czwartek, 2 kwietnia 2020

Trolle z Troy. Tom 1

Gottferdom!

Recenzja powstała przy współpracy z portalem Szortal i została tam pierwotnie zamieszczona.

Jednym z najciekawszych i najzabawniejszych bohaterów komiksów o Lanfeuście z Troy jest jego wierny przyjaciel, troll Hebius. Wielki, śmierdzący, wiecznie głodny i obdarzony niewyczerpanymi zasobami potencji. A gdyby tak głównymi bohaterami komiksu uczynić całą zgraję jemu podobnych? Egmont kontynuuje eksplorację świata stworzonego przez Christophe „Scotcha” Arlestona i wydaje pierwszy tom „Trolli z Troy”.

Pomysł na komiks z trollami w pierwszoplanowych rolach przyszedł Arlestonowi do głowy bardzo szybko po stworzeniu świata Troy. Pierwszy odcinek, „Opowieść o trollu”, wyszedł już w 1997 roku, czyli trzy lata po debiucie Lanfeusta. Za stronę graficzną odpowiadał Jean-Louis Mourier, który rysuje dość podobnie do Didiera Tarquina – choć trzeba przyznać, że z czasem zaczął rozwijać swój własny, charakterystyczny styl. Arleston i Mourier zawsze podkreślali, że trolle z Troy nie miały być nigdy nawiązaniem do nieowłosionych, przypominających głazy, olbrzymów Tolkiena ani do małych latających stworków ze skandynawskich legend. To miały być „trolle w pełni autorskie”. 



Akcja komiksu toczy się około dwieście lat przed „Lanfeustem z Troy”. W małej wiosce, ukrytej głęboko w lesie, żyje „gromada włochatych, krwiożerczych, a w niektórych przypadkach także uzależnionych od alkoholu, potworów”. Ich ulubionym przysmakiem są ludzie zapuszczający się zbyt daleko w puszczę, ale nie pogardzą też szaszłykiem z bawołu czy świeżym fetaurem. Takich miejsc jest już coraz mniej – ludzka cywilizacja, niczym Imperium Rzymskie z „Asteriksa”, zagarnia nowe tereny i chce pozbyć się kudłatego zagrożenia za wszelką cenę. I jak to również w galijskich historiach Goscinnego bywało, nad mieszkańcami osady zawisło wielkie zagrożenie. Risto Furiatu, jeden z członków Akademii Eckmul, wysyła przeciw trollom drużynę bezwzględnych łowców, pod wodzą nieustraszonego, brutalnego i zdeterminowanego Haplina. W skład ekipy wchodzą ludzie obdarzeni specyficznymi mocami i mędrzec, którego sama obecność powoduje, że owe moce w ogóle działają (normalna sprawa w świecie Troy).

Głównymi bohaterami komiksu jest trójka indywiduów, którzy razem stanowią tak naprawdę półtora trolla. Tetram to dziadek wspomnianego już Hebiusa, troll co się zowie, ojciec i głowa rodziny. Waha to ludzka dziewczyna, którą Tetram adoptował po zjedzeniu jej rodziców i wychował na „porządną trollicę”. Profi to poznany w trakcie przygody półtroll, syn znudzonej trollowej samicy, która złapała sobie kiedyś zagubionego wieśniaka. Tetram, Waha i Profi, niczym Asteriks, Obeliks i Idefiks (albo Panoramiks, żeby nikt nie poczuł się urażony), ruszają na wielką wyprawę „na drugi koniec świata”. Muszą znaleźć sposób na uwolnienie swoich pobratymców, którzy, pokonani i zaczarowani, zostali zaprzęgnięci do katorżniczej pracy gdzieś w odległych krainach. Czeka ich mnóstwo zabawnych i niebezpiecznych przygód w całym Troy. Ale muszą uważać, bo ich tropem podąża Haplin i jego brygada. „Lubię historie, które kończą się wielką ucztą!” – mówi jeden z bohaterów, znowu jawnie nawiązując do komiksów Goscinnego i Uderzo. Jak będzie? Sami zobaczycie.


Te wszystkie moje wzmianki o „Asteriksie” nie są przypadkowe. Obydwa komiksy są na wskroś francuskie, przy czym o ile Goscinny pisał dla całej rodziny, o tyle Arleston dla „piętnastolatków i starszych”. Autor bardzo się zdziwił, gdy dowiedział się, że po przygody trolli sięgają głównie dziesięciolatki – mnogość rozłupanych czaszek, przelanych litrów krwi, dosadnych żartów z seksualnymi podtekstami (które są momentami naprawdę mało wysublimowane) nie powinna raczej lokować „Trolli z Troy” w kręgu zainteresowań uczniów podstawówki. A jednak. Mimo to autorzy nie pomyśleli ani na chwilę, aby wcisnąć hamulec – nie bez znaczenia jest swego rodzaju tradycja komiksu frankofońskiego, która, w przeciwieństwie chociażby do tej zza oceanu, lekce sobie waży poprawność obyczajową medium. „Trolle z Troy” to zmutowany „Asteriks” – z humorem niższych lotów, większą dozą brutalności i slapstickowymi żartami, podczas których nie rzucamy tortem w twarz, tylko walimy maczugą w łeb z okrzykiem „Gottferdom!”. Tak aż czaszka pęka, a wszyscy dookoła rechoczą. Niestety na dłuższą metę taki humor męczy i powoduje znużenie – na szczęście są też niezłe momenty. Waha, próbująca wpasować się jakoś w ludzkie społeczeństwo i niepotrafiąca pozbyć się trollowego wychowania. Relacja ojciec – kawaler, smalący cholewki do córki. Poszukiwanie odpowiedzi na pytanie, czym tak naprawdę jest moc Wahy? Charakterystyka trolli na przykładzie Tetrama. I jeszcze kilka celnych strzałów Arlestona, które powodują, że w ostatecznym rozrachunku mamy do czynienia z takim sobie komiksowym średniakiem. Nie jest źle, ale do naprawdę dobrego „Lanfeusta z Troy (lub w kosmosie) trochę brakuje.

Pierwszy tom „Trolli z Troy” to czteroczęściowa całość. Począwszy od tomu drugiego (zawierającego odcinki 5–8), będziemy mieli już do czynienia z takim już asteriksowym (znowu!) podejściem do tematu – pojedyncze, zamknięte, krótkie historie (no, czasem trafi się dwuczęściowa). Na odejście od slapsticku nie liczę, nawet bym nie chciał. Fajnie byłoby jednak, gdyby go nieco urozmaicono.




Tytuł: Trolle z Troy. Tom 1
Scenariusz: Christophe „Scotch” Arleston
Rysunki: Jean-Louis Mourier
Tłumaczenie: Maria Mosiewicz
Tytuł oryginału: Trolls de Troy #1-4
Wydawnictwo: Egmont
Wydawca oryginału: Editions Soleil
Data wydania: listopad 2019
Liczba stron: 200
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Format: 216 x 285
Wydanie: I
ISBN: 9788328197039

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz