niedziela, 14 lutego 2021

Tokyo Ghost

Poziom hardcore


Recenzja powstała przy współpracy z portalem Esensja i została tam pierwotnie zamieszczona.

„Tokyo Ghost” jest kolejnym komiksem od Non Stop Comics (po niedawnym „Perramusie” i najnowszym tomie „The Goon”), który naprawdę imponuje rozmiarami. Niemal trzysta stron, wielki format, kartki o powiększonej grubości – wszystko po to, aby należycie oddać graficzne szaleństwo i maestrię z jakimi będziemy mieli do czynienia podczas lektury. A i scenariuszowi trudno cokolwiek zarzucić.

Wyspy Los Angeles, rok 2089. Ludzie przestali żyć w realu – całe dnie spędzają przykuci do ekranów, uzależnieni od telewizyjnej papki, wirtualnego świata i bezużytecznych informacji. O taki stan rzeczy dba światowa megakorporacja „Flak”, regularnie dostarczająca „cyfrowego haju”. „Flak” zatrudnia swoich własnych funkcjonariuszy, których zadaniem jest pilnowanie porządku i neutralizowanie zagrożeń. Głównymi bohaterami są Led Dent i Debbie Decay, czyli zakochana para strażników – dwumetrowy olbrzym i jego drobna, ale śmiertelnie niebezpieczna partnerka. Led jest kolesiem, który żyje już całkowicie w cyfrowym świecie – w jego żyłach płynie „nanotech”, za pomocą którego „Flak” potrafi go kontrolować. Jak mówi Debbie – „Led jest nagrzany po kokardy. Miriady pieprzonych nanobotów faszerują go nieustającym strumieniem związków chemicznych modyfikujących każdą jego cząsteczkę. Nic do niego nie dociera”. Led nie wie, gdzie jest Japonia, ale za to może wymienić wszystkich mimów z programu „Kto się zesrał w moim aucie?”. Debbie jest „czysta” – nigdy nie dała wstrzyknąć sobie nanotechu. Kocha Leda bezgranicznie, choć ma do niego pretensję, że zostawił ją „samą, uwięzioną w realu”. 


„Flak” zleca im ostatnią misję. Ponoć w Tokio istnieje ostatnia ludzka enklawa całkowicie wolna od technologii. Jest jedzenie, czyste powietrze oraz – co najważniejsze – nowe tereny i ludzie, których można wykorzystać. Led i Debbie mają udać się na zwiad i sprawdzić co się tam naprawdę dzieje. Dziewczyna ma swój własny plan – być może jest to szansa dla Leda na detoks, który nigdy się nie udał w realiach świata opanowanego przez cyfrową zarazę. Oczywiście nic nie idzie tak, jak powinno – ale chyba żaden z czytelników się nie spodziewał, że pójdzie.

„Tokyo Ghost” jest chyba najbardziej rasowym, komiksowym cyberpunkiem 2020 roku w Polsce. Rick Remender powiedział w jednym z wywiadów, że geneza komiksu była dokładnie taka sama jak w przypadku chyba większości dzieł cyberpunkowych. Jest to autorska wizja świata przyszłości wywiedziona z zauważalnych trendów rozwojowych – zarówno technologii i społeczeństwa. I jest to oczywiście wizja dystopijna, mroczna, pełniąca rolę ostrzeżenia. W wyniku postępującego dobrobytu i technicyzacji ludzie mniej pracują i mają więcej czasu. Chleb jest, potrzeba igrzysk. Wirtualny świat dostarcza rozrywki, czyni wszystko łatwo dostępnym, pozwala czuć się lepszym i umożliwia bycie herosem. I to wszystko niemal za darmo. Nic dziwnego zatem, że ludzie owinęli się w szczelne, wirtualne kokony i ani myślą je opuszczać. Bunt stał się niemodny – zresztą przeciw czemu tu się buntować? Przeciw samej rzeczywistości? Jesteśmy już na poziomie „hardcore”, teraz już prosta droga do walki z ostatecznym bossem!



Otóż rzeczywistość, jak na cyberpunk przystało, przybrała postać gry komputerowej, w której śmierć jest elementem statystyki. Głęboko skrywany głód krwi i przemocy zostaje regularnie zaspakajany i pobudzany na nowo, dystrybucja głupoty i ignorancji osiąga niewyobrażalne rozmiary a konsumpcja jest wszystkim. Znamy te klimaty bardzo dobrze, przed Remenderem brało się za nie przecież mnóstwo twórców. Co tu znajdziemy? Postać Leda jest listem miłosnym do „Robocopa”, „Lobo” i „Sędziego Dredda”. Jest „Blade Runner” Ridleya Scotta, „Ghost in the Shell”, „Akira”, powieści Neala Stephensona („Śnieżyca” i „Epoka diamentu”), wynaturzony maksymalnie „Transmetopolitan” Warrena Ellisa, „Przed Incalem” Alejandro Jodorowsky’ego (to chyba najmocniejsze skojarzenie) a także Frank Miller ze swoim „Hard Boiled”, a przede wszystkim „Roninem”. Wielkomiejski cyberpunk z samurajami atakującymi z ciemności!


Komiks Remendera i Murphy’ego to znakomity materiał na film animowany. Całość jest tak napompowana akcją i adrenaliną, że wręcz aż się prosi o ekranizację. Jeśli chodzi o samą historię to jest po prostu bardzo dobrze. Futurystyczna fabuła, wątek miłosny, intensywna i angażująca historia – jest ok, ale bez wielkich fajerwerków. Za to warstwa graficzna to po prostu majstersztyk. To, co wyprawia na kartach komiksu Sean Murphy, którego znamy w Polsce z „Chrononautów” i „Batmana. Białego rycerza”, woła o rzęsiste brawa. Niesamowita dynamika przedstawianego obrazu, szczegółowe oddanie każdego detalu scenografii, wielkie kadry, na których nie sposób zatrzymać się na dłużej. Mamy tu ewidentną inspirację japońskim anime z dodatkiem millerowskiej maniery – widać to szczególnie mocno w scenach walk, gdzie możemy dostrzec nie tylko „Ronina” ale i „Daredevila” z czasów rewolucji początku lat osiemdziesiątych. Dużą zasługę ma też kolorysta, Matt Hollingstworth, który wykonał swoją robotę bezbłędnie. Sean Murphy stwierdził, że była to najtrudniejsza rzecz jaką kiedykolwiek narysował – jak dla mnie „Tokyo Ghost” jest, obok „Potwornej kolekcji”, murowanym kandydatem do „najlepszej komiksowej grafiki” 2020 roku w Polsce.

Z jednym cyberpunkiem w tym roku już są kłopoty. Na szczęście ten od Non Stop Comics jest pozbawiony wad całkowicie. Nie wiem na ile jedno może zastąpić drugie, ale co szkodzi spróbować?



Tytuł: Tokyo Ghost
Scenariusz: Rick Remender
Rysunki: Sean Murphy
Tłumaczenie: Paweł Bulski
Tytuł oryginału: Tokyo Ghost
Wydawnictwo: Non Stop Comics
Wydawca oryginału: 
Data wydania: listopad 2020
Liczba stron: 288
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Format: 203 x 305
Wydanie: I
ISBN: 9788366512344

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz