czwartek, 2 czerwca 2022

Łasuch. Powrót

Jak ryba wyjęta z wody

Recenzja powstała przy współpracy z portalem Esensja i została tam pierwotnie zamieszczona.

Jeff Lemire ma swoje pięć minut, które trwa już dobrych parę lat. Facet dobrze wie, jak pisać (a nawet rysować) komiksy – w zeszłym roku jedno z jego najważniejszych dzieł doczekało się nawet telewizyjnej adaptacji. No właśnie – „Łasuch” na Netflixie ukazał się razem z sequelem jego komiksowego pierwowzoru. Teraz, po roku, „Powrót” wyszedł w końcu w Polsce.

Oryginalny „Łasuch” Jeffa Lemire’a był naprawdę świetnym komiksem. Opowiedziany i narysowany w jakże charakterystycznym, grającym na emocjach i lekko odstręczającym, stylu, zapraszał do rzeczywistości koszmarnej i jednocześnie niebywale hipnotyzującej. Gus, mały chłopiec-jelonek, rusza wraz z „Wielkoludem” Jepperdem w świat rażony apokalipsą. Ludzie umierają masowo na nieznaną zarazę, której wybuch w niewytłumaczalny sposób zbiega się w czasie z narodzinami „hybryd”, czyli ludzkich dzieci obdarzonych zwierzęcymi cechami anatomicznymi. Mesjanizm, biblijna narracja, przemoc i liczne nawiązania do popkultury – niesamowita opowieść z świetnym finałem. Nie napiszę oczywiście, jak się „Łasuch” skończył – osoby czytające tę recenzję doskonale to wiedzą lub w tej chwili przestają ją czytać. Dlaczego? Ponieważ lektura „Łasucha. Powrotu” nie ma większego sensu bez znajomości oryginalnej serii.


Gdzie i kiedy jesteśmy? Minęło trzysta lat od wydarzeń kończących „Łasucha”, a my siedzimy pod ziemią w nieznanym bliżej (bo to w sumie nie ważne) miejscu. Początek komiksu jest zaskakująco podobny do początku pierwowzoru. Mały chłopiec z rogami mieszka w (podziemnym) lesie wraz z trójką innych osób, które nazywa „Ojcem”, „Nianią Tu” i „Nianią Wun”. Nie wolno mu opuszczać leśnej ostoi, ponieważ za jej granicami czai się śmiertelne niebezpieczeństwo. Sam chłopiec („Chyba nazywam się Gus”) zaczyna jednak coraz mocniej powątpiewać w szczere intencje swoich opiekunów i układa plan ucieczki. Dodatkową motywacją są nawiedzające go koszmarne sny, w których widzi nieznane sobie (ale dobrze znane czytelnikom) postacie – świat, w którym przyszło mu żyć okazuje się pułapką i więzieniem. Gdy udaje mu się z niego w końcu wyrwać (podobnie jak Gusowi sprzed trzystu lat) zaczyna w końcu poznawać świat prawdziwy.


Główny bohater „Łasucha. Powrotu” jest modelowym wręcz przypadkiem postaci, którą zwykło w popkulturze określać się jako „fish-out-of-water character”. Gus trafia do nieznanego, bardzo niekomfortowego, budzącego grozę i kompletnie niezrozumiałego otoczenia. Wychodzi ze swego raju i zaczyna powoli nabierać mesjańskich cech – jego przygody do pewnego czasu podejrzanie przypominają perypetie „starego Gusa”, aby w końcu pójść własną drogą a sam komiks okazuje się nie tyle sequelem, co bardzo fajnym i interesującym dopełnieniem znanej już nam historii. Dlatego też zaznaczyłem wcześniej, że można oczywiście przeczytać „Powrót” bez znajomości pierwszego „Łasucha”, bo przecież fabuła skomplikowana nie jest. Tylko, że omawiany dziś album funkcjonuje najlepiej i dostarcza najwięcej treści dopiero jako uzupełnienie i nawiązanie do pierwowzoru. Z tego też powodu nie mogę napisać zbyt wiele o fabule – może tylko tyle, że Jeff Lemire wykonał naprawdę kawał dobrej roboty i z wrócił do swego uniwersum w bardzo udany sposób.

Widać zresztą, że świat „Łasucha” jest dla niego bardzo ważny. Jest to komiks pisany i rysowany przez autora, który od początku do końca miał pełną kontrolę nad scenariuszem i całkowitą swobodę twórczą. On sam wspomniał w jednym z wywiadów, że bardzo był zadowolony z zakończenia „Łasucha” i nie sądził, że kiedykolwiek do niego wróci. Ale się stęsknił i gdy na początku 2020 roku spędził trochę czasu na planie zdjęciowym netflixowej adaptacji własnego komiksu postanowił, że wróci do tego świata. „Łasuch. Powrót” ukazał się w sześciu odcinkach, od stycznia do czerwca 2021 roku – ostatni odcinek zbiegł się w czasie z emisją serialu. 


Rysunki Lemire’a dobrze znamy – w „Powrocie” są one dokładnie takie, jakich się spodziewałem i jakich oczekiwałem. Niby niedbałe, niby bazgroły, ale tak mocno wżynające się w percepcję i tak dosadne w swej brutalności i przekazywanych emocjach, że wręcz nie do podrobienia. Kolory kładzie znowu Jose Villarubia, długoletni kumpel autora, który dobrze wie, jak powinien wyglądać świat „Łasucha”. Podczas lektury „Powrotu” nie da się nie odczuwać pewnego niepokoju – wynika on zarówno ze strony graficznej, jak i samej treści. Nie bez znaczenia było to, że gdy Lemire w pierwszych miesiącach 2020 roku skończył pierwszą część, wybuchła pandemia – autor pisał kolejne odcinki (traktujące, jakby nie patrzeć, również o zarazie) w bardzo mrocznym i niezbyt wesołym nastroju. 

„Łasuch. Powrót” nie ma, przynajmniej na razie, żadnej kontynuacji. Nie ma też jednoznacznego zakończenia. Lemire, głosem swojego bohatera, zastanawia się w komiksie, czy nie jest czasem tak, że wszystko ma początki, ale nie ma zakończeń – może sami powinniśmy sobie je dopowiedzieć, tak jak uważamy za stosowne. Powrót do „Łasucha” to strzał w dziesiątkę – czytelnicy znający i lubiący twórczość Jeffa Lemire’a nie powinni zastanawiać się zbyt długo i po prostu również tam powrócić.




Tytuł: Łasuch. Powrót
Scenariusz: Jeff Lemire
Rysunki: Jeff Lemire
Tłumaczenie: Paulina Braiter
Tytuł oryginału: Sweet Tooth. The Return #1-6
Wydawnictwo: Egmont
Wydawca oryginału: DC Comics
Data wydania: kwiecień 2022
Liczba stron: 152
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Format: 170 x 260
Wydanie: I
ISBN: 9788328156012

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz