Recenzja powstała przy współpracy z portalem Szortal i została tam pierwotnie zamieszczona.
Rick Remender, popularny scenarzysta historii obrazkowych, bardzo chciał stworzyć komiks w duchu kina science fiction sprzed sześćdziesięciu lat i pulpowych magazynów sprzed wieku. Wizja ta urzeczywistniła się w postaci serii „Fear Agent”, której pierwszy zbiorczy tom ukazał się w Polsce rok temu nakładem Non Stop Comics. Na okładce główny bohater w pozie Conana – oto Heath Huston, kosmiczny pijak i awanturnik, były członek ziemskiego ruchu oporu, zwanego „Agentami strachu”. Właśnie przyszła pora na tom drugi.
Heath Huston, „ostatni z bandy teksańskich twardzieli”, ma tylko dwoje przyjaciół. Butelczynę whisky i sztuczną inteligencję o imieniu „Anne”, która zarządza pokładowym komputerem jego statku. W przygodach towarzyszy mu jednak ponętna i niedająca sobie w kaszę dmuchać dziewczyna, Mara – razem próbowali zapobiec inwazji kosmitów na Ziemię. Szkopuł w tym, że… ta inwazja już się odbyła (ale to nie problem, w końcu mamy podróże w czasie) – to w niej zginął jedyny syn Heatha. Wydarzenie to położyło się cieniem na reszcie życia bohatera oraz uczyniło go niesympatycznym i cynicznym łajdakiem. Pod koniec pierwszego tomu, pełnego szalonych kosmicznych przygód, Heath i Mara trafiają z powrotem na naszą planetę – do New Dallas. Ziemia jest doszczętnie zniszczona, dziewięćdziesiąt dziewięć procent populacji nie żyje, a trzy kosmiczne rasy urządziły sobie na niej pole bitwy. Heath spotyka swoich dawnych znajomych – Agentów Strachu, wśród których jest jego żona Charlotte klejąca się do jakiegoś jegomościa imieniem Keith! I co dziwne – Heath nie jest jakoś bardzo zszokowany postawą żony, a przecież wzdychał do jej rozmoczonego przez łzy zdjęcia przez cały pierwszy tom. I co jeszcze dziwniejsze – towarzysząca mu Mara okazuje się być zupełnie kim innymi, niż sądziliśmy! Co tu jest grane?!
Tego dowiemy się w tomie drugim, podzielonym na dwie części. Pierwsza, zatytułowana „Ostatnie pożegnanie” wyszła początkowo poza główną serią jako czteroodcinkowy spin-off. Mara bierze Heatha na spytki – gadaj stary, co ci leży na wątrobie (albo na jej resztkach, których nie strawił alkohol)? Cofamy się w czasie o dziesięć lat, do początku inwazji, kiedy to Heath był kierowcą ciężarówki oraz szczęśliwym ojcem i mężem gdzieś w Teksasie. Przyszła pora na szczegóły wydarzeń, które w tomie pierwszym były ledwo zaznaczone – teraz dowiemy się więcej. Poznamy genezę „Agentów strachu”, prześledzimy dokładnie przebieg inwazji trzech skonfliktowanych ze sobą ras i dowiemy się, co tak naprawdę gryzie Heatha Hustona. Druga część nosi tytuł „Miażdżąca krytyka” i zawiera odcinki od siedemnastego do dwudziestego pierwszego (a wspomniany już spin-off został po pewnym czasie włączony do serii i ponumerowany tak, aby zachowana była ciągłość). Wracamy do wydarzeń z końca pierwszego tomu. Agenci strachu dzielą się na dwie drużyny – pierwsza udaje się na „Kupę gówna”, ojczystą planetę jednej z ras najeźdźców, aby poszukać ich naturalnych wrogów, a druga chce znaleźć nowy dom dla niedobitków naszego gatunku. Jak możemy się spodziewać – wszystko pójdzie nie tak.
„Fear Agent” to podróż przez przeszłość rozrywkowej odmiany science fiction i ukłon w stronę starej, dobrej pulpy. Rick Remender przygotował coś w rodzaju leksykonu fabularnych zagrań i rekwizytów, których popkultura używała już od dawna, ale – jak widać – nie zużyła całkowicie. Kosmiczne strzelanki, pościgi, podróże w czasie, lasery, kosmici z metalu, kosmici z mózgami w słoikach, kosmici-meduzy, kosmici-jaszczuroludzie, wielkie działo zdolne niszczyć planety, międzygwiezdni piraci na statku wyposażonym w żagiel z trupią czaszką, pojedynek na arenie ku uciesze gawiedzi, różnorakie teleporty, czarne dziury i ciągłe pif-paf! Jedynym ograniczeniem Remendera zdaje się być tylko jego wyobraźnia i wiedza o popkulturze – mnie już chyba nic w tej serii nie zdziwi.
Musimy oczywiście być przygotowani na pewną umowność – w sferze dekoracji, fabuły, psychologii postaci i ogólnie pojętej wiarygodności. Te elementy nie są tu po prostu najważniejsze – liczy się tylko dobra zabawa. Weźmy powieści Edgara Rice’a Burroughsa, filmy science fiction z szóstej i siódmej dekady dwudziestego wieku, magazyny pełne komiksowej pulpy (takie jak „Heavy Metal” lub „Métal Hurlant”), „Star Wars” i „Indianę Jonesa” z całą resztą „kina nowej przygody” i polejmy to spaghetti westernem. W „Fear Agent” wszyscy błyskawicznie uczą się nawigacji w przestrzeni międzygwiezdnej, prowadzenia statków kosmicznych, nie szaleją na widok zielonych kosmitów palących dom sąsiada, nie zwracają uwagi na prawa fizyki (jak chociażby dylatację czasu czy odległości, o których przebyciu nie można nawet marzyć) – ale wszystko tu działa. I działa dobrze. Nie ma się zatem czego czepiać – to jest science fiction tylko w rekwizytach. Tak, jak większość przypadków w historii gatunku.
A rysunki? Rewelacja. Tony Moore, odpowiedzialny za część, której akcja dzieje się na Ziemi i w retrospekcjach, rysuje trochę jak Guy Davis – znamy go z serii „B.B.P.O.”. Nawet tematyka komiksu podobna – czasami miałem wrażenie, że czytam właśnie przygody Biura Badań Paranormalnych i Obrony. Jerome Opena rysuje drugą historię we współpracy z Kieronem Dwyerem. Tu już przenosimy się w kosmos – wracamy do klimatów z tomu pierwszego, szczegółowego projektowania scenografii i zarządzania mnóstwem detali. Teraz przychodzi na myśl „Lanfeust w kosmosie” rysowany przez Didiera Tarquina.
Zostawiamy Heatha Hustona w wielce niekomfortowym położeniu – nie spodziewałem się innego. Do końca pozostał już tylko jeden tom – nie polecam i nie odradzam. Do tych, do których ma trafić, trafi na pewno.
Tytuł: Fear Agent. Tom 2
Scenariusz: Rick Remender
Rysunki: Tony Moore, Jerome Opena, Kieron Dwyer
Tłumaczenie: Marta Wiktoria Bryll
Tytuł oryginału: Fear Agent vol.2
Wydawnictwo: Non Stop Comics
Wydawca oryginału: Image Comics
Data wydania: luty 2020
Liczba stron: 248
Oprawa: miękka
Papier: kredowy
Format: 175 x 265
Wydanie: I
ISBN: 9788381109284
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz