Indiana Wayne i starożytna zaraza
Uwielbiam „Batmana” z lat dziewięćdziesiątych. Pewnie jest nas wielu – a Egmont o tym wie. Mieliśmy już pięciotomowy „Knightfall”, potem „Contagion” a teraz przyszła pora na „Legacy”. Czyli mamy cały czas rok 1996 – okres, do którego wydawnictwo TM-Semic już nie dotarło (zakończyło działalność mniej więcej przed odcinkami „Epidemii”).
Wspomniany event „Contagion / Epidemia” miała miejsce wiosną 1996 roku. Gotham opanowała śmiertelna zaraza. Wywołał ją Filowirus Apokalipsy przemycony do metropolii przez Zakon Świętego Dumasa. Batman mierzył się z zagrożeniem do tej pory niespotykanym, no bo jak walczyć z niewidzialnym wrogiem? Wokół człowieka nietoperza sformowała się nieformalna „Bat-Rodzina” – Nightwing, Robin, Catwoman, Huntress, Oracle i Azrael robili wszystko, aby ocalić Gotham. W zasadzie bezpośrednio po „Epidemii” rozpoczyna się „Dziedzictwo”, czyli znów wydarzenie przewijające się przez niemal wszystkie bat-komiksy, choć tym razem rozproszenie to wydaje się być zrobione nieco na siłę.
Najstarsza seria z Batmanem, słynna „Detective Comics”, zmierzała ku jubileuszowemu, siedemsetnemu odcinkowi. Nic dziwnego zatem, że DC Comics postanowiło uczcić ten fakt takim właśnie przekrojowym wydarzeniem. Zanim jednak ono nastąpiło potrzebny był pewien prolog. „Detective Comics” #697-699 wprowadzają do świata Batmana kolejnego przeciwnika. Lock-Up, taki trochę Punisher DC Comics, choć bez szans na popularność Franka Castle’a, porywa gothamskich łotrów, aby samemu wymierzyć im sprawiedliwość, skoro miasto, policja i Batman nie potrafią. „Catwoman” #33-35 przenoszą nas z kolei do Sudanu, gdzie Selina Kyle niczym Lara Croft próbuje sforsować pełne pułapek podziemia. Niejaki Kolekcjoner złożył jej propozycję nie do odrzucenia – podobno gdzieś pod pustynnymi piaskami ukryty jest starożytny, potężny artefakt, dający właścicielowi nieokreśloną, ale wiadomo, że niezmierzoną moc.
Gotham mogło odetchnąć tylko przez chwilę. Zaraz po awanturze z Lock-Upem umiera burmistrz Armand Krol – Filowirus nie został bowiem trwale usunięty, lecz wszedł w stan uśpienia. Jego niedoszłe ofiary z czasów „Epidemii” mogą teraz umrzeć w każdej chwili. Batman, Nightwing i Robin (przerażony i zszokowany, wszak on sam prawdopodobnie nosi w sobie nieaktywnego – na razie – wirusa) ruszają do Afryki. Trop podany przez Azraela wiedzie do Sudanu (!), gdzie bohaterowie prawdopodobnie znajdą odpowiedzi na wszystkie nurtujące ich pytania. Kto stworzył śmiercionośnego wirusa? Jaki ma cel? Jak go powstrzymać? Czy istnieje lekarstwo?
Właściwy event „Legacy” rozpoczyna się od „Detective Comics” numer 700 i liczy sobie osiem odcinków. Oprócz tego tytułu i wspomnianej „Catwoman” w jego skład wchodzą wybrane numery takich serii jak „Batman”, „Shadow of the Bat” i „Robin”. Oto jeden z największych wrogów Batmana, nieco karykaturalny i niedzisiejszy (nawet z punktu widzenia lat dziewięćdziesiątych) Ra’s al Ghul po raz kolejny podejmuje próbę usunięcia większości ludzkiej populacji, w której widzi zarazę (!) toczącą naszą planetę. Pomaga mu jego córka Talia, grupa wyszkolonych i ślepo oddanych akolitów i… Bane! Tak, ten Bane, który nie tak dawno złamał kręgosłup Bruce’a Wayne’a, został potem pokonany, upokorzony a w ostatnim tomie „Knightfall” postanowił pójść własną drogą i zostawić Batmana w spokoju. Długo nie wytrwał w swoim postanowieniu i znów zaczął robić problemy – i tu mała ciekawostka. „Batman. Dziedzictwo” zawiera czteroodcinkową historię „Bane of the Demon” z 1998 roku, tłumaczącą jak, kiedy i dlaczego Bane wszedł w sojusz z Ra’s al Ghulem. Zwracam uwagę na rok wydania – to uzupełnienie „Legacy”, bez którego event w sumie mógłby się obejść (i w sumie się obszedł), ukazało się dwa lata później!
„Epidemia” i „Dziedzictwo” wypełniają lukę pomiędzy dwoma największymi wydarzeniami lat dziewięćdziesiątych skupionymi wokół Batmana – „Knightfallem” a „Ziemią niczyją”. Oczywiście nie całą, bo każda bat-seria miała również swoje własne, nie wpływające na inne tytuły, opowieści. Dobrym przykładem są tu te dwie trzyodcinkowe opowieści z Lock-Upem i Catwoman otwierające omawiany dziś tom. Pierwsza zawiera po prostu scenę śmierci Armanda Krola, druga wprowadza Catwoman do całej afery z Ra’s al Ghulem i tłumaczy skąd nagle, ni stąd ni zowąd Selina Kyle znajduje się w celi-pułapce, jakby żywcem wyjętej z „Tomb Raidera”. Epizod z Catwoman jest jednym z kilku nieudanych pomysłów składających się na całe „Dziedzictwo” – akurat znalazła się w tym samym miejscu i czasie co Batman, Nightwing, Robin, Ra’s al Ghul, Bane i Talia a potem i tak nie ma żadnego udziału w całym wydarzeniu. Ona nawet nie zdaje sobie sprawy, co tak naprawdę się dzieje – tak jakby scenarzyści „Legacy” (a właściwie scenarzysta) wcisnęli serię „Catwoman” na siłę, aby – nie wiem – podnieść jej wyniki sprzedażowe?
Chuck Dixon odpowiada za „Dziedzictwo” – nawet jeśli w stopce znajdujemy jeszcze kilka nazwisk. To Dixon zbudował cały fabularny szkielet tego eventu, ale zdaje się, że nad wszystkim i tak trzymał pieczę jeden z najsłynniejszych scenarzystów „Batmana” w historii – Dennis O’Neill. To on bowiem stworzył przed laty postać Demona, Ra’s al Ghula – tak szczegółowo i zupełnie nie po „batmanowsku” zaprezentowaną w „Narodzinach Demona”. „Dziedzictwo” zabiera nas z Gotham na pustynną ziemię Sudanu, a nawet pod nią – komiks ten w gruncie rzeczy za dużo z estetyką i duchem „Batmana” nie ma. Rolę człowieka nietoperza i jego pomocników mógłby tu odegrać Indiana Jones i jacyś jego asystenci. Dzieje się tak dużo i tak szybko, że w pewnym momencie łapiemy się na tym, że całkowicie zapomnieliśmy o zagrożeniu epidemiologicznym, że zupełnie nas nie obchodzi to, że Gotham pozostawione samo sobie (no, nie do końca – Huntress została namaszczona na chwilową następczynię Batmana) być może umiera ponownie na zarazę. Latamy gdzieś między nielogicznie wybranymi miastami na świecie i próbujemy powstrzymać agentów Demona.
Ra’s al Ghul zawsze był takim nieco płaskim, głupawym, jednowymiarowym, karykaturalnym i całkowicie retro przeciwnikiem. Jak Doktor Zło z „Austina Powersa” – tylko na serio. To, że spłaszczono przy okazji Talię (no, może nie tak dosłownie – interpretujcie to jak chcecie) można jakoś przeboleć. Ale takie upokorzenie scenariuszowe i jakościowa degrengolada, jakich doznaje w „Dziedzictwie” Bane woła o pomstę do nieba. Gdzie ten diablo inteligentny, wewnętrznie skonfliktowany, przerażający i zniuansowany arcywróg Batmana z „Knightfall”? Uwolnił się już od narkotyku dającego mu nadludzką siłę, ale razem z nią utracił resztki godności. Albo raczej – Chuck Dixon mu je zabrał. Bane jest tu brutalnym osiłkiem, ciągle przeczącym sobie samemu z czasów „Knightfall”. Zaprzepaszczono znakomicie rokującą i perspektywiczną postać – szkoda.
Z warstwą graficzną jest różnie. Głównym ilustratorem jest Graham Nolan, to spod jego całkiem sprawnej ręki wyszła większość odcinków. Czasem ma problemy z perspektywą, ale ogólnie jest bardzo dobrze. Jim Balent z „Catwoman” stylizuje trochę na modłę Jima Lee – Selina Kyle mogłaby spokojnie dołączyć do ówczesnego X-Men i konkurować z Psylocke o miano najseksowniejszej superbohaterki Ameryki. „Robin” rysowany jest bardzo przeciętnie przez średniaków/wyrobników – nie ma co się nad nim rozwodzić. Słynny Kelley Jones, który w tym czasie rysował „Batmana” zrobił sobie akurat wolne i oddał obydwa numery swojej serii wchodzące w skład „Legacy” niemniej słynnemu, wręcz legendarnemu Jimowi Aparo. Aparo wtedy niby już się pożegnał z komiksami, był w podeszłym wieku, potrzebował emerytury – ale na chwilę wrócił. No i nie wyszło to najlepiej, to nie jest ten Aparo z początku lat dziewięćdziesiątych, który tak mocno wrył się nam w pamięć w czasach TM-Semic. No ale i tak jest lepszy niż Rick Burchett odpowiedzialny za zamykający „Dziedzictwo” one-shot „Batman. Bane”. Komiks ten opowiada o losach Bane’a po aferze z Filowirusem Apokalipsy. Upadek tej postaci pogłębia już nie tylko scenariusz, ale i decyzja szefostwa DC o powierzeniu warstwy graficznej Burchettowi. Ten koleś nie umie rysować – kropka. Jego ilustracje to potworki, gryzmoły i jedna wielka żenada. Nawet jak na lata dziewięćdziesiąte.
Wydawać by się mogło, że „Batman. Dziedzictwo” to wydarzenie nieudane. No, może nazwijmy je mniej udanym niż „Epidemia” – „Indiana Wayne i starożytna zaraza” jest eventem mocno średnim, ale starzy fani Batmana, tacy jak ja, ponarzekają, pomruczą pod nosem a potem i tak odłożą na półkę, aby za jakiś czas wrócić do lektury. To w końcu Batman, najwspanialszy superbohater w historii komiksu, prawda?
Tytuł: Batman. Dziedzictwo
Scenariusz: Chuck Dixon, Alan Grant, Doug Moench,
Rysunki: Graham Nolan, Jim Balent, Mike Wieringo, Dave Taylor, Jim Aparo, Staz Johnson, Rick Burchett
Tłumaczenie: Tomasz Sidorkiewicz
Tytuł oryginału: Batman. Legacy
Wydawnictwo: Egmont
Wydawca oryginału: DC Comics
Data wydania: październik 2023
Liczba stron: 588
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Format: 170 x 260
Wydanie: I
ISBN: 9788328165069
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz