Recenzja powstała przy współpracy z portalem Esensja i została tam pierwotnie zamieszczona.
„Daredevil” z historiami Rogera McKenzie był tym tytułem, który utorował drogę do sławy pewnemu młodemu rysownikowi – Frankowi Millerowi. Omawiany w zeszłym roku pierwszy tom zbiorczej edycji tego runu, zakończył się w momencie, gdy McKenzie odszedł z pracy. Sytuację skwapliwie wykorzystał Miller, który sam zaczął pisać. Mamy styczeń 1981 roku – w 168 numerze „Daredevila” główny bohater spotyka Elektrę.
Wspomniany odcinek tej serii komiksowej był debiutem Franka Millera jako scenarzysty. Jest to też, bez cienia przesady, jeden z najważniejszych pojedynczych zeszytów w historii wydawnictwa Marvel. Miller przyznał po latach, że uwielbiał postać Daredevila, ale nie lubił opowieści McKenziego. McKenzie siedział mocno w latach siedemdziesiątych, trzymał się banalnych, czarno-białych i infantylnych schematów komiksu superbohaterskiego. Zatem całkowite „przejęcie władzy” nad tytułem było spełnieniem marzeń Millera – zapisał on Daredevila na szybki kurs dojrzewania, a sam komiks przekształcił w medium dla dorosłego, bardziej wymagającego odbiorcy. „Daredevil” od numeru 170 staje się miesięcznikiem – już trzy miesiące po objęciu przez Millera pieczy nad scenariuszem. Czytelnicza akceptacja kierunku zmian zaproponowanych przez autora wyrażona została w najlepszy możliwy sposób – sprzedaż „Daredevila” poszła mocno w górę. Podobnie jak w przypadku „Miraclemana” Alana Moore’a była to zapowiedź „mrocznych” (czytaj: „dojrzałych”) czasów w komiksie amerykańskim, których dolną cezurę wyznaczają kanoniczne dzieła – „Powrót Mrocznego Rycerza” i „Strażnicy”.
Daredevil #168, styczeń 1981
Drugi zbiorczy tom „Daredevila” Franka Millera zawiera piętnaście odcinków wydanych między styczniem 1981 a majem 1982 roku. W pierwszym z nich, wspomnianym już na początku recenzji, pojawia się najbardziej rozpoznawalna superbohaterka powiązana z Daredevilem i nowojorską dzielnicą Hells Kitchen – Elektra Natchios. Frank Miller wymyślił ją samodzielnie od początku do końca – z komiksu dowiadujemy się, że Matt Murdock znał ją już wcześniej ze studiów prawniczych. Ich ówczesny związek przerwały tragiczne wydarzenia – Elektra wyjechała ze Stanów i teraz powraca jako bezwzględna zabójczyni na zlecenie. Trudna relacja „niegdysiejszych kochanków a teraz wrogów” jest jednym z głównych motorów fabuły tego tomu. Powraca także Bullseye, chory psychicznie i ogarnięty obsesją zabicia Diabła z Hells Kitchen; poznajemy Sticka, czyli mentora Matta Murdocka oraz pozostający z nim w konflikcie morderczy Klan Dłoni; ale przede wszystkim na tron przestępczego świata Nowego Jorku wraca Wilson Fisk, znany wszystkim jako „Kingpin”. Motywowany rządzą zemsty zaczyna zaprowadzać w metropolii rządy twardej ręki. W środku tej całej zadymy, pobity, poharatany, ale nieustraszony stoi Daredevil–Śmiałek.
To właśnie za czasów Franka Millera Daredevil stał się największym utrapieniem Kingpina (wcześniej był nim Spider-Man). Postać nowojorskiego króla zbrodni była przerażająca, nie tylko z powodu jej wielkich rozmiarów. Bullseye z kolei stał się takim trochę Daredevilem „na opak” i uosobieniem jego mrocznej połowy. Wspomnienia Matta Murdocka o ojcu przestały być tak nostalgiczne i kolorowe, a wojownicy ninja z Dłoni przynieśli ze sobą wschodnią, bardzo atrakcyjną estetykę. No i Elektra – dziewczyna superbohatera, która nie jest kolejną Lois Lane czy Mary Jane, lecz pokręconą wewnętrznie, straumatyzowaną i niebezpieczną antybohaterką. Miller mówił głośno, że dość ma sytuacji, w której superbohater ma standardowo za partnerkę „zwykłą” kobietę. No tak, o Elektrze można powiedzieć wszystko, ale nie to, że jest „zwykła”.
Antybohaterem zresztą staje się powoli sam Daredevil. Jeszcze na początku tego tomu wierzy w „Sprawiedliwość”, wierzy w „System” i to, że trzymanie się twardo litery prawa i moralności zawsze popłaca. Ale to się powoli zmienia. Fatalistyczna atmosfera komiksu, pesymizm fabuł Millera i noirowy sposób prowadzenia narracji poszedł tu w parze z metamorfozą Diabła z Hells Kitchen. „Daredevil” stał się bardziej wiarygodny, komiks przeszedł zmianę podobną do tej, jakiej uległ klasyczny filmowy western spod znaku Johna Wayne’a, gdy trafił w ręce najpierw Sergio Leone a potem Arthura Penna czy Sama Peckinpaha. Antywesterny zatarły podział na dobro i zło, na czerń i biel, nadały głębi swoim bohaterom i urealniły ich motywacje. Dokładnie to samo zrobił Frank Miller – uniemożliwił czytelnikowi wystawianie jednoznacznych ocen wszystkim komiksowym postaciom. Bullseye mówi w pewnym momencie to, co wiedzą wszyscy, ale nie chcą się do tego głośno przyznać – „tylko w filmach opłaca się być dobrym, w prawdziwym życiu to źli zawsze wygrywają i wychodzą na swoje”.
Daredevil #170, maj 1981
Rewolucji uległo też samo prowadzenie narracji. U Millera zanikają stopniowo rozbudowane opisy trzecioosobowego narratora i zbędne, wewnętrzne komentarze bohaterów – to same kadry, które uzyskały teraz więcej przestrzeni na rysunek, zaczęły opowiadać historię. Zniknęły całe ściany tekstu na rzecz kinowego storytellingu – taki kierunek zmian w tworzeniu komiksów stał się w latach osiemdziesiątych coraz popularniejszy.
Drugi tom „Daredevila” kończy się naprawdę mocnym uderzeniem – autor prowadzi swego bohatera na samą krawędź przepaści. W trzecim, ostatnim tomie zobaczymy jak Frank Miller wycofuje się coraz bardziej z rysowania, zostawiając tylko lekki, pobieżny szkic ołówkiem Klausowi Jansonowi, który kładł tusz na jego rysunki od samego początku runu. Janson stał się tym samym pełnoprawnym, drugim rysownikiem „Daredevila” co pozwoliło Millerowi oddać się już w całości pisaniu.
Tytuł: Daredevil. Tom 2
Scenariusz: Frank Miller
Rysunki: Frank Miller
Tłumaczenie: Marceli Szpak
Tytuł oryginału: Daredevil Visionaries – Frank Miller, Vol. 2
Wydawnictwo: Egmont
Wydawca oryginału: Marvel Comics
Data wydania: październik 2019
Liczba stron: 368
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Format: 170 x 260
Wydanie: II
ISBN: 9788328141773
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz