Koniec wszystkiego
Recenzja powstała przy współpracy z portalem Szortal i została tam pierwotnie zamieszczona.
„The End of all Things” – taki wspólny tytuł nosi dwanaście ostatnich odcinków serii „Invincible” autorstwa Roberta Kirkmana i Ryana Ottleya. Egmont wydał właśnie dwunasty tom zbiorczy „Niezwyciężonego”, który zawiera je wszystkie – „najlepszy komiks superbohaterski w historii gatunku” dobiegł właśnie końca. Wspaniałe jest to zakończenie, jak cała seria zresztą.
Odgłosy nadchodzącego finału było słychać coraz wyraźniej podczas lektury jedenastego tomu. Mark Grayson, tytułowy Invincible, nie chce już walczyć z viltrumiańskim niebezpieczeństwem i wraz z rodziną opuszcza Koalicję Planet. Wszak to właśnie najbliższym musi poświęcić teraz najwięcej czasu, skoro tak wiele go stracił w poprzednim tomie (kto czytał, ten wie, a kto nie, niech przeczyta). Tymczasem najwięksi faszyści wszechświata, bezwzględni Viltrumianie dowodzeni przez potężnego Thragga, rosną w siłę. To właśnie oni stają się głównym zagrożeniem dla resztek nadal jeszcze wolnych narodów chwiejącej się w posadach Koalicji Planet. Thragg i jego dzieci dokonują brutalnego ataku na Marka, jego ukochaną Evę i ich córkę, małą Terrę. Graysonowie dochodzą do jedynego słusznego wniosku – „bohaterstwo to bzdura”. Thragga należy zabić i to jak najszybciej – trzeba zacząć żyć normalnie i nie oglądać się już ciągle za siebie. Za chwilę rozpocznie się ostateczna bitwa o Ziemię – to właśnie w okolicach naszej planety dojdzie do końcowych rozstrzygnięć.
Seria „Invincible” była od zawsze dostosowana do wydań w postaci mniejszych, sześcioodcinkowych tomów zbiorczych w miękkiej okładce. Każdy z nich zawierał odrębną historię, choć połączoną oczywiście z tomami poprzedzającymi i następnymi w sposób logiczny, spójny i gwarantujący tak zwaną ciągłość fabularną. W polskiej, twardookładkowej edycji, każdy tom składał się zatem zawsze z dwóch opowieści – tylko omawiany dziś dwunasty, ostatni, jest wyjątkiem. „Koniec wszystkiego” to dwunastozeszytowe zakończenie całej serii – znakomite jak ona sama. Punkt kulminacyjny następuje mniej więcej w dwóch trzecich tomu, a potem otrzymujemy coś w rodzaju „kody” – jest coraz ciszej, ciszej i spokojniej. „Invincible” kończy się definitywnie, wszystkie wątki zostają zamknięte, luźne końce przywiązane do głównego „pnia” fabularnego.
Nie mogę napisać nic o fabule. Czytelnicy, którzy znają poprzednie odcinki, w ogóle tego nie potrzebują, a ci, którzy nie znają, powinni zastanowić się, jak sens ma czytanie przez nich tej recenzji. Ważne są inne informacje. Robert Kirkman zrobił dokładnie to, co zaplanował od samego początku – „Niezwyciężony” nie może być takim samym komiksem superbohaterskim jak te wszystkie mainstreamowe, nieśmiertelne, długoletnie serie Marvela i DC Comics. One robią od lat to samo – opowiadają jedną historię na różne sposoby i dostosowują się do zmieniających się pokoleń czytelniczych i realiów samego świata. Kirkman wziął wszystkie peleryniarskie toposy, wycisnął z nich soki, wyekstrahował esencję gatunku i zrobił wszystko po swojemu. Trochę pastisz, trochę hołd, trochę „list miłosny dla całego gatunku” – jak zwykł mawiać. I trzeba przyznać, że ostatni tom dobitnie to potwierdza.
Zebrano tutaj wszystko to, co mogliśmy znaleźć w serii do tej pory – z absurdalną, krwawą przemocą, latającymi wszędzie oderwanymi członkami, kpinami (ale takimi dobrodusznymi) z superbohaterskich klisz (dialog małej Terry z rodzicami ubranymi w przyciasne i ściśle przylegające do ciała kostiumy), epickimi do przesady pojedynkami w przestrzeni kosmicznej (gratuluję odcinka „ze słońcem” – zobaczycie zresztą sami), konsekwencją w zadawaniu bólu i śmierci swoim bohaterom (to nie mainstream, gdzie złole cudownie wracają do życia po kilkunastu odcinkach). Wszystko zostało wykonane według popkulturowego przepisu na zakończenia wieloodcinkowych, kilkusezonowych seriali – „Rodzina Soprano”, „Sześć stóp pod ziemią”, „Breaking Bad”. Czyli z „życiem przelatującym przed oczami”, skokami w przyszłość, trochę patetycznie, ckliwie, WIELKIMI LITERAMI i raczej niezbyt zaskakująco.
Ale nie musiało być. Kirkman powiedział chyba wszystko, co chciał, a Ryan Ottley narysował dokładnie tak, jak miało być (kilka odcinków rysował Cory Walker – równie dobrze). My z kolei bardzo szybko dowiedzieliśmy się, z jakim komiksem mamy do czynienia i nie chcieliśmy zmiany kursu. „Invincible” jest komiksem kompletnym, od początku do końca trzymającym się jednego pomysłu i tak samo od początku do końca świetnie realizowanego. Oczywiście nie jest dla każdego, znajomość i ogólne obycie z superbohaterstwem jest obowiązkowe. Czytajcie!
Tytuł: Invincible. Tom 12
Scenariusz: Robert Kirkman
Rysunki: Ryan Ottley, Cory Walker
Tłumaczenie: Agata Cieślak
Tytuł oryginału: Invincible #133–144
Wydawnictwo: Egmont
Wydawca oryginału: Image Comics
Data wydania: październik 2021
Rok wydania oryginału: luty 2017 – luty 2018
Liczba stron: 344
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Format: 216 x 285
Wydanie: I
ISBN: 9788328149267
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz