Taniec śmierci
Skoro wydawnictwo Art-Rage zaszalało z „Tęczą grawitacji”, powieścią – legendą, od której łatwiej się odbić niż od trampoliny, postanowiłem wrócić do literatury Thomasa Pynchona. Zwlekałem niemal trzy lata – Mag wydał pierwszą powieść autora już w 2022 roku, prawie sześćdziesiąt lat po jej premierze za oceanem. Teraz już wyjścia nie ma, trzeba czytać.
„V.” nazywana jest przez krytyków wstępem do „Tęczy grawitacji”. Oczywiście w drugiej połowie lat pięćdziesiątych i na początku sześćdziesiątych Pynchon tak o niej nie myślał, bo na „Gravity’s Rainbow” przyjdzie jeszcze poczekać do 1973 roku. „V.” była debiutem niesamowitym, zapowiadającym pisarza zarówno genialnego jak i polaryzującego odbiorców. Lektura tej powieści jest wyzwaniem – tym większym, im bardziej czytelnik chce całościowo ogarnąć jej fabułę, przesłanie i nawiązania. Główna akcja toczy się dwuwątkowo w Stanach Zjednoczonych roku 1956. Benny Profane, dwudziestokilkuletni marynarz, został zwolniony ze służby i (udaje, że) szuka teraz sensu swej egzystencji. Mówi o sobie, że jest „szlemielem” i „ludzkim jo-jo” – pechowcem, którego życiem rządzą prawa Murphy’ego, rzucając nim wte i wewte, na lewo i prawo. Włóczy się po barach i cudzych mieszkaniach wchodząc w relację z Ekipą Pomyleńców – beatników, artystów-lekkoduchów, żyjących z dnia na dzień i próbujących odnaleźć się w nowym, powojennym świecie Ameryki. Benny nie potrafi wytyczyć sobie celu w życiu, nie chce i nie umie stawić oporu otaczającej go rzeczywistości.
Z Ekipą Pomyleńców związany jest pewien starszy mężczyzna, Herbert Stencil, syn brytyjskiego szpiega, zmarłego nagle w tajemniczych okolicznościach w 1919 roku. Herbert odwiedza regularnie „psychodontę”, doktora Eingevalue, który sadza go na kozetce i słucha jego wspomnień, wynurzeń, konfabulacji i podkoloryzowanych relacji na temat tajemniczego „V.” Kim/czym jest V.? Nie wiadomo – może być kobietą, obiektem, miejscem lub symbolem. Wiadomo jednak, że Herbert dostał na jego punkcie prawdziwej obsesji i podporządkował swoje życie jego poszukiwaniom. V. odgrywał/a/o znaczącą rolę w życiu jego ojca, wzmianki na jego temat Herbert znajduje w starych notatkach swego rodziciela, do których sam buduje swą własną narrację i własną wersję obowiązującej historii. Retrospekcje Herberta sięgają końcówki dziewiętnastego wieku, lat tuż po pierwszej wojnie światowej lub w trakcie drugiej. V. pojawia się w Egipcie, RPA, Florencji, Paryżu oraz na Malcie w bardzo ważnych momentach dziejowych. Powieść, złożona na początku z pozornie niepowiązanych ze sobą scen z życia Ekipy Pomyleńców i sesji Herberta Stencila, pod koniec zaczyna łączyć swoje wątki (jak dwie rzeki spływające do jednego nurtu na kształt wiadomej litery). Konia z rzędem jednak temu, kto potrafi przeprowadzić jedną, słuszną i zgodną z zamierzeniami autora egzegezę powieści. Śmiem twierdzić, że celem Pynchona było jej uniemożliwienie, a fakt ten jest kluczowy do zrozumienia „V.”.
Thomas Pynchon miał tylko dwadzieścia sześć lat, gdy „V.” ujrzała światło dzienne. Ten młody człowiek napisał skomplikowaną, przebogatą i erudycyjną powieść, którą przebiła dopiero „Tęcza grawitacji” dekadę później. Tymczasem mamy rok 1963, w którym powojenny świat już okrzepł i był gotowy na nowe konflikty oraz eksplozje przemocy. Gotowość świata należy oczywiście wziąć tu w cudzysłów – młode pokolenie, którego reprezentacją w powieści jest Ekipa Pomyleńców z „szlemielem” na czele, nie jest na nic gotowe. Zobojętniało na doznawane właśnie doświadczenie rzeczywistości rozpoczynającej się drugiej połowy dwudziestego wieku. Obraz nadchodzącego pięćdziesięciolecia kształtować będą zbiorowe sny całej cywilizacji, oddającej się we władanie nowym trendom – głównie technologii, która w opinii Pynchona może doprowadzić nie tyle do dehumanizacji, co utraty podmiotowości.
Benny Profane doświadcza przez całą powieść nieustannego ataku „świata nieożywionego”. Jest jednak uodporniony na ten atak, całkowicie obojętny i pogodzony z losem. Gdy patrzymy wstecz na momenty wielkich dziejowych zawieruch, podczas których dochodziło do wielkich manifestacji V. zauważamy, że z każdym jej kolejnym pojawieniem (albo pojawieniem czegoś, co według Pynchona ma być brane przez nas za V.) przechodzi ono z domeny bytów ożywionych (na samym początku rzekomo jest kobietą – Victorią Wren) do nieożywionych (wydarzenia na Malcie roku 1942). Dualizm „ożywione-nieożywione” dominuje w całej powieści, pojawia się regularnie w najróżniejszych momentach fabuły i nie sposób go zignorować. Jest to bowiem konflikt swego rodzaju sacrum i profanum – porządku świata wpisanego w jakiś metafizyczny, wyższy „cel” oraz chaosu bez żadnych stałych wartości. Benny nosi nazwisko Profane nie bez powodu.
Herbert Stencil z kolei jest chyba jedynym bohaterem powieści, który ma jasno zdefiniowany cel. Obsesyjnie szuka V., bytu, na który zdaje się nie być już miejsca w nowej rzeczywistości. Wydaje się bowiem, że V. jest symbolem oporu człowieka wobec świata pełnego chaosu, symbolem nadawania większego sensu wydarzeniom pozostającym poza jednostkowym wpływem. Ale nie tylko, być może V. jest również metaforą samej cywilizacji napędzanej w trakcie upływu czasu coraz mniej przez ludzkie pragnienia i żądze, a coraz bardziej mechanistyczne, samorealizujące się fatum – nie tylko kreowane przez technologiczną konieczność, ale apatię całej ludzkości zagubionej w świecie bez drogowskazów. Wojny zmieniły świat, moralne fundamenty się rozpadły, wartości rozpłynęły się w powietrzu. Taki świat wymaga jakiejś nowej konfiguracji, a nade wszystko sensu, skoro konstytuuje go zdemaskowany przez wojenne potworności chaos.
Człowiek nie może żyć bez celu jak Benny Profane, musi jednak uważać, aby nie skończyć jak Herbert Stencil. Złoty środek, najniżej położony punkt litery V, powinien być naszą latarnią. Bohaterowie „V.” są jak wszyscy inni ludzie. Miotani od wydarzenia do wydarzenia – jak kukły w niekończącym się tańcu śmierci. Niektórzy jednak nauczyli się żyć jak K. z „Zamku” Franza Kafki – dla Herberta Stencila gonienie króliczka jest ważniejsze od jego złapania. Sztucznie wykreowany sens egzystencji i jej teleologia trzymają go przy życiu, choć tak naprawdę są z gruntu fałszywe.
Interpretacji „V.” może być wiele, ja sam zaledwie dotykam powierzchni. Pynchon zastanawia się czym jest Prawda, taka pisana wielką literą; czy istnieje ludzka wolna wola i sprawczość (jakże w podobne nuty uderzały „Matka noc” i „Kocia kołyska” Kurta Vonneguta, wydane niemal w tym samym czasie co „V.”); czym jest człowieczeństwo („Ha, ha, człowieczeństwo jest czymś do zniszczenia!”). Sens, prawda, historia, ukryty ład i celowość świata – czy te pojęcia istnieją tylko jako subiektywne pojęcia, czy może niezależne, idealne byty. Czy istnieją po platońsku, od zawsze i są odkrywane, czy ich nie ma i dopiero my je tworzymy, wchodząc w interakcję z rzeczywistością. „V.” jest powieścią cyniczną, a przynajmniej ja ją tak odbieram – Platon się mylił.
Jeśli mamy kłopot z lekturą „V.”, bo nie wychodzi naprzeciw naszym oczekiwaniom i przyzwyczajeniom, nie powinniśmy zaczynać „Tęczy grawitacji”. Pynchon pisze „kakofonicznie”, ucieka w liczne dygresje, dynamicznie zmienia punkt widzenia, uporczywie coś sugeruje nie dając rozwiązania i często wodzi na manowce. Jego świat przesiąknięty jest tajemnicą – to labirynt prowadzący w historie prawdziwe lub zmyślone, bez jakiejkolwiek gradacji ważności czy istotności treści. Jest to pisarz wychwalany pod niebiosa i jednocześnie krytykowany za niejednoznaczność. Pynchona trzeba się w pewien sposób nauczyć czytać.
Pierwsza połowa dwudziestego wieku uświadomiła ludzkości, że wszelkie dotychczasowe sposoby organizacji chaosu, będącego podstawową cechą rzeczywistości, nie działają tak, jak powinny. Albo inaczej – nie działają do końca, są fałszywe, choć cały czas uciekamy od tego faktu. Cały czas układamy puzzle niemożliwe do ułożenia – dokładnie to robi każdy czytelnik „V.”. Trzy lata po debiucie Pynchon proponuje drugą, o wiele krótszą, lecz nie mniej skomplikowaną powieść – „The Crying of Lot 49”, znaną w Polsce jako „49 idzie pod młotek”. Powieść ta ma więcej wspólnego z „V.” niż można by się spodziewać – nie tylko firmę „Yoyodyne Inc.” (jo-jo?).
Tytuł: V.
Autor: Thomas Pynchon
Tłumaczenie: Wojciech Szypuła
Tytuł oryginału: V.
Wydawnictwo: MAG
Wydawca oryginału: J.B. Lippincott & Co.
Rok wydania: 2022
Rok wydania oryginału: 1963
Liczba stron: 592
Wydanie: I
ISBN: 9788367023634
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz