czwartek, 10 grudnia 2020

Hitman. Tom 2

Ale jaja

Recenzja powstała przy współpracy z portalem Szortal i została tam pierwotnie zamieszczona.

Drugi tom „Hitmana” jest jednym z najzabawniejszych komiksów, jakie przyniósł przebogaty komiksowy październik w wydawnictwie Egmont. Dwóch kolesi z Belfastu, Garth Ennis i John McCrea, przybyło do Stanów Zjednoczonych i spojrzało na uniwersum Detective Comics z przymrużeniem oka. Oto Tommy Monaghan z wielką spluwą, specyficznym kodeksem honorowym i niebywałą umiejętnością pakowania się w kłopoty.

Kim jest Tommy, już wiemy z pierwszego tomu. Widzieliśmy, jak koszmarne kosmiczne pasożyty obdarzyły go rentgenowskim wzrokiem i telepatią – jego kariera „zabójcy superbohaterów do wynajęcia” nabrała wtedy rumieńców. Tommy „Hitman” Monaghan działa w Gotham, co nie pozostaje niezauważone przez latającego po mieście człowieka -nietoperza. W pierwszym tomie, obfitującym w strzelaniny, mordobicia, czarną magię i dziwaczne demony, panowie zawarli swego rodzaju sojusz. Wiecie, taki na zasadzie „jak cię znowu spotkam, to cię zabiję, ale będę się starał cię omijać”.


Sława Hitmana zaczyna go mocno wyprzedzać. Drugi tom komiksu przynosi zaskakującą propozycję, złożoną przez szefów tajnej organizacji rządowej. Superludzi trzeba kontrolować, zarabiać na ich popularności, a jeśli któryś wymknie się spod kontroli – spacyfikować. Ponurzy faceci w ciemnych garniturach chcą Tommy’ego na wyłączność, więc musi uważać – takich kolesi trudno się pozbyć, jeśli już raz dobiło się z nimi targu. Ale to nie wszystko, co zgotował swojemu bohaterowi Garth Ennis. W gothamskim oceanarium (!) pojawiają się zombie, a potem powraca paskudny demon Mawzir, znany z pierwszego tomu, wysłannik Władców Broni – poniżony przez Hitmana, pała żądzą zemsty. Tym razem Tommy wpadł w poważne tarapaty, a w wydostaniu się z nich może pomóc nawiedzona strzelba, wierny przyjaciel, seksowna policjantka, banda beznadziejnych superbohaterów z bożej łaski i… Catwoman! Pojawi się też pewien żółty demon – poeta od siedmiu boleści.


Drugi tom „Hitmana” to zdecydowanie jeden z najbardziej komicznych albumów 2020 roku. Garth Ennis robi sobie z uniwersum DC jaja tak wielkie, że rzucają cień na wszystkie inne elementy komiksu. Fabuła prosta jak drut, głębia psychologiczna nie istnieje, a i logika lekko kuleje. Wszystko po to, aby po prostu rechotać przez cały czas. Pojawia się nieznający się na żartach Kyle Rayner, czyli Zielona Latarnia, którego kojarzymy z „Omega Men” – komiksu wydanego również w październiku. Tommy i jego kumpel Natt Czapa ślinią się na widok Catwoman, wiecznie pijany grubas o ksywie „Sześciopak” werbuje najbardziej żałosną drużynę w historii (wyobraźcie sobie superbohatera, którego mocą jest spawanie psów do twarzy wrogów albo okładanie ich składnikami kuchni francuskiej), piszemy petycję o powrót Supermana do dawnej fryzury (Kryptończyk latał wtedy z hippisowskimi kudłami po swoim „zmartwychwstaniu A.D. 1993”) i rozkładamy martwego kota na reflektorze, aby, wzorem Batmana, przywołać Catwoman. A jest tego o wiele więcej, śmiać się w głos będą chyba wszyscy czytelnicy, choć najgłośniej ci, którzy orientują się w uniwersum DC.

Na drugi tom „Hitmana” składają się odcinki od dziewiątego do dwudziestego drugiego – wydane między grudniem 1996 a styczniem 1998 roku. Garth Ennis miał już wtedy za sobą wielki sukces – w brawurowy sposób poprowadził „Hellblazera”, przejmując serię po słynnym Jamesie Delano. To za czasów Ennisa wystartowało „DC Vertigo” i to właśnie „Hellblazer” zainicjował tę niesamowitą, ale zamkniętą już, inicjatywę wydawniczą. Ennis, równolegle z „Hitmanem”, pisał swoje opus magnum – serię „Kaznodzieja”. W obydwu tych seriach nawiązuje do „Hellblazera”, przy czym o ile w „Kaznodziei” jest jeszcze w miarę na poważnie (demaskowanie „amerykańskiego snu”, pytania o naturę Boga i teodycei a także nieskrępowana szydera ze spraw, z których wielu szydzić by się nie odważyło), tak w „Hitmanie” nie ma śladu głębszej refleksji. 


Tommy Monaghan ma sporo wspólnego z Johnem Constantine’em. Obaj lubią przesiadywać z kumplami w irlandzkich barach i pić do rana, obaj mają kłopoty z kobietami na własne życzenie (Wendy wyrzuca Tommy’ego z mieszkania dokładnie tak samo, jak Kit Ryan wyrzuca Constantine’a), obaj narazili się demonom, które wprost marzą o zaciągnięciu ich do piekła, gdzie płonąć będą przez wieczność i w obydwu komiksach znajdziemy diabelskie serce w skrzynce. „Hitman” jest zabawnym komentarzem do „Hellblazera”, jego karykaturą i mniej poważną wersją wciśniętą w mainstream DC. 

A gdyby się przyjrzeć Monaghanowi jeszcze dokładniej, rozpoznamy w nim protoplastę Johna Rzeźnika z późniejszych o niemal dekadę „Chłopaków”. Organizacja opłacająca, kontrolująca i zarabiająca na „supkach” – mówi wam to coś? A i wizualnie Tommy’emu dość blisko do Rzeźnika. „Hitman” to najbardziej rozrywkowy, niepoważny i kuriozalny komiks Gartha Ennisa, jaki przyszło mi czytać. Masa radości w trakcie lektury i ani jednej zmarnowanej minuty. Nie możecie tego przegapić!


Tytuł: Hitman. Tom 2
Scenariusz: Garth Ennis
Rysunki: John McCrea
Tłumaczenie: Marek Starosta
Tytuł oryginału: Hitman #9-22
Wydawnictwo: Egmont
Wydawca oryginału: Detective Comics
Data wydania: październik 2020
Rok wydania oryginału: grudzień 1996 – styczeń 1998
Liczba stron: 340
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Format: 216 x 285
Wydanie: I
ISBN: 9788328196186

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz