ubierać obcisły, skórzany kombinezon pełen klamer, kabur, kieszeni i zamków błyskawicznych, aby przekształcić go choćby w namiastkę superbohatera – wszak musiał konkurować na rynku z całą masą trykociarzy. Miał być kimś w rodzaju wojownika stosującego fantastyczne rozwiązania technologiczne, które dostarczali mu specjaliści z S.H.I.E.L.D. (jak Q Jamesowi Bondowi). Opowieści o Nicku Furym ze „Strange Tales” były dziećmi swej epoki – nagłe zmiany akcji, rozwiązania fabularne wyciągane z kapelusza, magia współistniejąca z robotami, niesamowite kamuflaże, ciągłe porwania, hipnoza i iluzje (tu akurat Steranko dodał co nieco z własnego doświadczenia scenicznego). Były „dziewczyny Bonda”, są „dziewczyny Fury’ego”, jawnie seksowne i śmiejące się w twarz obowiązującemu wówczas i mającemu niezły zgryz z naszym scenarzystą Kodeksowi Komiksowemu. Steranko inspirował się również takimi brytyjskimi serialami z lat sześćdziesiątych, jak „Rewolwer i melonik” czy „The Man from U.N.C.L.E.” (niby skąd wzięła się nazwa S.H.I.E.L.D.?!), a nawet niektórymi motywami z „Doctora Who”. Technologia pojawiająca się wówczas w „Strange Tales” była niezwykle charakterystyczna dla tamtego okresu. Wielki komputer Autofac obdarzony sztuczną inteligencją! Parabola Zagłady! Miotacz promienia Q! Zarodniki śmierci! Dźwignia uruchamiająca Alfatron! Rękawica z niewiarygodną siłą Szatańskiego Szpona! Superbroń masowej zagłady Ostateczny Anihilator! I tak dalej…
Jim Steranko pokazał, że w Marvelu nie istnieje tylko Jack Kirby. Napisał i narysował w sumie niewiele – góra trzydzieści zeszytów, z czego nieco ponad dwadzieścia możemy przeczytać w najnowszym albumie „Marvel Limited”. Gwiazda Steranki rozbłysła nagle, świeciła intensywnie przez prawie cztery lata i tak samo nagle zgasła. Artysta głośno mówił, że komiks może wyglądać inaczej i odważnie pokazywał jak. To jest ewenement – najkrótszy epizod twórczy w porównaniu do jakości i wpływu, jaki wywarł na kolejne pokolenia rysowników. Znaczy – geniusz.
Tytuł: Nick Fury. Agent SHIELD
Scenariusz: Jim Steranko, Stan Lee, Roy Thomas
Rysunki: Jim Steranko
Tłumaczenie: Jacek Drewnowski, Marek Starosta
Tytuł oryginału: SHIELD by Steranko, Complete Edition
Wydawnictwo: Egmont
Wydawca oryginału: Marvel Comics
Data wydania: wrzesień 2025
Liczba stron: 360
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Format: 225 x 300
Wydanie: I
ISBN: 9788328175563










Brak komentarzy:
Prześlij komentarz