niedziela, 20 lutego 2022

Cromwell Stone

Dziwny jest ten świat


Recenzja powstała przy współpracy z portalem Esensja i została tam pierwotnie zamieszczona.

Andreas Martens po raz trzeci. Po „Rorku” i „Koziorożcu” czytamy „Cromwella Stone’a”. W porównaniu z dwiema pierwszymi historiami ta jest krótsza, bardziej zwięzła i konkretna. Sygnalizowane w „Rorku” zagadnienia kosmicznego horroru wybrzmiewają tu głośno i wyraźnie, a filozofia Howarda Phillipsa Lovecrafta znajduje kolejną fabularną ilustrację.

„Cromwell Stone”, który doczekał się w Polsce dwóch wydań zbiorczych (Egmont w 2007 i 2016 roku), jest trylogią. Składają się na nią trzy komiksy napisane i narysowane przez Andreasa odpowiednio w 1986, 1994 i 2004 roku. Pierwszy komiks, zatytułowany właśnie „Cromwell Stone”, tworzony bez jakiegokolwiek zamiaru kontynuacji, powstawał jednocześnie z pierwszymi odcinkami wspomnianego „Rorka”, jeszcze w czasach, gdy Andreas pracował dla francusko-belgijskiego magazynu „Tintin”. Autor chciał dla odmiany napisać komiks nie przeznaczony już na starcie do odcinkowej publikacji i rozwijający nieco pewne idee „Rorka” – na niektóre nie było już po prostu miejsca i czasu w najważniejszym dziele Andreasa. Czas na kontynuację przyszedł po ośmiu latach, kiedy to autora wzięło pod swoje skrzydła wydawnictwo Delcourt – „Le retour de Cromwell Stone” pisany był już po zakończeniu prac nad „Rorkiem” ale jeszcze przed „Koziorożcem” i „ARQ”. Trzecia część, „Le Testament de Cromwell Stone”, to rzecz wydana po kolejnej dekadzie, kiedy to Andreas był zarobiony po uszy i w pocie czoła pracował właśnie nad kolejnymi odcinkami wspomnianych dwóch serii.


Mamy mniej więcej początek dwudziestego wieku. Tytułowy Cromwell Stone jest jednym z trzynastu ocalałych pasażerów statku „Leviticus”. Przetrwali bunt i przymusową podróż szalupami do brzegu – obiecali sobie, że w każdą rocznicę tego wydarzenia, dokładnie dwudziestego grudnia, będą się spotykać, aby uczcić swoje cudowne ocalenie. Po dziewięciu latach jest ich jednak tylko czterech – każdego roku jeden z nich znika w niewyjaśnionych okolicznościach. Narratorem jest Houston Crown, oczekujący przybycia swych trzech towarzyszy i zastanawiający się, który z nich zniknie w tym roku. Rozmyślania przerywa łomot do drzwi – Stone przybywa do domu Crowna i opowiada swą przerażającą historię. Cromwell już wie, że „tegorocznym zaginionym” jest Jack Farley, mieszkaniec rezydencji przy Barker Drive 23 – Stone ucieka właśnie z tego przerażającego, koszmarnego miejsca, gdzie próbował rozwikłać zagadkę zniknięcia swego przyjaciela. Dom Farleya jest nie tyle nawiedzony, co wręcz wyjęty z naszej rzeczywistości – tajemne przejścia, pomieszczenia zmieniające swe rozmiary, portale prowadzące do dziwnej, onirycznej krainy usianej wrakami statków. O co tu chodzi? Finał „Cromwella Stone’a” przynosi odpowiedzi, ale i stawia nowe pytania – zarzewie buntu na „Leviticusie”, jakim był tajemniczy artefakt, nazywany „kluczem”, staje się zalążkiem nowej fabuły. Tajemnica i przyczyna wydarzeń na statku zostaje wyjaśniona, Stone i Crown stawiają czoła swemu przeznaczeniu, a rzeczony „klucz”, który trafia ostatecznie w ręce małego chłopca o imieniu Phil, otwiera drzwi do kolejnej części, czyli „Powrotu”.


Minęło mniej więcej dwadzieścia lat. Dorosły już Phil Parthington i jego młoda żona Marlena wsiadają na pokład transatlantyku w odpowiedzi na wezwanie sędziwego już Cromwella Stone’a. Posiadany przez nich „klucz” musi zostać dostarczony w konkretne miejsce w konkretnym czasie – w jakim celu na razie nie wiadomo, choć pewne jest, że na szali postawione zostały losy całego świata. Tropem Parthingtonów podążają wysłannicy niejakiego Gasshoffena, dla którego przejęcie „klucza” jest sprawą życia i śmierci. Andreas przedstawia w „Powrocie” kosmogonię wymyślonego przez siebie uniwersum – bo przecież obok całej sensacyjno-przygodowej warstwy drugiej części opowieści mamy tę filozoficzną, mocno podbudowaną lovecraftowską koncepcją, wizję świata. „Powrót” kończy się obietnicą złożoną Stone’owi przez Marlenę – dziwna, tajemnicza szkatułka, pozostawiona jej w niechcianym spadku, trafić musi na szkockie wrzosowiska. Po co? Tego na razie – znowu – nie wiadomo.


Na pytania te odpowie „Testament”, trzecia część omawianego dziś komiksu. Samolot, którym leci Marlena, rozbija się na północy Szkocji. Jedyną ocalałą z katastrofy jest właśnie nasza bohaterka – kurczowo trzymająca szkatułkę i rozpaczliwie szukająca miejsca, do którego powinna ją dostarczyć. Ostatni odcinek komiksu jest cichą, kameralną opowieścią, przesyconą nostalgią i oniryzmem – ale także dziwnością i tajemnicą. Marlena dochodzi do siebie w domu pewnej rodziny żyjącej nieopodal małego szkockiego miasteczka. Jej gospodarzom przypomina ich dawno utraconą córkę, która „widziała więcej niż zwykły człowiek” i słyszała zew niewidzialnej strony naszej rzeczywistości. Wypełnienie przez Marlenę testamentu Stone’a wydaje się być jedynym sposobem na poznanie ostatecznych wyjaśnień co do natury świata i odkrycie jego tajemnic – tylko, czy aby na pewno? Może świat był, jest i będzie „dziwny” już zawsze?



„Cromwell Stone” jest nadnaturalną, gotycką opowieścią grozy – podobnie jak „Rork”, co widać szczególnie mocno, gdy porównamy sobie (pisane niemal w tym samym czasie) początkowe odcinki. Przerażająca rezydencja pełna tajnych przejść; stare domy wybudowane na urwiskach; mroczne lasy; sny na jawie, prawdziwsze niż rzeczywistość; równoległe światy, halucynacje – wszystko spowite grozą, anemicznym blaskiem księżyca wpadającym przez okno i niepowstrzymanie napierającą „dziwnością”.  Podobieństw do „Rorka” jest mnóstwo, ale mamy też jedną, podstawową różnicę. Rork był istotą nie pasującą do świata, aberracją, która się do niego wdarła – był dziwniejszy niż sam świat. Cromwell Stone jest za to zwykłym człowiekiem, odkrywającym, że to sam świat jest dziwaczny, inny niż go sobie wyobrażamy – dokładnie tak jak w weird fiction. Dokładnie tak, jak u Howarda Phillipsa Lovecrafta.


„Najstarszym i najsilniejszym uczuciem człowieka jest strach…” tak pisał Samotnik z Providence w swoim „Nadnaturalnym horrorze w literaturze”. Dzieła Lovecrafta były najważniejszą (choć nie jedyną) inspiracją Andreasa. Bohaterowie znajdują tajemnicze księgi, zapiski i artefakty, które prowadzą ich do odkrycia prawdy o tym, że rzeczywistość jaką uznajemy za prawdziwą, jest taka tylko w naszych o niej wyobrażeniach. Zło, dobro, moralność – to wszystko nasze wymysły, nie mające żadnego uzasadnienia w regułach rządzących skrajnie materialistycznym wszechświatem. A raczej w braku reguł – chaos i losowe fluktuacje cząstek, przypadkowo i tymczasowo obdarzane świadomością, są wszystkim. Dobrze to znamy z opowiadań Lovecrafta – wiemy, że gargantuiczne istoty spoza znanego wszechświata przed eonami odwiedziły Ziemię i śpią na dnie Jeziora R’lyeh zsyłając na nas przerażające koszmary i profetyczne sny. U Andreasa jest podobnie – „Powrót”, oprócz zapierającej dech w piersiach, przygodowej akcji zawiera również szczegółowy wykład na temat kosmogonii świata wymyślonego przez twórcę. Oprócz filozofii autora „Zewu Cthulhu” znajdziemy tu także gnozę, demiurgiczny charakter stworzenia i negację absolutu – bogami są po prostu istoty materialne, ale tak bardzo przekraczające nasze zrozumienie, że (dla nas) boskie. To bóstwa niedoskonałe, kreatorzy bezmyślnej, martwej materii – która w rzeczywistości komiksu jest wszystkim.


Pierwsza część trylogii opowiada o człowieku, który poznaje stopniowo prawdę o świecie i niemożności jej zrozumienia. Przytłoczony i wystraszony wypiera ją – neguje doświadczany horror i trzyma się kurczowo racjonalnych wyjaśnień, skrojonych na miarę własnego mikrego umysłu. Druga część jest objaśnieniem pierwszej. Stone akceptuje fakt, że świat jest inny, dziwny i niezrozumiały i że istnieją w nim byty od nas starsze, potężniejsze i nawet niezauważające naszego istnienia. Nie poznamy i nie pojmiemy ich nigdy – wszak działanie każdej żywej istoty ogranicza się tylko do tego mikroskopijnego skrawka wszechświata, który potrafi zobaczyć, opisać, skodyfikować i zrozumieć. Człowiek wymyśla prawdy zastępcze, doraźne i uproszczone na własny użytek. Trzecia część komiksu opowiada o potencjalnej epifanii, jakiej mógłby teoretycznie doznać człowiek. Daremne byłoby to jednak objawienie – wszelkie wizje „absolutu” i tak by do nas nie dotarły, ponieważ musielibyśmy wyjść poza własne fizyczne i mentalne ograniczenia, a co za tym idzie porzucić człowieczeństwo. Możemy jednak cały czas dążyć do tych prawd. I tu mamy zasadniczą różnicę pomiędzy Lovecraftem a Andreasem. U tego pierwszego poznanie choćby cząstki „ukrytego świata” przynosiło nieodmiennie przerażenie i obłęd. U Andreasa jest motorem napędowym poszukiwań – zachętą do wejścia na „drogę bez końca”, po której podążał całe życie Rork.


Fanom Andreasa nie potrzeba rekomendacji jego rysunków. Niemiecki artysta jest jednym z tych twórców komiksowych, którzy – bez cienia przesady – ocierają się o geniusz. „Cromwell Stone” jest w całości czarno-biały co tylko akcentuje kunszt rysownika – trylogia rysowana była przez ponad dwadzieścia lat i ewolucja stylu autora jest tu zauważalna mocniej niż w przypadku „Rorka”. Niemiec oddaje hołd swemu niedoścignionemu mistrzowi, Berniemu Wrightsonowi, który inspirował go nieustannie. Skrajny pedantyzm, obsesyjna dbałość o każdy, nawet najmniejszy szczegół, drobiazgowe kreskowania, szrafowanie dające efekt drzeworytu, bardzo mocny kontrast, niesamowita gra czernią i bielą, dopracowane światłocienie, niecodzienne rzuty perspektywy, mnóstwo wąskich i długich kadrów i uporczywe dążenie do ich niestandardowego układu. Prace Andreasa cierpią na „horror vacui” – artysta rysuje nie tylko przedmioty i wnętrza, ale również szczegółowo przedstawia ich fakturę, materiały z jakich są zrobione i wszystkie możliwe cienie, jakie wzajemnie na siebie rzucają. Tak narysowana historia nie jest łatwa do śledzenia, każdy kadr wręcz domaga się gruntownej analizy i włożenia wysiłku – ale odpłaca z nawiązką. Nieprzygotowany odbiorca jest zdezorientowany i zmuszony do „studiów nad rysunkiem” – a każdy z kadrów onieśmiela. Andreas tworzy bardzo powoli, choć poświęca się pracy bezgranicznie – w jednym z wywiadów stwierdził, że rysuje codziennie przez dwanaście godzin, wliczając w to weekendy. Gdy ma urlop, zaczyna wariować i uporczywie szuka ołówka. Oddaje komiks do publikacji dopiero wtedy, gdy jest absolutnie przekonany o jego wysokiej jakości. Mistrz, bez dwóch zdań.


„Cromwell Stone”, w odróżnieniu od wcześniej omawianych dzieł Andreasa, jest historią dość prostą i przejrzystą – ale dopiero po przeczytaniu całej trylogii. Pierwszy odcinek wystawia nas na próbę – kolejne dwa pozwalają uporządkować wszystkie elementy i ujrzeć całość obrazu. To nie „Koziorożec”, w którym gubiliśmy się aż do samego końca. Omawiany dziś album powinien trafić na półki każdego wymagającego fana dojrzałego komiksu.


Tytuł: Cromwell Stone 
Scenariusz: Andreas 
Rysunki: Andreas 
Tłumaczenie: Maria Mosiewicz 
Tytuł oryginału: Cromwell Stone 
Wydawnictwo: Egmont 
Wydawca oryginału: Delcourt 
Data wydania: kwiecień 2016 
Liczba stron: 144 
Oprawa: twarda 
Papier: kredowy 
Format: 220 x 300 
Wydanie: II 
ISBN: 9788323728665

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz