Zagryzieni w kadrze
Recenzja powstała przy współpracy z portalem Esensja i została tam pierwotnie zamieszczona.
To już trzeci komiks Warwicka Johnsona-Cadwella, w którym, przy niewielkiej pomocy Mike’a Mignoli, rozbudowuje swoje uniwersum pełne wampirów, strzyg i ich łowców. Lektura tego króciutkiego i dość specyficznego, przez co bardzo charakterystycznego, komiksu nie wymaga znajomości poprzednich odcinków – wielkiej filozofii tu nie ma, bierzemy się za łby z potworami i tyle.
Znamy już trzyosobową załogę łowców wampirów – profesor Meinhardt, jego asystent pan Knox i ich towarzyszka pani Mary Von Sloane pojawili się już w poprzednich częściach – „Pan Higgins wraca do domu” i „Nasze potyczki ze złem”. Akcja osadzona jest mniej więcej pod koniec dziewiętnastego wieku, mamy klimat retro – tak jakby wziąć estetykę z filmowej serii „Underworld” i zmusić Romana Polańskiego do wykorzystania jej w swoich „Nieustraszonych pogromcach wampirów” z 1967 roku. W omawianej dziś trzeciej opowieści ze świata Johnsona-Cadwella dowiadujemy się, że nasi bohaterowie mieli przed piętnastu laty towarzysza – Jamesa Falconspeare’a, od którego nazwiska wziął się tytuł komiksu. Kontakt się urwał, James zniknął – ale dziwne listy powodują, że profesor Meinhardt i jego ekipa wyruszą do wschodniej Europy. Tam, w mrocznej Mołdowenii, prawdopodobnie ukrywa się Falconspeare!
Mike Mignola i Warwick Johnson-Cadwell inspirowali się serią starych filmów z lat 1958-1974 o wampirach ze studia Hammer Films. Pierwsze dwa tomy przepełnione były specyficznym czarnym humorem i to właśnie on stał u podstaw serii. „Falconspeare” nadal go ma, ale autorzy postanowili wprowadzić trochę ponurego nastroju i smutnych konkluzji. Przygotowania i poszukiwania tytułowego bohatera w Mołdowenii są tak naprawdę wprowadzeniem do drugiej części komiksu, gdzie poznajemy przesłanie całej opowieści. Wampiry, mumie, wilkołaki i zombie są niczym w porównaniu z ludźmi. Pieniądze, pozycja społeczna, układy i wynikająca z nich władza mogą skorumpować człowieka całkowicie, i to o wiele bardziej niż wampirza krew.
Całość jednak nadal jest bardzo umowna, groteskowa – coś jak słynne „Strachy na lachy” albo „Hrabia Kaczula”. Dużo opowiadania samym obrazem, możliwości narracji graficznej wykorzystane są tu naprawdę udanie i pomysłowo. Rysuje oczywiście Johnson-Cadwell – Mignola odpowiada jak zwykle tylko za okładkę i jest pomysłodawcą serii (jak w przypadku „Baltimore” Christophera Goldena). Widać, że grafik zna „Hellboya” i „B.B.P.O.”, ale bezmyślnie Mignoli naśladować nie chce. Nie gra cieniem, zbliża się raczej do frankofońskiej metody „ligne claire” i świetnie odnajduje się w karykaturze.
„Falconspeare”, podobnie jak dwa pierwsze komiksy Warwicka Johnsona-Cadwella, to fabularna miniaturka, rzecz do przeczytania w dwadzieścia minut, choć warto poświęcić przynajmniej dwa razy tyle na uważną analizę sfery graficznej, bo można tam znaleźć naprawdę ciekawe rzeczy. Nie jest to komiksowe arcydzieło, komiks raczej odłożymy na półkę i wrócimy do niego przypadkiem, a nie celowo – ale w ogólnym rozrachunku jest to rzecz całkiem fajna.
Tytuł: Falconspeare
Scenariusz: Warwick Johnson-Cadwell, Mike Mignola
Rysunki: Warwick Johnson-Cadwell
Tłumaczenie: Paulina Braiter
Tytuł oryginału: Falconspeare
Wydawnictwo: Non Stop Comics
Wydawca oryginału: Dark Horse Comics
Data wydania: styczeń 2024
Liczba stron: 56
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Format: 170 x 260
Wydanie: I
ISBN: 9788382305036
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz